6 listopada obywatele USA głosowali m.in. w sprawie legalizacji marihuany, hodowli kur i sprzedaży napojów gazowanych Trudno znaleźć polityczny moment lepiej odzwierciedlający federalistyczną naturę ustroju Stanów Zjednoczonych niż śródkadencyjne wybory do Kongresu. Niemal zawsze pokrywają się one z głosowaniami do władz lokalnych. Amerykanie decydują wtedy o nowych władzach stanowych czy miejskich, gubernatorach bądź prokuratorach stanowych – ci ostatni w USA również pochodzą z wyborów powszechnych. Pod głosowanie, w formule bardzo przypominającej europejskie referenda, poddawane są poza tym ważne kwestie społeczne, regulowane na poziomie prawa stanowego. Karty do głosowania nie są ujednolicone. Rząd w Waszyngtonie wydaje jedynie generalne, bardzo szerokie rekomendacje co do kształtu kart wyborczych. Ich ostateczne zaprojektowanie pozostaje w gestii władz stanowych. Kiedy zsumujemy wszystkie te cechy, otrzymamy obraz głosowania niezwykle skomplikowanego, dalece wykraczającego poza zero-jedynkowy wybór między republikańskim a demokratycznym kandydatem. Przeciw stereotypom Tak samo było 6 listopada, kiedy oprócz nowej, demokratycznej większości w Izbie Reprezentantów i zwiększonej przewagi republikanów w Senacie, stan po stanie wykuwała się nowa, zdecydowanie bardziej liberalna rzeczywistość dla milionów Amerykanów. Tematy poddane pod głosowanie dotyczyły najróżniejszych aspektów życia, od bardziej tradycyjnych, takich jak budżety stanowe i kwestie związane z więziennictwem, aż po regulowanie hodowli kur niosek, prawa wyborcze skazańców, limity emisyjne dla wielkiego przemysłu i – dla wielu absolutnie kluczowe – prawa aborcyjne. Wyniki w dużej mierze odzwierciedlały rezultat głosowania do Kongresu. Choć demokratom nie udało się wygrać wszystkich bitew, w wielu z nich przechylili szalę na stronę bardziej progresywnego prawodawstwa. Trzy stany – Michigan, Utah i Missouri – dość zdecydowanie złagodziły regulacje dotyczące konsumpcji marihuany. W Michigan zalegalizowano używanie tej substancji w celach rekreacyjnych, Utah i Missouri poszerzyły zakres przypadków, w których zgodne z prawem będzie używanie jej w celach medycznych. Dzięki temu liczba stanów dopuszczających w wybranych przypadkach użycie marihuany zwiększyła się do 33, z czego 10 oraz stołeczny Dystrykt Kolumbii zezwalają na konsumpcję rekreacyjną. Co ciekawe jednak, tylko w Missouri wyniki głosowania były jednoznaczne – złagodzenie prawa poparło aż 65,5% głosujących, podczas gdy 34,5% było przeciw. W Michigan i Utah ostateczne rezultaty były dużo bliższe remisu, z odpowiednio 55% i 53% głosów za mniej restrykcyjnym prawem narkotykowym. W drugą stronę szala przechyliła się w Dakocie Północnej, gdzie wyborcy dość zdecydowanie (59,5%) odrzucili legalizację rekreacyjną, pozostawiając marihuanę dopuszczalną jedynie jako środek medyczny, i to w niewielu przypadkach. Reasumując, wyborcza walka o postęp w dekryminalizacji tej substancji zakończyła się wprawdzie ograniczonym, ale zwycięstwem demokratów. Steve Hawkins, szef Marijuana Policy Project, organizacji pozarządowej lobbującej za całkowitą depenalizacją używania marihuany, ocenił wyniki głosowań z 6 listopada jako ważne ze względów symbolicznych i społecznych. Podkreślił znaczenie legalizacji w Michigan – pierwszym stanie Środkowego Zachodu. Zdaniem Hawkinsa daje to szansę na przełamanie stereotypów na temat konsumpcji marihuany i udowodnienie, że zażywają ją Amerykanie niemal wszystkich kolorów skóry i statusów społecznych, a nie wyłącznie liberalni surferzy z Kalifornii, imigranci z Europy mieszkający na Wschodnim Wybrzeżu czy pracownicy fizyczni z uboższych stanów Południa. Michigan może być kolejnym krokiem w kierunku legalizacji marihuany na poziomie prawa federalnego, które wciąż uznaje jej zażywanie za przestępstwo. Ekologiczne porażki W aż ośmiu różnych stanach pod głosowanie poddano regulacje dotyczące ochrony środowiska. W erze Donalda Trumpa, gdy władze federalne robią wszystko, by pozwolić gigantom przemysłowym na nieograniczoną ekspansję, legislatorzy stanowi mogą się stać ostatnią zaporą przed całkowitą degradacją amerykańskiej przyrody i szkodliwą eksploatacją zasobów naturalnych. Zgodnie z przewidywaniami na tej płaszczyźnie walka z konserwatystami okazała się dużo trudniejsza niż w przypadku legalizacji marihuany. W Arizonie demokraci domagali się przeforsowania tzw. 127. poprawki, czyli zmuszenia przemysłu do stopniowego, choć zdecydowanego zwiększania zużycia energii ze źródeł odnawialnych. Obecne wymagania ustalone są na poziomie zaledwie 12% i mają zostać osiągnięte najpóźniej w 2020 r., a Partia Demokratyczna chciała podnieść ten próg do 50% w 2030 r. Głosowanie jednak przegrała. Pomimo gigantycznej jak na wybory stanowe, kosztującej aż 31 mln dol. kampanii