Burza medialna, jaka towarzyszyła tzw. aferze Rywina, spowodowała, że do opinii publicznej trafiło wiele sensacyjnych wiadomości na temat telewizji publicznej. Stworzono obraz firmy przeżartej korupcją, malwersacjami, nierealizującej misji, z załogą złożoną z nierobów i nieudaczników, którą należałoby jak najszybciej rozpędzić, a samą TVP, jeśli nie zburzyć, to mocno ograniczyć, najlepiej do jednego kanału emitującego programy dla elit. Ze zdumieniem obserwowałem tę kampanię kłamstw i szokującą dla mnie zapalczywość w atakowaniu TVP. Gubiono elementarne poczucie przyzwoitości, nie siląc się nawet na danie atakowanej stronie szansy na polemikę. Z jeszcze większą niechęcią obserwowałem tych kolegów, którzy dezaprobatę wobec pewnych posunięć kierownictwa firmy łączyli z aprobatą ataków na swoje miejsce pracy, łudząc się, że one ich nie dotyczą. Kłamstwo pierwsze W tej kampanii przede wszystkim zaskakuje uznanie za godny napiętnowania fakt walki TVP o to, by być najważniejszym medium elektronicznym w Polsce, a co najmniej nie utracić dotychczasowej pozycji. A zaangażowanie szefów telewizji w walkę o jej przyszłość traktuje się w kategoriach czynu kryminalnego, wiążąc ją z łapówkarską ofertą Rywina! Przy czym atakuje się ludzi telewizji publicznej za to, że swoje działania prowadzili także za pomocą nieformalnych rozmów i nieoficjalnych kontaktów. Formułując z tego powodu zarzuty pod ich adresem, Tomasz Nałęcz, jakkolwiek by było – historyk, udaje naiwnego, choć doskonale wie, że tą drogą często załatwia się więcej niż w oficjalnych, skrępowanych politycznym rytuałem wystąpieniach. Warto tu zauważyć, że przed powołaniem komisji medialnie istniał on tylko dzięki TVP dającej mu szansę występów w programach niezwiązanych z polityką. Trzeba być niebywale naiwnym, by liczyć na to, że stacje komercyjne, o interesy których tak dzielnie walczy, zechcą go pokazywać jako historyka. Nie czuje, że jest narzędziem w ich rękach. Wyobraźmy sobie brytyjskiego parlamentarzystę głoszącego, że BBC powinna ustąpić miejsca stacjom komercyjnym, bo jest źle, gdy zajmuje tak dominującą pozycję. Otóż taki człowiek byłby w Wielkiej Brytanii skończony, gdyż podważałby rolę najważniejszego i najbardziej szacownego środka przekazu dla wyspiarzy. W Polsce uważa się to za powód do dumy! Kłamstwo drugie Część komisji, a wraz za nią niektóre gazety kłamliwie głoszą, że ludzie TVP byli jednym z motorów pchania Rywina do czynu kryminalnego, zaś wcześniej – urzędników państwowych do fałszowania ustawy, ponieważ nie chcieli dopuścić do przejęcia Polstatu przez Agorę, gdyż mogłoby to być zagrożeniem dla telewizji publicznej. Na tym tle zdumiewa całkowita rezygnacja z niebywale szokującego wątku śledztwa, jakim jest ujawnienie faktu, iż przedstawiciele jednej firmy, szantażując władze państwowe wpływami w mediach światowych są tak agresywnie skuteczni, że treść i zakres autopoprawek rządowych konsultują z nią wysocy urzędnicy państwowi z premierem na czele! Był taki moment, kiedy Jan Rokita publicznie analizował tę kuriozalną sytuację. Ale szybko dostał po łapach, zrezygnował z drążenia tematu i sam wpadł w zastawione sidła. Słuchając jego tyrad o antyagorowej ustawie, miało się wrażenie, że Sejm RP jest instytucją lobbystyczną, działającą na rzecz prywatnego koncernu. Oczywiście, nikt się nie silił na dokonanie analizy sytuacji na rynku medialnym, gdyby TV Polsat/Agora w końcu powstała. Naga prawda mogłaby być tu okrutna: w tym pojedynku Agora stoi na przegranych pozycjach. A jak można pisać i głosić prawdę, skoro spektakularną klapę poniosłaby gazeta, która dla wielu dziennikarzy jest punktem odniesienia i to, co na jej łamach się głosi, ma atrybuty prawdy objawionej. Kłamstwo trzecie Wiąże się z zarzutami, iż TVP stosuje agresywną politykę na rynku reklam tylko po to, by wykończyć ekonomicznie konkurencję, a co za tym idzie, już na starcie postawić TV Agorę na pozycjach przegranych. Komisja Śledcza i dziennikarze oskarżali Telewizję Polską o czyny niegodne, ba, o łamanie prawa. Lamentowi nad trudnym losem stacji komercyjnych i dętym tyradom o bezprawnym działaniu TVP towarzyszyły oceany niesłychanej obłudy. W hałasie oskarżeń zniknął podstawowy powód takiego postępowania telewizji publicznej, jakim jest fatalna ustawa medialna zmuszająca ją do gry na rynku reklam po to, by zdobyć środki na działalność, w tym także misyjną. Z uporem godnym lepszej sprawy Jan Rokita i jego medialni sojusznicy powoływali się na wnioski UOKiK, który co prawda zwrócił uwagę na praktyki, jakie w tej „wojnie rabatowej” nie powinny być przez TVP
Tagi:
Tadeusz Pikulski