Archiwum

Powrót na stronę główną
Felietony Tomasz Jastrun

Igrzyska nie tylko olimpijskie

Na otwarciu igrzysk olimpijskich padły słowa: „Przez 16 dni świat pokaże swoją najładniejszą twarz”. Święte słowa. Moje dzieci oglądały uroczystość krótko i jednym okiem, a potem poszły do swoich komputerów, do gier i filmów. Tam mają lepsze efekty specjalne. Były liczne akcenty LGBT – wyobrażam sobie obrzydzenie prezesa i jego drużyny, a też odruchy wymiotne polskich kiboli. W tym, co uznano za parodię „Ostatniej wieczerzy” Leonarda da Vinci (donoszę, że geja), kpin ze słynnej wieczerzy nie dostrzegłem, bo ich nie szukałem. Ale ten groteskowy i wieloznaczny obraz skłonił tuzy intelektualne prawicy, takie jak Morawiecki, do głoszenia, że kończy się europejska kultura, że to degrengolada i degeneracja. Prezes i jego armia, nasi biskupi, rodzina Radia Maryja – tylko oni mogą obronić Europę przed upadkiem i zrodzić nową kulturę i sztukę. Przez osiem lat rządzili i co urodzili? Pokraczne monstrum. Teraz z pianą na ustach potępiają odsunięcie od relacjonowania olimpiady komentatora sportowego Przemysława Babiarza, który słuchając utworu Lennona „Imagine”, komentował: „Świat bez nieba, narodów i religii. To jest wizja pokoju, który ma wszystkich ogarnąć. To jest wizja komunizmu, niestety”. Ja, człowiek łagodny, dałbym mu tylko upomnienie i nie robił takiej afery, chociaż Babiarz ewidentnie jest człowiekiem PiS.

Prawica nie rozumie języka dawnej i współczesnej kultury europejskiej. Na otwarciu było wiele francuskich symboli historycznych, mało dostępnych dla ludzi z innej kultury, sam czasami się w tym gubiłem. W spektaklu olimpijskim, podobnie jak w naszej sztuce nowoczesnej, za którą nie przepadam, był rys groteski i karykatury, były soczyste, czasami krwawe aluzje. Taki mamy teraz etap naszej cywilizacji śródziemnomorskiej. Co będzie dalej, nie wiem. Świat nie umrze na kpinę, parodię, nawet na bluźnierstwo, a od zmian klimatycznych być może. Na wszelki wypadek prawica narodowa w globalne ocieplenie z naszej winy nie wierzy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Co hamuje rozliczenia PiS?

Barbara Piwnik,
prokurator generalna w rządzie Leszka Millera, sędzia

Przede wszystkim obowiązuje nas prawo. Nie wystarczą zapowiedzi polityków i oczekiwania podsycane ich wystąpieniami. Mimo że kampania wyborcza się skończyła, nie przeszkadza to politykom w ciągłym nakręcaniu oczekiwań opinii publicznej. Od polityków wymagałabym raczej, że nie będą wydawać wyroków i ogłaszać za udowodnione tego, co dopiero w prawidłowo prowadzonym postępowaniu może zostać wykazane. Zarówno wcześniej, jak i teraz nie można wyrabiać w społeczeństwie przekonania, że politycy wszystko przyśpieszą, bo obywatele oczekują szybkiego rozliczenia PiS. Każdy, kto chce przyśpieszyć dążenie do wyniku końcowego postępowania prawnego, powinien się zastanowić, czy sam stając pod jakimkolwiek zarzutem, chciałby, żeby sprawę rozstrzygnięto szybko, czy w zgodzie z wszelkimi procedurami i zasadami prawnymi należnymi każdemu obywatelowi. Dopiero kiedy ktoś uczciwie odpowie sobie na to pytanie, będzie wiedział, jakie są jego oczekiwania co do rozstrzygnięcia postępowań wobec innych osób.

 

Jerzy Stępień,
w latach 2006-2008 prezes Trybunału Konstytucyjnego, sędzia

Widzę trzy czynniki, które determinują obecną sytuację. Problematyczna wydaje się przede wszystkim sprawa prokuratury, która nie została do końca odbita przez nową ekipę. Kadry w dużej mierze ukształtowane przez poprzedni układ polityczny na wielu polach bojkotują obecną sytuację i spowalniają działania obecnie rządzących. Drugiej poważnej przeszkody upatrywałbym w braku służby cywilnej w Polsce. Politycy, którzy przychodzą zastąpić poprzednią ekipę, nie bardzo mogą liczyć na lojalną współpracę urzędników, którzy z kolei nie mają pewności, że zmiana układu politycznego nie będzie miała wpływu na pogorszenie ich sytuacji zawodowej, a w konsekwencji również życiowej. Dlatego część urzędników markuje swoją pracę. Politycy są raczej zdeterminowani, aby zajmować się rozliczeniami. Brakuje im jednak odpowiednich narzędzi, którymi mogliby te chęci przekuć w realne działania. Jednocześnie politycy nie chcą sięgać po metody niedozwolone, które nie miałyby uzasadnienia w rozwiązaniach prawnych.

 

Piotr Gąciarek,
sędzia, prezes oddziału warszawskiego SSP „Iustitia”

Nie chcę wchodzić w dywagacje polityczne, bo nie jest to moją rolą, tak jak żadnego sędziego. Mogę natomiast powiedzieć, że na pewno mamy w Polsce problem z czymś, co określiłbym jako przywracanie działania prawa i praworządności. W tej materii mogę pokazać, co konkretnie nas hamuje. Na poziomie czysto konstytucyjnym hamuje nas prezydent. I chociaż nie dostał on jeszcze ustaw dotyczących naprawy sądów powszechnych i Sądu Najwyższego, to już wiadomo, że nie spotkają się one z jego akceptacją. Szczególnie że przyłożył on rękę do zamachu na sądownictwo, tak aby te instytucje były podporządkowane jednej sile politycznej. Trudno więc, żeby teraz podważał własne decyzje. Podobnie jest i będzie z Trybunałem Konstytucyjnym. Przypomnę tylko, że już w 2015 r. Andrzej Duda odmówił odebrania ślubowania od trójki legalnie wybranych sędziów TK. Po drugie sytuacja w sądownictwie jest trudna ze względu na to, że jest mnóstwo wadliwie powołanych sędziów. Problemu neosędziów nie da się zaś politykom zamieść pod dywan. Neosędzia przede wszystkim nie zapewnia prawa do należycie obsadzonego sądu. To zaś godzi w gwarantowane w naszej konstytucji i w art. 6 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka prawo do rozpoznania sprawy każdego obywatela przez niezależny i bezstronny sąd. Problemem jest to, że mamy również zawłaszczony Sąd Najwyższy, gdzie zasiadają uzurpatorzy, a nawet pseudosędziowie. Nie jest tajemnicą, że niektóre osoby nie mają kwalifikacji, aby być w SN, bo były np. pracownikami Izby Dyscyplinarnej, ale nigdy nie były sędziami.

Zapewne łatwiej jest przeprowadzać niektóre zmiany personalne w prokuraturze, gdzie prokurator generalny ma inną pozycję i większe pole manewru do wymieniania ludzi mianowanych przez poprzednika. Natomiast w sądach pozostaje ciągle wielu prezesów, którzy zawdzięczają kariery Zbigniewowi Ziobrze.

Podsumowując, wymiar sprawiedliwości jest cały czas w dużym stopniu hamowany przez zawłaszczenie części instytucji przez neosędziów i sędziów wiernych poprzedniej władzy, nie zaś prawu i etosowi sędziowskiemu.

 

Piotr Niemczyk,
ekspert z zakresu bezpieczeństwa

Widzę trzy powody, dla których tak się dzieje. Po pierwsze, wszystkie działania należy przeprowadzać zgodnie z prawem. To samo w sobie oznacza czas i poruszanie się po wytyczonych przez literę prawa ścieżkach. Zbieranie materiału dowodowego, przesłuchania, odwołania. Często, aby stwierdzić, że spółka była niewłaściwie zarządzana, najpierw trzeba przeprowadzić konkursy na stanowiska i znaleźć fachowców, którzy dopiero wykażą nieprawidłowości. Takie procedury jak wyłonienie np. prezesa Orlenu rozkładają się na dni, a nie godziny. Po drugie, ławka kompetentnych kadr jest tak naprawdę dość krótka. Część zasobnych w wiedzę osób, które pełniły różne funkcje np. w spółkach skarbu państwa przed PiS, nie chce teraz tam wracać, bo znalazły pracę z lepszymi perspektywami czy pieniędzmi. Po trzecie, niestety w czasach PiS powstał pewien system wzajemnych zależności i oddawania przysług między politykami różnych partii. Dlatego dziś jakiemuś politykowi z niedawnej opozycji może się nie opłacać, żeby bliska osoba, jak żona czy kuzyn, straciła pracę, którą w ostatnich latach dostała w wyniku zawarcia kompromisu, a nie dzięki swoim kompetencjom. Ta sieć przysług powoduje niestety, że mimo temperatury życia politycznego, której doświadczamy na wierzchu, głębiej cały czas działa pewna sieć wzajemnych zależności, która wszystko studzi.

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Paweł Dybicz

Odroczenie i co dalej

Państwowa Komisja Wyborcza znów odroczyła decyzję w sprawie sprawozdania finansowego komitetu Prawa i Sprawiedliwości. Ważą się losy subwencji wyborczej dla tej partii. PKW może uznać zarzuty wykorzystywania przez Komitet Wyborczy PiS (w tym partię Ziobry) publicznych pieniędzy na cele bezpośrednio lub pośrednio związane z wyborami. Zarzuty owego wykorzystywania znane są od kilku lat, toteż powszechnie oczekuje się decyzji komisji pozbawiającej PiS i sojuszników ogromnych dotacji – prawie 26 mln rocznie i 75% kosztów poniesionych na kampanię. Utrata tych milionów zagraża istnieniu PiS i Suwerennej Polski, dlatego nie dziwi, że zdaniem prezesa Kaczyńskiego ogłoszenie werdyktu PKW będzie „dniem próby polskiej demokracji”. I, jak mówi: PKW to upolitycznione narzędzie w walce rządzącej koalicji ze Zjednoczoną Prawicą. Prezesowi warto przypomnieć, że obecna PKW ukształtowana jest według znowelizowanej przez PiS ustawy, w której sędziów zastąpili polityczni nominaci.

Kaczyści i ziobryści doskonale wiedzieli, że robią skok na kasę, dlatego tak zmienili prawo, by możliwe było wręcz nieograniczone finansowanie wyborów, a rozliczenia dotyczyły tylko komitetów wyborczych. Stąd liczne imprezy wyborcze Zjednoczonej Prawicy finansowane przez spółki skarbu państwa i ludzi, których partia postawiła na czele tych instytucji.

Ludzie prawicy najwyraźniej nie czują wstydu z powodu przekraczania czy omijania prawa. Najdobitniejszym tego przykładem jest list Kaczyńskiego do Ziobry. Prezesa PiS nie oburza łamanie prawa przez sojuszniczą partię. Jego niepokój budzi tylko fakt, że działania ludzi Ziobry mogą spowodować utratę dotacji wyborczej. To zaprząta jego uwagę, a nie jakieś regulacje prawne. Dla niego i jemu podobnych znaczenie mają tylko zagrożone miliony złotych.

Członkowie PKW podkreślają, że muszą mieć czas, by zapoznać się materiałami dokumentującymi łamanie prawa przez ZP, że muszą kierować się przepisami Kodeksu wyborczego. Wiem, że pisowcy i ziobryści zabezpieczyli się i wprowadzili takie regulacje prawne, które znacznie ograniczają zakres działania komisji. Ale trudno nie uznać postępowania PKW za asekuracyjne, by nie powiedzieć bojaźliwe. Należałoby przypomnieć, że najważniejszym aktem prawnym jest Konstytucja RP. W niej jasno stoi, że wybory są czteroprzymiotnikowe, w tym RÓWNE. A ten przymiotnik nie odnosi się tylko do wyborców i równości ich głosów, ale także do równości szans kandydatów w wyborach.

Decyzje komisji podlegają zaskarżeniu do Izby Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych w Sądzie Najwyższym, nieuznawanej przez unijny trybunał i nowy rząd, stworzonej przez ludzi PiS i SP. Postanowienie PKW może być zatem zmienione, a wyrok izby zaskarżony do Trybunału Sprawiedliwości. I mamy kolejny kontredans, jaki zafundował nam tercet KZD. Należy się cieszyć ze zwycięstwa opozycji, bo inaczej skrót ten należałoby rozwijać nie jako Kaczyński-Ziobro-Duda, ale Koniec Z Demokracją.

Ps. Chcących wspomóc PRZEGLĄD proszę o wpłaty na konto:

Fundacja Oratio Recta
Nr konta: 72 1090 2851 0000 0001 2023 9821

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Blaski i nędze kompromisu z Rosją

Memoriał szefa wywiadu i kontrwywiadu AK ppłk. Mariana Drobika zapowiadał katastrofę powstania.

Powstanie warszawskie, planowanie przez obóz londyński już od 1943 r., było konsekwencją sytuacji militarnej w Europie i polityki aliantów. Problemem numer 1 były relacje ze Związkiem Radzieckim. Brak stosunków dyplomatycznych znacznie ograniczał pole działania rządu gen. Sikorskiego i później Stanisława Mikołajczyka. Poniżej publikujemy fragment memoriału ppłk. Mariana Drobika, szefa wywiadu i kontrwywiadu AK w latach 1942-1943, „Bieżąca polityka polska a rzeczywistość” z 8 listopada 1943 r. Drobik przedstawił w nim trafną analizę sytuacji Polski u progu 1944 r., po Teheranie i konferencji moskiewskiej. Jego wnioski co do przyszłości kraju po wkroczeniu Armii Czerwonej sprawdziły się niemal w stu procentach. Nie znamy adresatów dokumentu, ale z pewnością był on skierowany do najwyższego dowództwa AK. Niedługo po jego złożeniu ppłk Drobik został aresztowany w niewyjaśnionych okolicznościach przez Gestapo w początkach grudnia 1943 r.

Całość memoriału znalazła się w wydanej przez PRZEGLĄD publikacji „Zakłamana historia powstania. Tom IV. Raporty oficerów AK: To się skończy katastrofą”.

Paweł Dybicz

Blaski i nędze kompromisu z Rosją.

W poprzednich rozważaniach starałem się uzasadnić konieczność dojścia do szybkiego porozumienia z Rosją nawet za cenę daleko idących ustępstw.

Jednym z najpopularniejszych argumentów przeciw temu porozumieniu jest twierdzenie, że i tak ono do niczego nie doprowadzi, gdyż Rosja zobowiązań nie dotrzymuje, a my przez ustępstwa dostarczymy tylko usprawiedliwienia dla jej imperialnej polityki wobec reszty świata. Stanowisko takie mogło być słuszne do lipca, kiedy można się było łudzić, że nasze „moralne prawa”, poparte wolą sprzymierzonych, potrafią stworzyć dostatecznie silną barierę dla doszczętnie wykrwawionych Rosjan.

Dziś, kiedy zalanie przez nich Polski wydaje mi się niemal pewne, a więc, kiedy będą nas mieli całkowicie w ręku, nie ryzykujemy już niczym, a zyskujemy szansę, że świeże zobowiązania, które niewątpliwie będą zagwarantowane przez sprzymierzonych, zostaną jednak dotrzymane. Należy przecież mieć na uwadze, że straszliwie wyniszczona i wykrwawiona Rosja przez długie jeszcze lata będzie potrzebowała gospodarczej pomocy Anglosasów, co może się okazać wcale niepoślednim korektorem jej politycznej moralności.

Samo więc zawarcie kompromisu, abstrahując na razie od jego treści, nie może nam w żadnym wypadku zaszkodzić, może natomiast okazać się dla naszej przyszłości zbawienne. (…)

Kompromis, jak zawsze, kiedy jest zawierany między narodem słabym a potężnym i zwycięskim, musi [stać] pod znakiem zaspokojenia żądań tego ostatniego. Strona słabsza może jedynie, wygrywając swoje straty moralne, uzyskać takie warunki, które by nie naruszały zbyt silnie, lub – jeśli można wcale – jej żywotnych interesów. Nadto, jak w naszym konkretnym wypadku, winna starać się uzyskać pokrycie własnych strat na korzyść zwycięzcy, drogą odpowiednio wielkich rekompensat na wspólnym pokonanym wrogu.

Czego od nas żąda w sposób kategoryczny Rosja?

Z licznych wypowiedzi i pociągnięć można z dużą dozą prawdopodobieństwa sądzić, że likwidacji „Piemontów” białoruskiego i ukraińskiego, i włączenia ich do odpowiednich republik sowieckich. Jeśli się zdobędziemy na pełny obiektywizm, z którym zapewne patrzą na te sprawy Anglosasi, musimy się zgodzić, że racja jest po stronie rosyjskiej. Masa ukraińska mieści się w sowieckiej republice ukraińskiej. My jesteśmy zaborcami drobnej części ich ziemi i ludności. Zabór jest niesprawiedliwością, która winna być w tej wojnie o sprawiedliwość usunięta. Nasze Piemonty powinny powrócić do swoich macierzy. Oto logicznie skonstruowana teoria. Ale czyż to tylko teoria? 40 tys. wymordowanych Polaków świadczy dowodnie, że Ukraińcy uważają nas za nienawistnych zaborców.

Tylko notoryczni doktrynerzy mogą twierdzić, że jest inaczej, że te masowe okrutne rzezie są wynikiem działalności nasłanych agentów, że zaś sam naród ukraiński nie ma innego pragnienia, jak zostać w obrębie państwa polskiego z… kulturalną autonomią. Że byleby minęły chwilowe nieporozumienia, zaraz nastąpi sielanka. Że Ukraińcy „godzą się” na pertraktacje, a nawet desygnują kogoś tam do Rady Narodowej(1).

1 Rada Narodowa była quasi-parlamentem na obczyźnie, a nawet bardziej organem doradczym rządu, z której opinią nie musiał się on liczyć. Istniały dwie Rady – I i II. Uwagi Drobika odnoszą się do II RN powołanej w 1942 r. Do żadnej z nich nie powołano przedstawicieli Ukrainy i Białorusi. W I RN gen. Sikorski zapowiadał powołanie przedstawicieli tych narodowości, w II RN nawet pozostawiono 32. „mandat” dla przedstawiciela Ukraińców, lecz nie zostało to zrealizowane. W RN natomiast znaleźli się przedstawiciele społeczności żydowskiej (w I jeden, a w II nawet dwóch), a… także Ślązaków.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Promocja

Krótkie spodenki męskie – jak je wystylizować latem?

Męskie szorty często budzą wiele skrajnych emocji. Niektórzy nie wyobrażają sobie bez nich stylizacji na upalny dzień, inni wolą postawić raczej na przewiewne materiały zamiast krótkiej nogawki. Nie ulega wątpliwości, że szorty to jedna z najwygodniejszych części letniej