Zmęczone słowa

Zmęczone słowa

Jakieś 15 lat temu, kiedy jeszcze byłem pisarzem używanym, choć już czułem się zużyty, powiedziałem w jednym z wywiadów, że „słowa mi się zmęczyły”. Chodziło nie tylko o kryzys twórczy, ale i o coś w rodzaju depresji języka, bezradnego wobec naporu tromtadrackiej nowomowy państwa PiS. Pierwsza fala kaczyzmu przetrwała u władzy ledwie dwa lata, obecna trwa już sześć i końca nie widać. Czytam tytuł wywiadu z reżyserką Barbarą Wysocką przy okazji premiery „Cyganerii” i mam déjà vu – „Słowa mi się wyczerpały”, mówi, a chwilę później dopowiada: „Straciłam zdolność nazywania świata”. Co prawda, na tę bezmowność artystki wpłynęły nade wszystko osobiste tragedie (jej bliscy umarli na covid), ale dławi ją też obecna strategia rządu wobec pandemii, a także sytuacja na granicy polsko-białoruskiej. No właśnie, tu język zaczyna drętwieć: jaka to „sytuacja”? Albo inaczej – jakie jest usytuowanie nieszczęśników, którzy swoją ucieczkę do lepszego świata zakończyli na spłachetku ziemi pomiędzy szeregami uzbrojonych służb? Otóż są to istoty poza światem, tak upchane na linii mapy, żeby były nigdzieś, wyjęte spod prawa człowieka, do życia, ale i godnej śmierci; oni się nie znaleźli w żadnej sytuacji, bo nie mają wyjścia, są zgubieni. Stają mi w gardle ich kości – te, które pozostaną w lesie po umarłych, zjedzonych przez dziką zwierzynę do piszczeli, a potem doczyszczonych przez mrówki. To nie zwłoki (takie w naszej cywilizacji domagają się pochówku), to ludzka padlina, wobec niej biedni Polacy patrzący na Usnarz mogą zachować zimną krew. A zatem sytuacja nomen omen graniczna rozwiąże się sama – najpierw zima zrobi swoje, a potem przyroda zagospodaruje szczątki, nie ma się czym przejmować, wszak w niej nic nie ginie. Ulegając chorobliwej wierności kibicowskiej, wybrałem się na mecz ukochanej drużyny pomimo ziąbu śnieżycy. W niecałe dwie godziny przemarzłem do szpiku, ale teraz nie mogę już marznąć ot tak sobie, teraz każdy dreszcz wyziębionego organizmu przywołuje na myśl tych ludzi tam, w śmiertelnym potrzasku, którym kazano umierać z zimna. Do Niemiec udało się dotrzeć 10 tys. uciekinierów, wszyscy zapamiętają Polskę jako piekło, przez które przedarli się cudem, narażeni na szmalcowników, kibolskie patrole i – w najgorszym przypadku – na żarliwych katolików. Wedle policji 90% zatrzymań to efekt donosów naszych rodaków. Tak, słów brakuje, język jest zbyt wyczerpany, aby nazwać to, co wypełzło z Polaków. Zamiast fraz układają mi się parafrazy: Polska jest koszmarem, z którego próbuję się obudzić. Krytycy filmowi zaczynają właśnie ogłaszać swoje listy najlepszych tegorocznych premier; dla mnie film roku właśnie się pojawił w sieci. To króciutka, ledwie półtoraminutowa reklama społeczna w ramach kampanii „Współczucie nie może mieć granic” autorstwa Łukasza Korczaka i Jakuba Burakiewicza. Tu nie ma czego streszczać, to trzeba zobaczyć. To także bardzo prosty i darmowy test na człowieczeństwo: zostawia widza sam na sam z jego emocjami, nawet najbardziej zaczadzony psychopatriota go zrozumie i zaskoczony puentą będzie człowiekiem, choć przez chwilę, zanim przypomni sobie, że nade wszystko jest Polakiem. Nie żebym się wykpiwał od pełnometrażowych zachwytów, proszę bardzo: w mojej dziesiątce roku na pewno wysokie miejsce zajmie „Berlin Alexanderplatz”, nowa, swobodna adaptacja słynnej powieści Alfreda Döblina. Wyreżyserował ją Burhan Qurbani, potomek afgańskich imigrantów, a w jego wersji Franz Biberkopf jest Francisem, czarnoskórym uchodźcą z Gwinei Bissau, który już w prologu filmu traci w morskiej topieli kobietę życia. Dotąd jeszcze filmowcy opowiadający o tragicznych losach uciekinierów z Trzeciego Świata kojarzyli ich śmiertelne zagrożenia z żywiołem wody; pozwolę sobie mniemać, że niebawem usiane trupami plaże śródziemnomorskiej Europy zastąpią nasze ojczyste puszcze. Gdzie w kniejach i dąbrowach uchodźca wciąż się chowa. My go znajdziemy sami, my, chłopcy z dziewczętami. A wtedy, daję słowo, że będzie kolorowo. w.kuczok@tygodnikprzeglad.pl Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 50/2021

Kategorie: Felietony, Wojciech Kuczok