W aktach tajnej policji dawnej NRD wciąż tykają „bomby zegarowe” „Dla wielu lektura była prawdziwym szokiem”, mówi Marianne Birthler stojąca na czele urzędu federalnego sprawującego pieczę nad aktami Stasi. Przed dziesięciu laty w Niemczech otwarto archiwa MfS, dawnego Ministerstwa ds. Bezpieczeństwa Państwowego NRD. Jak pisze magazyn „Stern”, ta przerażająca spuścizna tajnej policji jest cuchnącym bagnem, z którego nawet w 12 lat po upadku muru berlińskiego wydobywają się toksyczne pęcherze denuncjacji. Po zjednoczeniu obu państw niemieckich wielu sprzeciwiało się udostępnieniu akt Stasi jej ofiarom, a także historykom i dziennikarzom. Zapowiadano, że ci, którzy byli przez wiele lat inwigilowani i szykanowani, zemszczą się krwawo na swych zdemaskowanych prześladowcach. Lewicowi pisarze z dawnej NRD, Stefan Heym i Stephan Hermlin, twierdzili, że otwarcie archiwów przypomina praktyki donosicielskie z czasów nazizmu i będzie miało skutki „gorsze niż inkwizycja”. Obawy te nie sprawdziły się, przynajmniej nie do końca. Nie było aktów brutalnego odwetu, aczkolwiek z dokumentów tajnej policji Honeckera i szefa Stasi, Ericha Mielkego, wyłonił się wstrząsający obraz totalitarnego państwa kontrolującego wszelkie dziedziny życia obywateli. Donosiciele Stasi, tzw. nieoficjalni współpracownicy (IM), obecni byli w zakładach pracy, w teatrach i na uniwersytetach, w szkolnych klasach i klubach sportowych, wśród kółek filatelistów i ludzi Kościoła. Niekiedy „działalność agenturalna” odbywała się w kręgu najbliższej rodziny. Obrończyni praw człowieka, Vera Wollenberger, była przerażona, gdy okazało się, że donosy pisał na nią własny mąż, Knud (IM „Donald”, Vera wystąpiła o rozwód). Pisarza Hans Joachima Schädlicha „obserwował” na zlecenie Stasi brat. Marianne Birthler opowiada: „Mój przyjaciel z berlińskiego ruchu obywatelskiego dowiedział się z akt, iż przez całe lata donosiła na niego własna matka. Wszystko odbywało się z odpowiednim ceremoniałem: deklaracja współpracy, pseudonim, potajemne spotkania w konspiracyjnych lokalach. Matka zapewne chciała tylko chronić syna, który, jak mówiła, popadł w złe towarzystwo”. Jak wynika z dokumentów, Stasi terroryzowało opozycjonistów, np. Wolfganga Templina, któremu dostarczano do mieszkania „całe worki pokarmu dla ptaków, które jakoby sam zamówił w ogłoszeniu prasowym, egzotyczne rośliny, ryby akwariowe, koty, psy od dobermana do pinczera, wszystko oczywiście z rachunkiem do zapłacenia”. Raz nawet tajna policja przysłała Templinowi setki żywych kur, a później brygadę, która raźno wzięła się do przebudowy mieszkania „wroga ustroju”. „Miecz i tarcza partii”, jak z dumą zwało się Stasi, potrafił także wynagradzać ludzi, których przychylność władze NRD pragnęły sobie zapewnić. Słynna łyżwiarka, Katarina Witt, otrzymała od Ministerstwa Bezpieczeństwa jednopokojowe mieszkanie i samochód marki Łada. Zadowolony agent pisał w raporcie: „Rozwinął się prawdziwy stosunek zaufania. Katarina Witt widzi w MfS partnera, któremu może powierzyć wszystkie problemy i troski, aż do kontaktów z mężczyznami włącznie”. Ale ludzie Mielkego oczywiście nie zrezygnowali z inwigilacji. Akta Witt obejmują sześć grubych tomów, w jej mieszkaniu i pokojach hotelowych instalowano podsłuch. Rezultaty były naprawdę „rewelacyjne”. Agent opisywał, jak do pokoju sportsmenki przyszedł mężczyzna, po czym „od godziny 20.00 obie osoby odbyły stosunek intymny, który trwał do 20.07”. Poirytowana Witt w autobiografii napisała, że to czysty wymysł, „bo przecież wszystko nie odbyłoby się tak szybko”. W pierwszych miesiącach po otwarciu archiwów Stasi panowały ogromne emocje. Akta zakończyły kariery takich wschodzących gwiazd NRD-owskiej polityki jak Ibrahim Böhme, Wolfgang Schnur czy ostatni premier NRD, Lothar de Maizier – wprawdzie niczego mu nie udowodniono, ale musiał usunąć się w cień. Z trudem obronił się premier Brandenburgii, Manfred Stolpe (IM „Sekretarz”). Urzędem odpowiedzialnym za dokumenty sprawnie kierował pastor Joachim Gauck, jednak krytycy twierdzili, że zarzuty o współpracę z ludźmi Mielkego złamały kariery i życie wielu niewinnym ludziom, którzy z racji swoich stanowisk musieli utrzymywać kontakty z władzami. Nie brakowało głosów, że elita ze „starej” RFN wykorzystała akta Stasi do zniszczenia rodzącej się nowej klasy politycznej wschodnich landów. Liczący 3400 funkcjonariuszy III Wydział Główny Stasi przez lata zajmował się podsłuchiwaniem rozmów telefonicznych osobistości w Niemczech Zachodnich. Szacuje się, że na listach podsłuchowych Stasi figurowało pół miliona osób, w tym
Tagi:
Krzysztof Kęciek