Zdrowie Polaków chroni instytucja, która nie działa Inspekcja Ochrony Środowiska to prawdopodobnie najbardziej barejowska polska instytucja. Nie działa w niej nic, ale jej szefostwo stara się udawać, że wszystko funkcjonuje znakomicie. Robi to na różne sposoby. Na przykład kiedy w Polsce wybucha pożar składowiska odpadów, IOŚ wysyła na miejsce wóz pomiarowy. Tam bada powietrze i ogłasza, że mobilne laboratorium nic nie wykryło i nie ma zagrożenia dla zdrowia mieszkańców. Nie mówi się jednak o dwóch rzeczach. Po pierwsze, że pomiarów dokonano już po ugaszeniu pożaru. Po drugie, że przeprowadzono je za pomocą wozu zakupionego na wypadek zamachów terrorystycznych z wykorzystaniem gazów bojowych. Ten zaś pozwala stwierdzić, że w powietrzu nie ma sarinu, a nie to, że jest wolne od czegokolwiek, co zagrażałoby zdrowiu. Tak było wiosną w Skawinie w czasie pożaru składowiska odpadów. Jednego z wielu w 2018 r. Z pozoru więc wszystko gra. W praktyce całe działanie to maskowanie własnej niemocy. Inspekcja Ochrony Środowiska nie radzi sobie bowiem z niczym. Boję się o syna Sylwia Harazin mieszka w Łaziskach Górnych. To niewielkie miasto w powiecie mikołowskim, nieopodal Katowic. Sylwia boi się o zdrowie swoje i syna. Kilka metrów od jej posesji znajduje się zakład przemysłowy, z którego regularnie dolatuje fetor. Smród dusi i powoduje, że ludziom zbiera się na wymioty. Sylwia mówi, że wielu sąsiadów umiera z powodu nowotworów. Swój problem po raz pierwszy zgłosiła odpowiednim służbom w 2012 r. – Kiedy go rozwiązano? – pytam. – Nie rozwiązano, problem jest nadal – odpowiada. I wylicza, co próbowała zrobić i gdzie pukała. A pukała wszędzie: do IOŚ, do starostwa powiatowego, do urzędu miasta, do radnych, do sanepidu, do straży pożarnej i miejskiej, do policji, także do fundacji zajmujących się ochroną środowiska. Z każdego miejsca odsyłano ją z kwitkiem, mówiąc lub pisząc, że ze swoją sprawą powinna się zwrócić gdzie indziej, bo to cudze kompetencje. Na przykład wojewódzka inspekcja ochrony środowiska odpisała jej, że nie przeprowadzi kontroli, bo zakład działa bez pozwolenia. Mógłby wydać je powiat, ale zakład nie musi go mieć, bo prowadzi emisję niezorganizowaną, a dokument jest potrzebny tylko wtedy, gdy jest ona zorganizowana. W praktyce oznacza to, że zakład wypuszcza swoje opary przez otwarte okno, co w Polsce znacząco ułatwia biurokrację. Ułatwia, bo zakłady sprawdza się poprzez porównanie tego, co emitują, z pozwoleniem. Jeżeli więc emitują coś, na co pozwolenia nie mają, nikogo to nie obchodzi. A kiedy nie mają pozwolenia na nic, nikt się nimi nie interesuje. Co nie robi wielkiej różnicy, bo interwencje i tak są nieskuteczne. Kontrole albo są zapowiedziane z kilkutygodniowym wyprzedzeniem, albo kończą się tak jak przeprowadzona w Łaziskach Górnych. Tam po latach proszenia i wysyłania pism udało się wymusić pomiar tego, co emituje sąsiadujący z domami zakład. Okazało się, że w powietrzu są rakotwórcze substancje. Karą było upomnienie. Kontakty z urzędami nauczyły Sylwię jednego – jeśli chce coś załatwić, musi zrobić to sama. Lekcję tę przyswoiła sobie tak bardzo, że po godzinach siedzi i studiuje przepisy prawa ochrony środowiska. W rozmowie z nią najbardziej uderza właśnie przekonanie, że załatwienie problemu, który powinny rozwiązać państwo i samorząd, jest jej odpowiedzialnością. A problem nie jest lokalny. Podobne sytuacje mają miejsce w całym kraju. Na wiosnę przedstawiciele średnich miast, które nie radzą sobie z emisjami z zakładów przemysłowych, stworzyli Niepolityczną Koalicję Miast Przeciw Toksycznym Emisjom Przemysłowym i Niebezpiecznym Składowiskom Odpadów „Dość Trucia”. Zorganizowali ją skawinianie, a rozpoczęcie działań ogłoszono w Mielcu. Proszę zgłosić zakładowi Podkrakowska Skawina ma długą i złą historię sąsiadowania z zakładami przemysłowymi. Jeszcze w PRL funkcjonowała tam huta aluminium, o której do dziś mówi się tam dwie rzeczy: że emisje z niej zwierzętom pasącym się w pobliżu rozpuszczały kości i że wreszcie udało się ją zamknąć i odetchnąć choć trochę mniej skażonym powietrzem. Być może to tamten sukces spowodował, że i dziś mieszkańcy Skawiny – ci skupieni wokół Skawińskiego Alarmu Smogowego – działają z dużym rozmachem i wiarą w sukces. Nie mają zresztą wyjścia, bo problemów jest bardzo dużo, a próby zgłaszania ich do urzędów przynoszą iście barejowskie efekty. Zorganizowano tam np. spotkanie mieszkańców z nową szefową wojewódzkiej inspekcji ochrony środowiska (jej poprzednik został awansowany do Warszawy). Ludzie wykorzystali okazję, by opowiedzieć o swoich bolączkach. Najwięcej skarg dotyczyło jednego z ok. 40 działających w mieście