Archiwum

Powrót na stronę główną
Kultura

Nobel za intensywną prozę poetycką

Od lat narzekaliśmy na eurocentryzm nagrody, cieszy więc, że wyróżniono autorkę z Korei Południowej

Tegoroczna Literacka Nagroda Nobla jest pewnego rodzaju zaskoczeniem, choć do sensacji daleko. Przewidywano, że laur trafi do kobiety (w ostatnich latach nagroda trafia na przemian do kobiety lub mężczyzny) i osoby spoza europejskiego kręgu kulturowego. Bukmacherzy stawiali na Can Xue z Chin oraz Alexis Wright z Australii. Ostatecznie wiekopomne wyróżnienie trafiło do południowokoreańskiej poetki i pisarki Han Kang. Komitet docenił ją „za intensywną prozę poetycką, która mierzy się z historycznymi traumami i obnaża kruchość ludzkiego życia”.

Akademia wskazała również, że Han Kang „wykazuje się fizyczną empatią wobec ekstremalnych historii życiowych, co jeszcze wzmacnia jej coraz bardziej metaforyczny styl”. Jej twórczość „charakteryzuje się podwójnym ujęciem bólu, związkiem między cierpieniem psychicznym i fizycznym, ściśle związanym z myśleniem Wschodu”.

– Otrzymaliśmy to, czego oczekiwaliśmy. Od lat narzekaliśmy na eurocentryzm

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Historia

Powrót antykomunisty do PRL

Dzisiejsza Polska o nim zapomniała. Szczególnie prawica wymazała Cata-Mackiewicza ze swojej tradycji, czyniąc z niego „zdrajcę”

Rok 1956 był dla powojennej Polski rokiem cudów. Definitywny koniec stalinizmu i wszelkich prób sowietyzacji zwiastowały takie wydarzenia jak śmierć „lokalnego Stalina”, czyli Bolesława Bieruta, i przejęcie władzy przez Władysława Gomułkę, który osiem lat wcześniej miał odwagę przeciwstawić się Moskwie, za co zapłacił kilkuletnim uwięzieniem. W 1956 r. wyszli na wolność wszyscy więźniowie polityczni poprzedniego okresu, skończyło się ideologiczne szaleństwo w kulturze, nauce i oświacie, a tradycje niepodległościowe (również te z okresu II wojny światowej) zaczęto włączać do kanonu polityki historycznej PRL. Pisarze, dziennikarze i historycy znów mogli uprawiać swój zawód, bez konieczności odgrywania roli propagandystów nowego ustroju.

Efektem tego roku cudów były także decyzje o powrocie do kraju, podejmowane przez kolejnych wybitnych ludzi pióra żyjących od czasu wojny na emigracji. Wróciła do Polski katolicka pisarka Zofia Kossak-Szczucka, wrócił popularny reportażysta Melchior Wańkowicz, nieco później mistrz powieści historycznej Teodor Parnicki. Jednak pierwszym, który porzucił smutny i niepewny żywot na uchodźstwie, był Stanisław Cat-Mackiewicz. Jego powrót z Londynu do kraju nastąpił 14 czerwca 1956 r., gdy wylądował na warszawskim Okęciu, po czym zorganizowano mu konferencję prasową. Dobiegał wówczas sześćdziesiątki i w stolicy Polski Ludowej przyszło mu spędzić ostatnią dekadę barwnego i owocnego pisarsko życia.

„Mackiewicz był zawsze interesujący, pasjonujący, wzbudzał sprzeciwy, namiętności, wrogość, miał bez końca spraw honorowych i pojedynków, ale nikt nigdy mu nie zarzucił, że nudzi, że ględzi, że nikt go nie czyta. Nie było nikogo, kto kiedykolwiek mógłby twierdzić, że się we wszystkim ze Stanisławem Mackiewiczem zgadza, ale jego bystrość, jego żywotność, szybkość i wyrazistość wszystkich jego reakcji, czy to w rozmowie czysto towarzyskiej, czy też o sprawach bieżących, zdumiewała i imponowała. Mackiewicz był człowiekiem, który miał olbrzymi talent. Rzadko kiedy przekonywał, ale nikt nie mógł być wobec niego obojętnym”, wspominał przyjaciela emigracyjny publicysta Wacław Zbyszewski („Gawędy o ludziach i czasach przedwojennych”, Warszawa 2000, s. 211).

Stanisław Mackiewicz urodził się w Petersburgu w 1896 r., w rodzinie pochodzącej z litewskiej szlachty. Młodość spędził w rosyjskim jeszcze Wilnie, po wybuchu I wojny światowej bezskutecznie próbował przedostać się do Legionów Polskich, później należał do Polskiej Organizacji Wojskowej, za co przesiedział kilkanaście dni w warszawskiej Cytadeli. Ostatecznie walczył z bolszewikami na Białorusi w 1919 r. jako ochotnik w oddziale jazdy braci Dąbrowskich (który stał się 13. pułkiem ułanów), latem 1920 r. zaś bronił Mazowsza przed Armią Czerwoną w szeregach 211. pułku ułanów, gdzie dosłużył się stopnia podporucznika. Ukończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wileńskim dopiero w 1924 r., po ponad 10 latach od ich rozpoczęcia.

Więzień Berezy

Był już wówczas czynnym publicystą, a od sierpnia 1922 r. redaktorem naczelnym wydawanego w Wilnie dziennika „Słowo”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Od czytelników

Listy od czytelników nr 42/2024

Oburzający atak na pamięć o gen. Jaruzelskim

Z artykułu red. Roberta Walenciaka (PRZEGLĄD 41/2024) dowiedziałem się o oburzającym ataku pani Anny Marii Żukowskiej na pamięć o prezydencie Wojciechu Jaruzelskim. Uważam, że osoba o takich poglądach powinna zostać odwołana z wszystkich funkcji partyjnych i parlamentarnych, gdyż jej poglądy pasują do Prawa i Sprawiedliwości, a nie do Lewicy. Mój stosunek do tej partii uzależniam od sposobu zareagowania na tę sprawę.
Jerzy J. Wiatr

Pani Annie Marii Żukowskiej pod rozwagę

Podpisuję się pod każdym zdaniem, które do Pani zaadresował red. Robert Walenciak w PRZEGLĄDZIE. Gratuluję refleksyjnego tekstu. Czy Pani Poseł zrozumie?
1. Generał „karierowicz”. Frontowa droga Generała, opinie przełożonych, podwładnych i zdobyte odznaczenia bojowe są świadectwem prawdy o żołnierzu.
Odmawiał przyjęcia stanowiska szefa GZP WP (jest odręczny list Generała, dowódcy 12. DZ, do ministra); stanowiska ministra obrony narodowej; premiera; stopnia marszałka Polski. Zrezygnował z kandydowania na prezydenta, gdy opozycja podniosła „tylko słuszne zarzuty”, a uległ racjom prezydenta USA. Nie tylko przed sądem, jako oficer i przełożony, „odpowiadał za wszystkich i za wszystko”. By oceniać karierę oficera, wypada znać chociaż smród żołnierskich onuc. Pani ocena jest obrazą nas, emerytów wojskowych, głosujących na Lewicę.
2. „Czystkę antysemicką” w korpusie oficerskim wyjaśnił Generał na łamach „Więzi” nr 11 z 1998 r. oraz „Wprost” z 8 kwietnia 2001 r. Żaden ze 104 oficerów zwolnionych w 1967 r. nie był ze Sztabu Generalnego, którego był szefem. Przyznał: „Nie miałem dość odwagi i determinacji, by temu się przeciwstawić (1968)… żałować tego będę zawsze”. Wypada to wiedzieć, znać tamtą sytuację, mieć choć odrobinę empatii, wydając taką ocenę, i szacunek dla siebie, kobiety.
3. „Praska Wiosna”. Generał, witając Václava Havla w Sejmie 25 stycznia 1990 r., mówił m.in.: „Sierpniowy dramat 1968 r. stanowi »zadrę moralną« – bez względu na nasze ówczesne poglądy i pełnione funkcje. Wciąż wraca pytanie o istotę tamtych wydarzeń. Ówczesne uwarunkowania zewnętrzne i wewnętrzne, atmosfera podejrzliwości i wrogości między Wschodem i Zachodem, jej doktrynalna, nierzadko wsparta dezinformacją wykładnia zrobiły swoje”. Szkoda dla Lewicy, że Pani nie rozumie różnych uwarunkowań.
4. Stan wojenny. Generał nie wprowadził stanu wojennego, nie złamał Konstytucji! Jako premier 12 grudnia 1981 r. o godz. 14 wystąpił z wnioskiem do Rady Państwa.
Gabriel Zmarzliński

Brak elementarnej znajomości historii

Co wspólnego z lewicą ma Żukowska? Jest za zbrojeniami i ładowaniem kasy w MON, wspiera amerykański imperializm, robotnicy są fe, bo nie głosują na formację Żukowskiej, wreszcie historię Polski Ludowej powtarza za IPN. Wystarczy?
Dariusz Staniszewski

Kompromitacja lewicy. Ale nie tylko Żukowska. Pamiętajcie o Biedroniu radującym się z upadku Polski Ludowej w Parlamencie Europejskim.
Łukasz Jastrzębski

Skąd ta pani się wzięła? Naprawdę jej wybitnego intelektu nie da się opisać bez użycia wulgaryzmów. Jedno, o co można mieć pretensje do gen. Jaruzelskiego – za szybko odpuścił i przekazał władzę w ręce Solidarności, która doprowadziła państwo na skraj katastrofy. To był błąd.
Rafał Gonicki

Ta pani (świadomie pomijam nazwisko) zaprezentowała wobec Generała płytkość i brak znajomości historii. Plus nienachalny stan umysłu, chwilami wulgarność zachowania. Takie właśnie postawy są przyczyną spadku notowań i szorowania Lewicy po dnie.
Tadeusz Kalinowski

Dla niej milczenie jest szansą…
Waldemar Matysiak

Ona jest symbolem upadku urzędowej lewicy, dno.
Janusz Kubicki

Ta Nowa Lewica dla ludzi o poglądach lewicowych nie istnieje. Pora na coś nowego.
Andrzej Kościański

Świat odwraca się od Izraela

Izrael realizuje politykę USA. Przez lata kolektywny Zachód mówił tylko o terrorystach i prawach człowieka. Terroryści na pewno są, co do tego nie ma żadnych wątpliwości, ale przestępców w poszczególnych krajach jest znacznie więcej. O prawach człowieka lepiej zaś nie wspominać, bo podwójne standardy to norma. Latami Izraelowi dużo było wolno. Liczne wojenki z Palestyńczykami to codzienność. Izraelczycy sądzili, że zawsze tak będzie, ale obecnie zmieniły się okoliczności. Wybuch wojny 7 października ub.r. był gniewem ludzi, którzy żyli w trudnych warunkach, bez perspektyw. Izrael z poparciem USA, które dostarczają najwięcej broni, przystąpił do masakrowania Palestyńczyków. Nieomal 40 tys. zabitych – to przekracza ludzkie wyobrażenia. Liban, a teraz jeszcze Iran. Rozgrywka Izraela z Iranem będzie raczej ostatnią rozgrywką. Iranu nie da się zastraszyć, natomiast USA i państwa wspierające Izrael są w innej sytuacji politycznej, a zwłaszcza gospodarczej. Jedyne, co pozostaje Izraelowi, ale i Ukrainie, to zakończyć wojowanie i przystąpić do rozmów pokojowych.
Andrzej Kościański

Pisanie, że Zachód ma mieszane uczucia, jest cynicznym kłamstwem! Zachód, będąc świadomy ludobójstwa dokonywanego przez Izrael, w niczym mu nie przeszkadza i wspiera jego zbrodnie. Zachód jest współwinny tego ludobójstwa.
Stelios Lotsios

Przesmyk strachu

Chyba po raz pierwszy w naszej prasie kompleksowo opisany został powszechnie używany termin „przesmyk suwalski”. Red. Stanisław Kulikowski jako wieloletni kierownik „Gazety Współczesnej” (oddział w Suwałkach) oraz redaktor „Krajobrazów” doskonale zna z autopsji problemy północno-wschodniej części Polski, zwłaszcza przesmyku suwalskiego. Dlatego wiarygodna, ale i smutna wydaje się konstatacja autora, że Suwałki i tereny na wschód oraz północ od tego miasta tracą na znaczeniu turystycznym oraz ekonomicznym.

W latach 70. i 80. nasza rodzina co roku wypoczywała na terenie gminy Płaska (o której akurat autor nie wspomina), a dwa lata temu dotarłem do Mikaszówki, gdzie diabeł mówi dobranoc, do gospodarstwa agroturystycznego. Rzut kamieniem i jesteś w wodach Kanału Augustowskiego, a kilkaset metrów dalej usiądziesz w Puszczy Augustowskiej i obracając się wokół własnej osi, zapełnisz koszyk prawdziwkami i podgrzybkami. Tak było. A teraz dzięki PRZEGLĄDOWI czytelnik poznaje przesmyk suwalski od podszewki jako przesmyk strachu. Chociaż z tym strachem, skoro nawet ambasador USA pływa w Kanale Augustowskim, bym nie przesadzał. Gratuluję redakcji wysokiego poziomu dziennikarskiego, a redaktorowi naczelnemu Jerzemu Domańskiemu pozyskiwania świetnych publicystów.
Henryk Kin

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Gdzie się podział Szczucki?

Trzeba wstydu nie mieć – tak się mówi, gdy czyjeś zachowanie jest szczególnie oburzające. Zrobiliśmy rankingTrzeba wstydu nie mieć – tak się mówi, gdy czyjeś zachowanie jest szczególnie oburzające. Zrobiliśmy ranking bezwstydu dojnej zmiany. Na samej górze widzimy Krzysztofa Szczuckiego, szefa Rządowego Centrum Legislacji (RCL) za rządów PiS. Po utracie władzy rzucił się na występy w mediach. Chodził wszędzie. I wszędzie grał tego najuczciwszego, sprawiedliwego i prawego. Słowotok Szczuckiego robił wrażenie. Zwłaszcza na Kaczyńskim. Niestety, źli ludzie donieśli, że jeszcze niedawno Szczucki nie chodził z prawem pod rękę. A wręcz odwrotnie. Jako szef RCL zatrudnił sobie sześć osób, które miały go promować jako kandydata do Sejmu. Do roboty w urzędzie chodziły rzadko, ale kasę brały regularnie. Szczucki też, zamiast robić to, do czego został wynajęty, jeździł po terenie, z którego kandydował. Spotykał się z hierarchami kościelnymi, samorządowcami, a nawet strażą pożarną. Teraz spotyka się z prokuratorami. Ale w mediach jakoś go nie widujemy. bezwstydu dojnej zmiany. Na samej górze widzimy Krzysztofa Szczuckiego, szefa Rządowego Centrum Legislacji (RCL) za rządów PiS. Po utracie władzy rzucił się na występy w mediach. Chodził wszędzie. I wszędzie grał tego najuczciwszego, sprawiedliwego i prawego. Słowotok Szczuckiego robił wrażenie. Zwłaszcza na Kaczyńskim. Niestety, źli ludzie donieśli, że jeszcze niedawno Szczucki nie chodził z prawem pod rękę. A wręcz odwrotnie. Jako szef RCL zatrudnił sobie sześć osób, które miały go promować jako kandydata do Sejmu. Do roboty w urzędzie chodziły rzadko, ale kasę brały regularnie. Szczucki też, zamiast robić to, do czego został wynajęty, jeździł po terenie, z którego kandydował. Spotykał się z hierarchami kościelnymi, samorządowcami, a nawet strażą pożarną. Teraz spotyka się z prokuratorami. Ale w mediach jakoś go nie widujemy.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Nauka

Wielka nagroda za malutkie cząsteczki

Nobel w dziedzinie medycyny lub fizjologii za odkrycie mikroRNA

Szwedzkie Zgromadzenie Noblowskie postanowiło w tym roku nagrodzić dwóch amerykańskich badaczy, Victora Ambrosa i Gary’ego Ruvkuna, za odkrycie mikroRNA – malutkich odcinków kwasów nukleinowych o bardzo ważnej funkcji.

Na początek trochę wiedzy. Kwasy nukleinowe występują w dwóch formach. Kwas deoksyrybonukleinowy (wcześniej dezoksyrybonukleinowy), DNA, zawarty jest w jądrze komórkowym. To w nim zapisane są geny. Do odczytywania informacji genetycznej i przełożenia jej na wytwarzanie cząsteczek białka potrzebny jest kwas rybonukleinowy, w skrócie RNA. Dzieli się go na wiele typów, wszystkich jednak nie będę omawiał, proszę się nie bać. Ten, który odczytuje DNA w jądrze, nazywany jest mRNA (ang. messenger RNA, informacyjny kwas rybonukleinowy).

W latach 80. XX w. obaj uhonorowani dziś badacze pracowali w Wielkiej Brytanii w laboratorium H. Roberta Horvitza, laureata Nagrody Nobla z 2002 r. Victor Ambros zrobił doktorat u innego laureata Nobla z medycyny, nagrodzonego w 1975 r. Davida Baltimore’a. U Horvitza dwaj uczeni zajmowali się maleńkim, zaledwie jednomilimetrowym robaczkiem Caenorhabditis elegans. Ten nicień (przedstawiciel typu obleńców) jest częstym gościem w naukowych pracowniach biologicznych. Mimo małych rozmiarów ma mięśnie, układ nerwowy i wiele innych komórek wyspecjalizowanych. Badacze studiowali szczepy nicieni, które miały zmutowane geny lin-4 i lin-14. Ambros wcześniej wykazał, że lin-4 był negatywnym regulatorem lin-14. W jaki sposób go hamował, tego nikt nie wiedział.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jan Widacki

Źle się dzieje w państwie polskim

Mija rok od wygranych przez koalicję wyborów, niedługo rząd Donalda Tuska będzie obchodził pierwszą rocznicę powołania. Jakkolwiek by na to patrzeć, upłynęła jedna czwarta kadencji! Nie udało się w tym czasie uchwalić żadnej w zasadzie ustawy ustrojowej, bo wszystkie wetuje prezydent, co więcej, będzie wetował następne – tak zapowiedział i realizuje to niezwykle konsekwentnie. Państwo polskie wciąż funkcjonuje bez Trybunału Konstytucyjnego, który albo nie działa, albo wydaje humorystyczne wyroki, których nikt nie szanuje, a organy państwa nie realizują. Na jego czele wciąż stoi pani Przyłębska, której prezesury nie uznaje nawet połowa sędziów i sędziów dublerów tegoż trybunału. Sąd Najwyższy też nie działa. W większości izb przewagę mają neosędziowie, których za sędziów nie uznaje reszta i znaczna część świata prawniczego. Na czele SN stoi neosędzia pani Manowska, funkcjonują także dwie izby, które wedle orzeczenia trzech innych połączonych izb oraz wedle orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej nie są sądami w rozumieniu polskiej konstytucji. Mimo to sędziowie (w większości neosędziowie), którzy w tych izbach zasiadają, ubierają się od czasu do czasu w togi i birety i, korzystając z pomieszczeń Sądu Najwyższego, udają, że przeprowadzają rozprawy. Wydają również od czasu do czasu jakieś orzeczenia, których nikt w państwie nie uznaje. W dodatku ci sędziowie nie sędziowie pobierają wysokie jak na polskie warunki wynagrodzenia i, zdaje się, są z siebie dość zadowoleni.

Jacyś neosędziowie SN uznali,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Jak Biedroń i Śmiszek pomagają powodzianom

Jest taka para spryciarzy, którzy z polityki zrobili sobie trampolinę do kasy i luksusowego życia. Znacie ich. Robert Biedroń i Krzysztof Śmiszek. Kpią sobie z wyborców tak bezczelnie, że wyborcy zaczynają im się odwijać. Z Wrocławia dostaliśmy informację, że Biedroń i Śmiszek sprzedają jedno z mieszkań, by wspomóc powodzian. Może uznali, że cztery lokale im wystarczą?

A może prawdą jest to, że nie sprzedają, ale kupują? Kolejne mieszkania na wynajem. Dla powodzian.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kraj

Weźmy się i zróbcie!

Ilu Kamilków zabije lex Kamilek?

Nieco ponad rok temu posłowie i senatorowie, wraz z prezydentem RP, prawie jednogłośnie (!) uchwalili i zatwierdzili akt prawny, zwany ustawą Kamilka czy lex Kamilek. Jest to ogromny zestaw regulacji dotyczących małoletnich od urodzenia do 18. roku życia i opieki nad nimi. Powstał po zakatowaniu wiosną ub.r. ośmioletniego chłopca przez konkubenta matki. Szczegóły zbrodni były drastyczne, a wybory blisko. Błyskawicznie powstała propozycja zmian ustawowych. W efekcie stworzono bombę z opóźnionym zapłonem, która właśnie eksploduje na naszych oczach. Pierwsze problemy już się pojawiły i stały głośne.

Zaczęło się od konsekwencji faktu, że przepisy powstawały na gwałt, więc brakuje im precyzji. Nie wiadomo, kogo dotyczy zapisany w ustawie obowiązek dostarczania przez osoby pracujące z dziećmi zaświadczeń o niekaralności i niefigurowaniu w wykazie przestępców seksualnych – tak mętnie zostało to zapisane, przy wielkim rozszerzeniu obszaru obowiązywania, poza wychowanie i edukację: o wypoczynek, leczenie, psychoterapię, sport, rozwój zainteresowań oraz duchowy itd.

Autorzy przepisów nie uwzględnili ponadto kwestii Ukraińców. Jak wyegzekwować zaświadczenia o niekaralności nauczycieli czy opiekunów z miejsc objętych intensywnymi działaniami wojennymi? Problemem, który też wybrzmiał przed pierwszym dzwonkiem, jest sprawa wymaganego przez ustawodawcę weryfikowania przez personel miejsc noclegowych praw do opieki osób podróżujących z małoletnimi (osobami do 18. roku życia!). Żadnych dokumentów pozwalających to weryfikować wprost nie ma. Wielu rodziców i opiekunów dowiedziało się w trakcie wakacyjnych podróży, że musi swoje prawo udowodnić.

Wniknięcie we wszystkie szczegóły i konsekwencje lex Kamilek to temat na obszerną książkę, poprzestanę więc na najważniejszych.

Podstawową wadą regulacji lex Kamilek jest jej totalny charakter. Ma ona chronić osoby od urodzenia do 18. roku życia, nie różnicując tego wieku. I w dodatku chronić przed wszystkimi możliwymi niebezpieczeństwami, jakie twórcom ustawy Kamilka udało się sobie przypomnieć – od śmierci aż po dyskomfort z powodu domniemanego faworyzowania kolegów przez nauczycieli czy opiekunów będących znajomymi rodziców.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Wojciech Kuczok

Strefy pochopności

Brzmi jak z Głowackiego, ale przyjaciel upiera się, że to z życia kumpla wzięte; tak czy owak anegdota prima sort, więc przytoczę. Tenże kumpel, kiedy przed laty wreszcie wystarał się o zieloną kartę, przed wyjazdem puszył się, że Ameryka to jego przeznaczenie, nie przypadkiem przyszedł na świat 4 lipca. Z taką datą urodzin to pewnie przy kontroli granicznej powitają go fanfary, a przynajmniej zostanie potraktowany ulgowo. Wręcz przeciwnie: przetrzepali go i wymęczyli ze szczególną dociekliwością, wpuścili bez entuzjazmu, dopiero po czasie dowiedział się, że w USA datę urodzin 4 lipca wpisuje się z urzędu wszystkim osobom o niezidentyfikowanej tożsamości, bezdomnym z amnezją i innym współczesnym Kasparom Hauserom.

Tak się mają sprawy w strefie pochopności, mój ojciec gadał, że czasem człowiek musi się obudzić z ręką w nachtopie, żeby znów zacząć stąpać po ziemi. Gorzej, jeśli się pochopnością zgrzeszy przeciw drugiemu; najgorzej, jeśli uczyni się to w dobrej chęci, piekło tym samym brukując. Pisząc przed kilkoma numerami o moim faworycie tegorocznej edycji Nagrody Literackiej Nike, Andrzeju Sosnowskim, niefortunnie i lekkomyślnie napisałem, że tych wspominków z czasów dziecięctwa i młodości „pozazdrościł” mu Piotr Sommer, autor „Środków do pielęgnacji chmur”, wydanych rok później od „Elementaży 1&2”. Tyle że ze wstydem i zażenowaniem doczytałem po fakcie, że Sommer swoją prozę pisał osiem lat, zaczynając na długo przed tym, jak Sosnowski postawił pierwsze zdanie w swojej książce – jeśli zatem jakieś inspiracje tu zadziałały, to w stronę przeciwną, niźli to zasugerowałem. Kajam się dobrowolnie, bo nawet gdyby faktycznie jeden autor kompletował biograficzne przypisy do swojej poezji jako prekursor drugiego, z uwagi na Bloomowski „lęk przed wpływem”

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Świat

Wiśnie już nie kwitną

Nowy premier Japonii chce, by jego kraj znów odgrywał ważną rolę w świecie. Naród chce po prostu przetrwać

Z jednej strony, zadanie nie wyglądało na specjalnie trudne. Odchodzący premier Fumio Kishida pod koniec rządów był pozytywnie oceniany przez nieco ponad jedną czwartą elektoratu, jego następcy zatem łatwo było zacząć – gorzej przecież już być nie mogło. Z drugiej jednak, akurat teraz, przy szybko zmieniającym się na gorsze otoczeniu międzynarodowym, gigantycznych problemach demograficznych, pogłębiającej się polaryzacji i spowolnieniu gospodarczym, objęcie stanowiska szefa rządu Japonii wcale nie musi być dobrym pomysłem ani nawet politycznym awansem.

Partia jak korporacja

Shigeru Ishiba, 67-letni prawnik mogący się pochwalić karierą w bankowości inwestycyjnej i na prawie wszystkich szczeblach japońskiej polityki, zdecydował się spróbować. We wrześniu wygrał wybory na przewodniczącego Partii Liberalno-Demokratycznej (LDP), najważniejszego ugrupowania w kraju. Zresztą partia to w tym wypadku niezbyt adekwatne określenie, lepiej byłoby mówić: korporacja polityczna. W Japonii bowiem politykę uprawia się w sposób, który z europejskiego czy amerykańskiego punktu widzenia wygląda archaicznie. Dominuje tam hierarchia, wręcz dziedziczenie stanowisk. Do roli przywódcy trzeba „dorosnąć”, co oznacza wieloletnie czekanie w kolejce. Dlatego nie dziwi ani fakt, że nowym szefem rządu został człowiek w wieku emerytalnym, ani rodowód polityczny Ishiby. Jego ojciec też był zawodowym politykiem, najpierw samorządowcem – w latach 50. był nawet gubernatorem prowincji Tottori, potem przeszedł do krajowej elity. Służył jako minister spraw wewnętrznych, współdecydując m.in. o podziale administracyjnym kraju i strukturze sił szybkiego reagowania, które w Japonii są odpowiednikiem regularnej armii. Bliskim przyjacielem Ishiby seniora był nawet premier Kakuei Tanaka. Japońska prasa donosiła kilka tygodni temu, że to właśnie on namówił młodego Shigeru do zaangażowania się w politykę, aby kontynuować dziedzictwo ojca.

Od śmierci Ishiby seniora w 1981 r. zaczęła się więc długa i mozolna wspinaczka syna w górę politycznej drabiny, co w przypadku LDP oznacza pokonywanie kolejnych szczebli partyjnych. Bo w Japonii, i nie ma w tym przesady, partia jest synonimem państwa, a państwo partii. LDP rządziła krajem nieprzerwanie od swojego powstania w 1955 r. aż do 1993 r. Przerwa trwała zresztą bardzo krótko, bo liberałowie wrócili do władzy już trzy lata później, monopolizując ją ponownie. Dzisiaj są politycznym hegemonem, zrzeszającym milion członków regularnie płacących składki, a przede wszystkim najważniejsze japońskie polityczne rody i dynastie. Dlatego wybór Ishiby na przewodniczącego partii i jednocześnie szefa rządu 27 września niespecjalnie zdziwił obserwatorów. LDP to korporacja, która – mówiąc językiem rynku finansowego – preferuje tzw. zatrudnianie wewnętrzne, ze środka organizacji.

Od razu jednak przy słowie premier trzeba zrobić przypis, gdyż teoretycznie Ishiba

m.mazzini@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.