Piesiewicz puka spod dna

Piesiewicz puka spod dna

Wyprawa naszych olimpijczyków do Paryża odarła kibiców ze złudzeń, że polski sport jest potęgą. Z paroma wyjątkami szoruje po dnie. A jeszcze i w tej ponurej sytuacji słychać pukanie spod dna. To Radosław Piesiewicz. Najbardziej kuriozalny prezes w historii PKOl. Oczywiście nie bierze pod uwagę rezygnacji. Walczy przecież nie o honor czy dobre imię, bo przez to, co robi, jest poza moralnymi kategoriami. Gdyby szukać modelowego reprezentanta dojnej zmiany, to Piesiewicz pasuje jak ulał. Karierowicz jak z komedii. Dyzma na miarę PiS. Z Wołomina, gdzie wraz z Jackiem Sasinem przeczekał trudne dla partii czasy, trafił na salony w Paryżu. Z manierami cwaniaka przekonanego o swojej wielkości. Sprytnego i tak pazernego, że sławne „kasa, misiu, kasa” mogłoby być jego drugim imieniem. Już jako prezes Polskiego Związku Koszykówki pobierał podwójną pensję – także jako szef ligi, a dodatkowo prowizję od umów sponsorskich. Prezesem PKOl został, obiecując prezesom związków sportowych wielkie pieniądze ze spółek skarbu państwa. Działacze uwierzyli, że 10-krotnie zwiększy budżet komitetu, bo widzieli jego relacje z ówczesnym wicepremierem Sasinem. Człowiekiem, który pisowcami obsadził wszystkie firmy państwowe. I zajął się pisizacją sportu.

Do związków sportowych tabunami wysyłano ludzi skrojonych na miarę Piesiewicza. Nastawionych na czerpanie osobistych korzyści. O kompetencjach, których trzeba by szukać pod mikroskopem. Zapaść w kolejnych dyscyplinach sportowych przyśpieszała. Za to portfele tych wysłanników puchły od grubych nominałów.

Ciekaw jestem, jak się czują kiedyś wybitni sportowcy, a dziś prezesi związków, choćby Otylia Jędrzejczak czy Tomasz Majewski, którzy przyłożyli rękę do wyeliminowania prezesa PKOl Andrzeja Kraśnickiego. Działacza kompetentnego, uczciwego, niekorzystającego z kasy PKOl i nieuwikłanego w afery. Dla Piesiewiczów Kraśnicki powinien być jak wzorzec z Sèvres. Przy koniunkturalizmie działaczy i naciskach ze strony prezydenta Dudy nie mógł się utrzymać. Mamy więc prezesa, który zarabia w PKOl krocie. Na wszelkie sposoby. Bez decyzji i nawet wiedzy działaczy.

Piszemy o tym, jako nieliczni, od czasu tego haniebnego puczu, który wyniósł do władzy Piesiewicza. Zobaczymy, co z tym teraz zrobią członkowie PKOl. Kasy od Sasina nie będzie. Zastąpią ją liczne i bardzo potrzebne kontrole.

Trzeba zacząć przywracać w tym środowisku transparentność, uczciwe zasady oraz przejrzystość i jawność wynagrodzeń.

Pisizacja sportu to zapaść i nieszczęście, z których długo będziemy musieli się leczyć.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2024, 35/2024

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański