Archiwum

Powrót na stronę główną
Aktualne Promocja

Nowoczesne kamery samochodowe. Dużo więcej niż rejestracja jazdy! 

Nowoczesne wideorejestratory to znacznie więcej niż tylko urządzenia do rejestrowania przebiegu jazdy. Wyposażone w zaawansowane funkcje, zapewniają zarówno doskonałą jakość nagrań w różnych warunkach oświetleniowych, jak i chronią samochód również na postoju. Na tym jednak nie koniec, ponieważ funkcjonalność

Aktualne Promocja

Jak wybrać najlepsze szkolenie AI dla marketerów i przedsiębiorców?

Sztuczna inteligencja staje się nieodłącznym elementem współczesnych strategii biznesowych. Niezależnie od tego, czy jesteś marketerem, czy przedsiębiorcą, warto inwestować w odpowiednie szkolenie AI, aby efektywnie wykorzystać nowoczesne technologie w swojej działalności. W tym artykule dowiesz się,

Aktualne Promocja

Czy jesienią warto sięgnąć po retinol?

Szukacie składnika, który w widoczny sposób poprawi kondycję skóry? A może kosmetyku, który opóźni procesy starzenia się skóry i odświeży cerę po wakacyjnych miesiącach? To wszystko zyskacie dzięki wprowadzeniu do jesiennej pielęgnacji retinolu. Chcecie dowiedzieć się więcej o jego

Kraj

Pokolenie ustrojowej transformacji

Tempo wzrostu dochodu narodowego w latach 1945-1989, w PRL, której obraz jest przez prawicową propagandę zakłamywany, było wyższe niż w 35-leciu po 1989 r.

Historia się dzieje. Dla Polski takim historycznym pasmem wydarzeń był rok 1989 z obradami Okrągłego Stołu, wyborami parlamentarnymi i desygnowaniem premiera Tadeusza Mazowieckiego dokładnie 35 lat temu. Był to przełom polityczny, który umożliwił po niekonsekwentnych prorynkowych reformach systemu państwowego socjalizmu nieodwracalne pchnięcie do przodu procesu transformacji ustrojowej – liberalizacji politycznej i gospodarczej, które wiodły do demokracji i gospodarki rynkowej. Podczas epokowych przemian ustrojowych mamy do czynienia z dialektyką ciągłości i zmiany, o czym trzeba pamiętać, aby dobrze pojąć istotę wielkiej zmiany.

Spuścizna państwowego socjalizmu.

Pokolenie temu liderem prorynkowych reform i choć ograniczonej, to jednak również politycznej liberalizacji była Polska. Szczególnie w drugiej połowie lat 80. stworzono relatywnie korzystne w porównaniu z innymi krajami socjalistycznymi warunki startu do przyśpieszenia transformacji, której symptomy zrodziły się już wcześniej. Przedsiębiorstwa państwowe i spółdzielcze miały rosnący zakres autonomii; nie była to jeszcze gospodarka rynkowa, ale na pewno już nie była to gospodarka centralnie planowana. Po wyłączeniu z uprzednio funkcjonującego jako monobank Narodowego Banku Polskiego sieci dziewięciu banków i ich skomercjalizowaniu działał zdecentralizowany system bankowy. Zliberalizowany został w pełni dla ludności, a częściowo dla przedsiębiorstw rynek walutowy. Wartościowo biorąc, od lata 1989 r. ponad połowa towarów nabywanych przez gospodarstwa domowe była sprzedawana po cenach wolnych. Istniało prawo regulujące dopływ bezpośrednich inwestycji zagranicznych, prawo antymonopolowe oraz regulacje dotyczące upadłości firm. Polska była członkiem General Agreement on Tariffs and Trade (GATT), poprzednika Światowej Organizacji Handlu (WTO), a od 1986 r. stała się pełnoprawnym członkiem Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Ponad połowa obrotów handlu zagranicznego dokonywała się poprzez wymianę towarową z Zachodem. Nie mniej niż 20% dochodu narodowego wytwarzał sektor prywatny – indywidualne rolnictwo oraz rzemiosło i drobna wytwórczość, które obecnie określa się jako przedsiębiorstwa małe i średnie (MŚP).

Tak zaawansowaną decentralizacją i deregulacją oraz zasięgiem prywatnego sektora nie mógł wtedy pochwalić się żaden kraj socjalistyczny. Znaczenie rynkowych reform poprzedzających powstanie pierwszego posocjalistycznego rządu historyk Tomasz Kozłowski postrzega wręcz jako kluczowe dla późniejszych przemian: „Rząd Rakowskiego miał już przygotowany plan. Obejmował on: liberalizację; prywatyzację (w tym stworzenie spółek akcyjnych oraz giełdy!); pozyskiwanie zachodnich inwestycji; drastyczną walkę z inflacją m.in. poprzez zahamowanie wzrostu dochodów realnych; likwidację nierentownych przedsiębiorstw, a nawet całych branż (…). Gdyby historia potoczyła się inaczej, premier Rakowski, wicepremier Sekuła oraz prezydent Jaruzelski przeszliby do historii jako twórcy kapitalistycznej gospodarki w Polsce”. Wypada tu dodać ówczesnego ministra finansów Andrzeja Wróblewskiego, który również był głęboko zaangażowany we wdrażanie zmian prorynkowych.

Zarazem sytuacja była niesprzyjająca ze względu na największą pośród państw socjalistycznych skalę inflacji cenowo-zasobowej. Syndrom shortageflation, jak to nazwałem w literaturze anglojęzycznej, był szczególnie dotkliwy, co stawiało liberalizację gospodarki i politykę stabilizacyjną przed poważnymi problemami. To wszakże nie brak woli i kompetencji rządów lat 80. doprowadził do opłakanej sytuacji gospodarki w końcu tamtego dziesięciolecia, ale zimne wojny: ta polska domowa i ta światowa. Zarówno mocarstwa zachodnie, które nałożyły na Polskę sankcje gospodarcze po wprowadzeniu stanu wojennego w końcu 1981 r., jak i wewnętrzna antyrządowa opozycja konsekwentnie stosowały zasadę „im gorzej, tym lepiej”. Blokując pożądane reformy, sprzyjało to dalszemu strukturalnemu erodowaniu systemu państwowego socjalizmu. Uginał się on coraz bardziej nie tylko pod ciężarem własnej nieudolności i nieumiejętności dostosowania się do wyzwań nabierającego rozpędu procesu globalizacji, lecz także wskutek celowego osłabiania przez antysystemowe siły wewnętrzne i zewnętrzne. Przełom polityczny 1989 r. zmienił sytuację zasadniczo; co wcześniej było niewykonalne, stało się możliwe. Nic przeto dziwnego, że we wszystkich ministerstwach, poczynając od najważniejszego Ministerstwa Finansów, sięgnięto do szuflad, by wyciągnąć zalegające tam propozycje programowe. Po odkurzeniu wiele z nich teraz już mogło się przydać.

Zgubne doktrynerstwo.

Niestety, ewidentna przesada w ostrości pakietu stabilizacyjnego miast ograniczyć skalę wzrostu cen, wpierw ją znacznie przyśpieszyła. W rezultacie wychodzeniu z gospodarki niedoborów towarzyszyła slumpflacja; głębokie załamanie produkcji sprzęgło się z galopującą inflacją przeradzającą się w hiperinflację. Mimo że w końcowych miesiącach 1989 r. tempo wzrostu cen już spadało, tzw. szokowa terapia radykalnie odwróciła tę tendencję na początku 1990 r. Minister finansów i jego doradcy zapewniali, że inflacja w ujęciu miesiąc do poprzedniego miesiąca już po kwartale wyniesie zaledwie 1%; stało się tak dopiero po siedmiu latach. Rząd obiecywał krótkotrwałą, jednoroczną recesję wynoszącą 3,1%; trwała trzy lata (12 kwartałów od drugiej połowy 1989 r., kiedy to Solidarność przejęła władzę, do pierwszego półrocza 1992 r.) i PKB spadł w sumie o niemal 20%. Bezrobocie, które po osiągnięciu pułapu 400 tys. według rządowych zapowiedzi miało już nie rosnąć, przekroczyło 2,5 mln i zaczęło spadać dopiero po czterech latach dzięki wdrażaniu „Strategii dla Polski”. Wskutek dwóch lat walki metodą „terapii szokowej” z inflacją cenowo-zasobową dochód narodowy był o jedną piątą mniejszy (produkcja przemysłowa o prawie jedną trzecią), a ceny prawie 12-krotnie wyższe!

Kluczowe dla uruchomienia transformacji ustrojowej pełną parą były przeobrażenia 1989 r., jednakże coś ważnego działo się w tej materii już wcześniej. Konsekwentnie jednak odróżniam reformy gospodarki socjalistycznej od zwrotu ku gospodarce kapitalistycznej. Do 1989 r. chodziło o możliwe w tamtych realiach społecznych i geopolitycznych urynkowienie gospodarki, o stworzenie swego rodzaju socjalizmu rynkowego czy też, jak kto woli, rynku socjalistycznego. To był okres reform systemowych – nie wszędzie, na pewno nie w Albanii czy w Rumunii albo daleko od Europy, w Mongolii czy na Kubie – a nie transformacji polegającej na jakościowym przejściu ze starego do nowego ustroju.

Sytuacja komplikuje się ze względu na nieostrość pojęć, jakimi się posługujemy. Przy Okrągłym Stole zależało nam – przynajmniej ja tak to rozumiałem, a na pewno również Jacek Kuroń i niektórzy ekonomiści z kręgów Solidarności, w tym profesorowie Jan Mujżel i Witold Trzeciakowski, współprzewodniczący obrad sekcji ekonomicznej – na znalezieniu sposobów przejścia do społecznej gospodarki rynkowej. Nie bez powodu stwierdzenie o takich ambicjach politycznych znalazło się w wystąpieniu sejmowym premiera Mazowieckiego 12 września 1989 r. W pierwszym przemówieniu – zaraz po desygnacji na stanowisko premiera, a jeszcze przed powołaniem rządu – nie użył tego terminu, mówiąc: „Długofalowym strategicznym celem poczynań rządu będzie przywrócenie Polsce instytucji gospodarczych od dawna znanych i sprawdzonych. Rozumiem przez to powrót do gospodarki rynkowej oraz roli państwa zbliżonej do rozwiniętych gospodarczo krajów. Polski nie stać już na ideologiczne eksperymenty”. Niestety, wkrótce potem jego rząd podjął eksperymenty w postaci „terapii szokowej”, która miała stworzyć w istocie neoliberalną gospodarkę kapitalistyczną. Ekonomiczne straty poniesione w rezultacie tego eksperymentu były ogromne, a polityczne koszty poniósł wkrótce sam Mazowiecki, przegrywając wybory prezydenckie w 1990 r. i podając się do dymisji.

Witold Kieżun formułuje jednoznaczną opinię o faktycznym winowajcy tej dymisji, Leszku Balcerowiczu – który był odpowiedzialny za politykę gospodarczą w rządzie Mazowieckiego – zarzucając mu, że „(…) należał do grupy kapitalistycznie »zindoktrynowanych« w ramach programu United States Information Agency dla młodych partyjnych naukowców, którym umożliwiono studia w USA”. (Ten przytyk o partyjności zapewne wiąże się z wcześniejszą pracą Balcerowicza w Instytucie Podstawowych Problemów Marksizmu-Leninizmu przy Komitecie Centralnym Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej). Akurat tu przesadza, nie trzeba było bowiem wyjeżdżać po nauki do USA, aby ulec neoliberalnej czy wręcz libertariańskiej ideologii. Inni też wyjeżdżali i nie dali się jej zauroczyć. Nie lekceważąc bynajmniej wpływu zachodnich kręgów politycznych, intelektualnych i naukowych na sposób myślenia niejednego polskiego ekonomisty czy luminarza innych nauk społecznych, powiedzmy sobie, że nadwiślańskie doktrynerstwo i neoliberalny dogmatyzm były zasadniczo domowego chowu.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Opinie

Czy w Ameryce idealizm może pokonać pragmatyzm?

Ideologiczne zaklinanie rzeczywistości nie przekona Amerykanów, że jest świetnie, jeśli nie odczuwają tego w portfelach.

Zaczynamy się oswajać z trzęsieniem ziemi w amerykańskiej polityce, jakim było wycofanie się Joego Bidena z walki o reelekcję na stanowisko prezydenta USA. Ta szokująca decyzja wydaje się nagła, ale jest zwieńczeniem procesu. Już w grudniu ub.r. zaangażowany w kampanie wyborcze od 1968 r. Harold Meyerson otwarcie mówił o kryzysie przywództwa po stronie demokratów. Kryzysie spowodowanym niesłyszalnością głosu prezydenta Bidena, którą rozumieć należało zarówno przenośnie, jak i dosłownie. Tym niesłyszalnym głosem Biden nie był w stanie przekonująco uargumentować korzystnych dla Amerykanów zmian, które wprowadził i zamierza wprowadzić. Nie był w stanie ogłosić wydobycia amerykańskiej gospodarki z popandemicznego kryzysu. Meyerson wskazywał to w wywiadzie udzielonym magazynowi „The Nation”, zwracając jednocześnie uwagę na niekorzystne dla Bidena trendy unaoczniane przez ośrodki badań opinii publicznej sprzyjające demokratom. Trendy te pokazywały, że Biden przegrywa z Donaldem Trumpem nawet w grupach wyborców tradycyjnie głosujących na demokratów, takich jak ludzie młodzi, samotne matki, mniejszości rasowe (z wyjątkiem Azjatów). Notabene Czytelnicy PRZEGLĄDU mogą odczuwać satysfakcję, bo jako jedyni w Polsce mieli możliwość zapoznania się z fragmentami tego w pewnym sensie proroczego wywiadu („Demokraci lunatykują ku zwycięstwu Trumpa”, 8 stycznia 2024).

Politolodzy, dziennikarze i wszyscy interesujący się polityką zadają sobie obecnie pytanie, czy Kamala Harris dysponuje na tyle donośnym głosem, aby została usłyszana i odwróciła niekorzystne trendy. Czy jej pochodzenie, osobowość, poglądy i program okażą się na tyle poważnymi atutami, aby pokonać byłego prezydenta Trumpa? Czy w końcu jej zdolności retoryczno-perswazyjne dorównują Barackowi Obamie w najlepszych latach, bo wielu podziela opinię, że tylko w takiej formie oratorskiej można myśleć o odniesieniu zwycięstwa nad Trumpem. A ten ma się obecnie za człowieka ocalonego boską ręką. Herosa, który kulom się nie kłania. Nie jest w tym myśleniu odosobniony, podzielają je miliony amerykańskich wyborców.

Zatrzymajmy się na chwilę przy poglądach Harris, które przekładają się na ofertę programową. W polityce zagranicznej jej zapatrywania nie są jasno zdefiniowane. Dotychczasowa kariera kandydatki koncentrowała się na zagadnieniach z dziedziny polityki wewnętrznej. W wystąpieniach na forum międzynarodowym odzwierciedlała poglądy swojego zwierzchnika. Zresztą taka była jej rola i taki obowiązek. Wiceprezydent nie jest znaczącą figurą w amerykańskim systemie politycznym, tak długo, jak urzędujący prezydent żyje i cieszy się zdrowiem. Z trzema zastrzeżeniami. Po pierwsze, wiceprezydent jest przewodniczącym Senatu i dysponuje głosem rozstrzygającym w wypadku równego rozłożenia głosów w określonej sprawie (Harris korzystała w trakcie swojej kadencji z tego uprawnienia). Po drugie, stanowisko wiceprezydenta jest dogodną platformą do ubiegania się o prezydenturę, gdy urzędujący prezydent odbędzie dwie kadencje. Po trzecie, wiceprezydent ogłasza wyniki wyborów prezydenckich na poziomie federalnym. Ta mało znacząca, wydawałoby się, funkcja, sprowadzająca się do przeliczenia głosów elektorskich i oficjalnego przedstawienia ich opinii publicznej, okazała się kluczowa pod koniec kadencji Trumpa. Ustępujący wiceprezydent Mike Pence, poddany przez Trumpa silnej presji, potrafił się jej oprzeć. Ogłosił prawdziwe wyniki, podpisując tym na siebie wyrok śmierci w obozie MAGA (skrót hasła wyborczego pierwszej kampanii Trumpa, Make America Great Again, określający jego zwolenników). Nie przeszkadza to, rzecz jasna, Trumpowi w kontynuowaniu narracji o „skradzionych” wyborach.

Wracając do kwestii polityki zagranicznej Harris, można zakładać kontynuację linii Bidena. Naturalnie z pewnymi niuansami, trochę inaczej rozłożonymi akcentami. Nieco ostrożniej i mądrzej może wyglądać amerykańska polityka bliskowschodnia z uwagi na osobę Philipa Gordona, przymierzanego do stanowiska doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Gordon jest autorem rozumnej książki o wiele mówiącym tytule „Przegrywając długą grę. Zwodnicza obietnica zmian rządów na Bliskim Wschodzie” („Losing the Long Game: The False Promise of Regime Change in the Middle East”). Z pewnością niezachwiane pozostanie poparcie dla Izraela w ogólności oraz w prowadzonej przez ten kraj wojnie w Gazie. Jednak z mocniejszym naciskiem na poszanowanie praw ludności cywilnej, czemu Harris już dała wyraz. W kwestii Ukrainy wypowiedziała się na konferencji bezpieczeństwa w Monachium, gdzie zabrała głos pod nieobecność prezydenta Bidena. Podkreślała wagę obowiązywania prawa międzynarodowego. „Żaden naród nie jest bezpieczny w świecie, w którym jeden kraj może pogwałcić suwerenność i integralność terytorialną drugiego, w którym zbrodnie przeciwko ludzkości są popełniane bezkarnie, w którym nikt nie przeciwstawia się państwu o imperialistycznych ambicjach. (…) Naszą odpowiedzią na rosyjską inwazję jest ukazanie zbiorowego przywiązania do międzynarodowych reguł i norm. Reguł i norm, które – od końca II wojny światowej – zapewniły bezprecedensowe bezpieczeństwo i dobrobyt nie tylko Amerykanom, nie tylko Europejczykom, ale ludziom na całym świecie”.

Kwestia przywiązania do reguł jest kluczowa dla Harris także w polityce wewnętrznej, w której przeciwstawia się dyskryminacji rasowej, popiera małżeństwa osób tej samej płci, opowiada się za prawem kobiet do przerywania ciąży, za płacą minimalną ustanawianą na poziomie federalnym, za powszechną służbą zdrowia. Zasadnicza pozostaje jednak sprawa utrzymania Ameryki jako państwa nomokratycznego – opartego na zasadach i prawie. Jak się wyraziła, „wierność rządom prawa to fundament naszej demokracji”. Nie ulega wątpliwości, że pomimo zmiany kandydata centralny temat obecnej kampanii wyborczej po stronie demokratów się nie zmieni. Ów centralny temat zdefiniował jeden z najbliższych doradców prezydenta Bidena Mike Donilon. W jego ujęciu obecne wybory w Stanach Zjednoczonych są batalią w obronie ustroju demokratycznego. Takie ujęcie ma dawać przewagę demokratom, ponieważ zakłada ono, że nie jest możliwe, aby większość Amerykanów zagłosowała na człowieka, który dokonał zamachu na amerykańską demokrację i nie chciał pokojowo przekazać władzy po przegranych wyborach.

Pojawia się zatem zasadnicze pytanie: czy prawdziwie wzniosła idea obrony demokracji, połączona z wyłonieniem nowej kandydatki, dużo młodszej od obecnego prezydenta, oraz zestawem haseł o charakterze obyczajowym i socjalnym może wziąć górę nad pragmatyzmem Amerykanów, który w większym stopniu uosabia Trump? Faktem jest, że były prezydent w trakcie kadencji nieraz demonstrował swój luźny stosunek do reguł prawnych i jest to zasadniczy punkt odróżniający od niego nową kandydatkę demokratów. Weźmy wzmiankowany wcześniej polityczny nacisk wywierany na Pence’a. Nie jest tajemnicą, że Trump dąży do budowy silnego, osobistego przywództwa i podziwia liderów politycznych, którym udało się zbudować tego typu pozycję.

Nie przeszkadza mu przy tym naruszanie przez nich prawa. Tak jest w przypadku chwalonego przez niego Viktora Orbána, tak jest w przypadku Władimira Putina i tak jest w przypadku Xi Jinpinga.

Prof. UJ dr hab. Piotr Kimla jest pracownikiem Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Jagiellońskiego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Apokaliptyczny sznyt

Aby rozruszać publiczność, zakładam maskę – na scenie jestem taką wersją siebie na sterydach.

Krzysztof Zalewski – wokalista, aktor. Ostatnim albumem „ZGłowy” (premiera we wrześniu) zrywa z dotychczasowym wizerunkiem. Stawia też kolejne kroki w aktorstwie – zagrał w serialu „Prosta sprawa” na podstawie powieści Wojciecha Chmielarza (reż. Cyprian T. Olencki, Canal+).

Niedawno mogliśmy cię zobaczyć w serialu „Prosta sprawa” – coraz bliżej ci do aktorstwa?
– Miałem przyjemność zagrać „Kolosa”, drugoplanową postać w tej produkcji. To spełnienie marzeń, bo na planie mogłem się pobawić w prawdziwe kino gangsterskie. Po raz pierwszy poczułem frajdę, a nie tylko stres, bo zawsze bałem się, że gołym okiem będzie widoczny mój brak rzemiosła. Zacząłem chodzić na warsztaty aktorskie i czuję, że mi to trochę pomogło. Zdaję sobie sprawę, że jeszcze masa pracy przede mną, ale idzie to w dobrym kierunku. Niby mało znacząca rola, ale dała mi szansę rozwinąć się warsztatowo. Sam też jestem wielkim fanem kina gangsterskiego, w tym filmów Martina Scorsese, więc tym bardziej dobrze było zagrać postać bliską bohaterom jego „Kasyna”. Dobry garnitur, sadystyczne skłonności i za duże ego. To właśnie mój „Kolos”.

Muzyka i film to dwa różne światy. Jakie emocje towarzyszą ci, gdy wychodzisz na scenę, a jakie przy wchodzeniu na plan?
– Gdy wychodzę na scenę, to wchodzę do siebie do domu. Znam teren, pomaga mi w tym wieloletnie doświadczenie i opanowanie. Wiem, jakie przyciski nacisnąć, aby pobudzić publiczność i zaoferować dobry spektakl. Uczyłem się tego przez wiele lat, czuję się tam pewnie, natomiast wejście na plan filmowy zazwyczaj jest obarczone stresem. Całe szczęście, miałem fantastycznych partnerów. Bałem się, że Piotr Adamczyk będzie narzekał, że gra z amatorem, a sprzedał mi parę pomocnych wskazówek. Szukam też natchnienia w innych miejscach – jestem kinomaniakiem i staram się sporo oglądać.

Gdzie znajdujesz te inspiracje?
– Przewijam sobie poszczególne sceny i analizuję grę ulubionych aktorów. Uwielbiam wracać do „Rodziny Soprano” i obserwować Jamesa Gandolfiniego. Ambiwalentny typ, wręcz socjopata, a ma w sobie całkiem spore pokłady ciepła. Kibicuję temu gangsterowi, choć przecież nie powinienem! Do tego staram się zapamiętywać skrajne stany, w których czasem przychodzi mi się znaleźć. Życie zaskakuje, nieraz odczuwam ogromne pokłady złości lub smutku. Pojawia się wtedy myśl: „Nie zapomnij o tych emocjach i o tym, jak się czuje twoje ciało. To wszystko jeszcze może ci się kiedyś przydać”.

A czy te dwie sfery w jakiś sposób się przeplatają? Czy koncertowanie wzbogaca twoją paletę umiejętności aktorskich?
– Mój zawód ma sporo wspólnego z teatrem. Aby rozruszać publiczność i wejść z nią w interakcję, zakładam maskę – jestem podkręconym sobą, taką wersją na sterydach. To wymaga pewnego rodzaju gry z konwencją, a co za tym idzie, aktorstwa. Czasem muszę wykrzesać z siebie tego typu energię, co bywa trudne, jeśli jestem zmęczony lub pochłaniają mnie prywatne problemy. Wierzę, że jeśli rozwinę się aktorsko, to będzie miało wpływ na moją twórczość.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Król Lear nie żyje

Jak doszło do ukazania się wspomnień o Tadeuszu Łomnickim.

Izabella Cywińska po odejściu z funkcji ministra założyła Fundację Kultury i została jej prezeską. Na potrzeby fundacji wydzielono dwa lub trzy pokoiki w oficynie gmachu ministerstwa. Tam urzędowała. Odwiedziłem ją późną jesienią 1991 r., już nie pamiętam, czy była to wizyta kurtuazyjna, czy związana z jej książką „Nagłe zastępstwo”, na którą BGW podpisało z panią minister umowę. Pracowałem wtedy w tym wydawnictwie. Podczas rozmowy Izabella Cywińska zasugerowała, abym podjął się namówienia Tadeusza Łomnickiego na spisanie autobiografii lub udzielenie wywiadu rzeki. „On teraz ma próby w Poznaniu, premiera planowana jest na luty, załatwię ci zaproszenie na premierę i na bankiet, postaramy się, żebyś siedział blisko niego… porozmawiasz o książce”. Był to Teatr Nowy, którym Cywińska kierowała do czasu wejścia w skład rządu.

Pomysł spodobał się szefowi wydawnictwa, a ja pod koniec lutego 1992 r. szykowałem się do wyjazdu do Poznania, żeby spotkać się z wielkim aktorem. 22 lutego wieczorem radio i telewizja podały wiadomość o jego nagłej śmierci podczas jednej z ostatnich prób. Łomnicki po wygłoszeniu kwestii: „Więc jakieś życie świata przede mną. Dalej, łapmy je, pędźmy za nim, biegiem, biegiem!” wybiegł rzeczywiście ze sceny w kulisę. Tam zmarł. Na widowni siedziała jego piąta żona Maria Bojarska. Misterny plan zaproponowany mi przez Izę legł w gruzach.

Niedługo później spotkałem się znów z Cywińską. Dała mi numer telefonu do Marii Bojarskiej. „Skontaktuj się z nią, to przecież autorka biografii Ćwiklińskiej, musisz ją namówić, żeby napisała o Łomnickim”.

Odczekałem kilkanaście dni i zadzwoniłem. Poprosiłem o spotkanie. Pani Maria wyraziła zgodę. Wchodziłem do mieszkania Łomnickich z wielką emocją. Jej poziom wzrósł, gdy byłem już w środku, a na oparciu krzesła w kuchni zobaczyłem przewieszoną marynarkę, tak jak On ją zostawił, jadąc do Poznania. Siedząc w saloniku, uświadomiłem sobie, że jeszcze kilka tygodni wcześniej Łomnicki był tu gospodarzem, domownikiem, być może siadywał w tym co ja teraz fotelu. Czy miałem już wtedy ze sobą w prezencie butelkę brandy? Może tak, a może dopiero od następnej wizyty. Tak czy siak, był to element każdego kolejnego spotkania.

Bojarska była wyraźnie zdruzgotana śmiercią męża, wyglądała na cierpiącą i bardzo zmęczoną. Odrzuciła moją propozycję od razu. Twierdziła, że nie podoła książce wspomnieniowej o mężu, że za wcześnie, że byłoby to zbyt subiektywne spojrzenie na wielkiego aktora. Argumentowałem, że ta praca wypełniłaby jej czas, pozwoliła skoncentrować się na pisaniu, oderwała od rozpamiętywania śmierci męża, samotności. Była nieugięta.

Rafał Skąpski – autor publikacji poświęconych kulturze, historii i genealogii, w tym wspomnień Zofii z Odrowąż-Pieniążków Skąpskiej „Dziwne jest serce kobiece… Wspomnienia galicyjskie” (Czytelnik). Prezes Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek, w latach 2001-2004 wiceminister kultury

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Wesoło do katastrofy

Lament, że kiepskie były występy naszych sportowców na olimpiadzie, więcej złotych medali zdobyły Algieria, Indonezja czy mały Izrael. Ostatecznie Polska zajęła 42. miejsce w klasyfikacji medalowej. To stanowi najgorszy wynik w historii naszych startów na igrzyskach od 1924 r. Jak kiedyś wszystkiemu winny był Tusk, teraz winne jest PiS, a PiS to prezes. Mieli pchać na sportowe synekury swoich ludzi, namnożyło się działaczy bez pojęcia, potem całe towarzystwo rekreacyjnie pojechało sobie do Paryża. Może więc rzeczywiście to wina PiS. Sportowców teraz produkuje się jak luksusowe samochody w nowoczesnej fabryce, a u nas te fabryki były zarządzane po amatorsku. Musimy tylko uważać, by nie winić PiS za zmiany klimatyczne. Niby absurd, ale coś w tym jest, skrajna prawica nigdzie na świecie nie wierzy w globalne ocieplenie, więc ludzkość lekceważy dramat, chociaż już wyją syreny na alarm – zmierzamy sobie wesoło do katastrofy.

Pojeździliśmy trochę po Polsce, wszędzie wrażenie zamożności, wszędzie kręci się interes, lepsza estetyka stawianych obecnie domów, masa kwiatów przy posesjach. Wrażenie dostatku i rozwoju, więc duży postęp, choć to słowo jest zawsze podejrzane. W Lanckoronie, pewnie najładniejszej polskiej wsi, na rynku i przy rynku piękny wystrój kawiarni i restauracji. Budowanie dobrego smaku i poczucia estetyki to proces powolny, ale on trwa. PRL to była też katastrofa estetyczna, w kraju, gdzie wszystkie tradycje były rwane, oprócz tradycji niechlujstwa.

Mieszkamy w zabytkowym, drewnianym domku, drzwi obdarzone wielkim, antycznym kluczem otwierają się na rynek, z drugiej strony domu kwitnący ogród i cisza, gdy na rynku w weekendy gwarno. Tubylców zostało już we wsi nie tak wielu, domy wykupują mieszkańcy pobliskiego Krakowa, ten, w którym mieszkamy, ma londyńczyk Bogdan Frymorgen, który w średnim wieku odkrył, że jest utalentowany literacko. Też fotograf, dziennikarz i muzyk.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Kamiński: „Znajdziemy coś na ciebie”

„Nie podskakuj, bo na ciebie, k… nic nie mamy, ale jak trzeba, to znajdziemy”.

Nie jest to scena z filmu gangsterskiego. Tak ze sobą rozmawiali politycy partii rządzącej Polską przez osiem lat. Szantażysta to Mariusz Kamiński, ówczesny szef MSWiA, a ofiarą szantażu jest Jan Krzysztof Ardanowski, wtedy minister rolnictwa. Poszło o Tadeusza Romańczuka, prezesa Spółdzielni Mleczarskiej Bielmlek, senatora i wiceministra rolnictwa. Ardanowski uważał, że służby podległe Kamińskiemu były zaangażowane w atakowanie Romańczuka i rozwalanie spółdzielni. Gdy poszedł z tym do Kaczyńskiego, usłyszał: „Ja muszę komuś ufać, ufam Kamińskiemu”.

Zobaczymy, jak prezes na tym wyjdzie. Bo Ardanowski już wyszedł z PiS i zakłada nową partię.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Zwierzęta

Eksplozja energii, wybuch agresji

Rykowisko to ciągły ruch zwierząt, a także moment, który pozwala określić stan liczebny jeleni.

Co roku na rykowisku jestem świadkiem byczych sporów. To najbardziej emocjonujący moment widowiska. Samce, podniecone obecnością konkurentów, krążą po lasach i polach. Poszukują samotnych chmar czy choćby pojedynczych łań – a o te ostatnie nie jest w tym czasie łatwo. Gdy jednak uda się im nawiązać znajomość z samicą, strzegą wybranki za cenę zdrowia, a nawet życia. Obecność innego byka w pobliżu rozpala nerwy i wznieca gniew włodarza stada.

Niemal każdego roku podczas rykowiska są znajdywane byki zrogowane w walce. Zrogowane, czyli zabite podczas pojedynków. W szczycie rykowiska chuć i rozdrażnienie dorosłych samców są tak wielkie, że równi sobie rywale nierzadko ścierają się w bitwach, okaleczając się wzajemnie. Bywa, że rany są śmiertelne. W Puszczy Augustowskiej znajdowano dorodne byki z kompletnie zmiażdżonymi bokami, połamanymi żebrami czy czaszkami przebitymi przez poroża przeciwników. Giną głównie dojrzałe zwierzęta. Starcia młodych byków to ledwie drobne potyczki. Młodzieńcy trykają się łepetynami dla treningu i zabawy. Pojedynki dorosłych samców to zaś prawdziwe wojny, których rozstrzygnięcia bywają zabójcze – czasem dla obu walczących. Znaleziono np. dwa martwe byki splecione ze sobą wieńcami.

Zdarza się też, że jelenie podczas walki nawijają na wieńce rozmaite śmieci, najczęściej porzucone przez ludzi druty lub polne pastuchy. Byki, walcząc, zaczepiają takie druciane sidła o swój oręż, oplątują się nimi wzajemnie i łączą ze sobą – aż do śmierci. Unieruchomione w ten sposób jelenie konają w powolnych męczarniach. Gasną z wysiłku, wyczerpania i głodu. Czasem leśnicy i myśliwi odnajdywali w Puszczy Augustowskiej nieszczęsne zwierzęta i oswobadzali je z tej pułapki. Bywało, że na wpół żywy byk wlókł truchło padłego przeciwnika aż do momentu, gdy odnaleźli go ludzie. Wówczas rozłączano wieńce i ratowano choć jednego nieszczęśnika od niechybnej śmierci.

Człowiek także może być przyczyną śmiertelnych wypadków jeleni, choć trzeba przyznać, że nad Wigrami kolizje samochodów z tymi zwierzętami należą do wyjątków. Dużo częściej przytrafiają się sarnom, dzikom i łosiom. Śmiertelnym zagrożeniem mogą być natomiast leśne ogrodzenia. W lasach wokół Wigier i w okolicznych nadleśnictwach były znajdowane byki zaplątane porożami w siatki wokół upraw i młodników. Zwykle trafiano na wiszące resztki truchła objedzone z wnętrzności i mięśni przez czworonożne drapieżniki. Trudno dociec, dlaczego zwierzęta wpadają w te zabójcze pułapki. Raczej nie chodzi tu o przypadkowe zawadzenie orężem o płot. (…) Bliższe prawdy może być przypuszczenie wskazujące na celowe wpędzenie ofiary w ten potrzask przez wilki. Te drapieżniki potrafią wykorzystywać naturalne i sztuczne przeszkody do złowienia ofiary. (…)

Czasem przyczyny śmierci jeleni bywają zagadkowe. W lipcu 2009 r. na leśnej drodze pomiędzy Czerwonym Krzyżem a Tobołowem został znaleziony dorodny czternastak, czyli byk, który na każdym porożu miał po siedem odnóg. Martwy zwierz leżał na głównej drodze, zagradzając przejazd. Wstępne oględziny nie wykazały przyczyn jego śmierci. Również pobieżna sekcja zwłok nie wyjaśniła, co mogło być powodem upadku jelenia. Podejrzewano atak serca, lecz to tylko domysły. Zagadkowy zgon zdarzył się też w 2012 r. w Czerwonym Krzyżu na padokach stadniny koni. Na ciele martwego jelenia nie znaleziono ani śladów walki, ani postrzału. Domyślano się, że przyczyną śmierci mógł być pastuch elektryczny – choć napięcie było niewielkie, impuls mógł wywołać szok, który okazał się dla zwierzęcia zabójczy. Ciekawa sytuacja miała też miejsce w 2021 r. na Suchym Bagnie. Fotopułapka zarejestrowała śmierć jelenia, który poraniony podczas rykowiskowej walki podszedł do bagienka, zwalił się w błotnistą maź i tam wyzionął ducha. Bardzo szybko namierzyły to znalezisko wilki, które ochoczo pożywiły się padliną.

Pomimo różnych nieszczęśliwych zdarzeń, jakie spotykają jelenie, najczęstszymi powodami śmierci samców pozostają wilki, myśliwi oraz… inne byki. Te ostatnie podczas rykowiska często reagują impulsywnie na obecność rywali.

Okazuje się, że jelenie bywają też gwałtowne wobec samic. Byłem kiedyś świadkiem przypadkowego poturbowania łani przez rozeźlonego byka. O świcie, wlazłszy na drzewo na ścianie lasu Krusznika, obserwowałem dwie oddalone od siebie chmary. Siedziałem na grubej gałęzi, więc spektakl ten oglądałem wygodnie z góry, a przede mną rozciągała się panorama krusznikowskich pól. Nad każdą chmarą czuwał stadny byk. Samce ubliżały sobie z daleka, nie podejmowały jednak prób konfrontacji. Tak naprawdę do walk pomiędzy jeleniami dochodzi tylko z konieczności. Nie chcą tracić sił ani ryzykować utraty zdrowia, a nawet życia, wybierają więc pyskówkę na odległość. Byki obrażały się więc i wzajemnie prowokowały. Chmary były liczne: w tej bardziej oddalonej było ponad 30 zwierząt, w tej znajdującej się bliżej – kilkanaście. I to właśnie w tej drugiej w pewnym momencie się zakotłowało. Jedna z łań wraz ze swoim tegorocznym przychówkiem odeszła od stada i ruszyła na spotkanie ryczącego sąsiada. Najwyraźniej doceniła wdzięki konkurencyjnego samca. Stadny byk ruszył za nią jednak, zagrodził jej drogę i bezceremonialnym kuksańcem poroża przywołał do porządku. Mimo kolejnych nieporadnych prób ucieczki niewierna łania została ostatecznie zagnana do chmary. Byk tryumfował i oznajmiał to potężnym ryczeniem. (…)

Fragmenty książki Wojciecha Misiukiewicza Wigry, Paśny Buriat, Kielce 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.