Archiwum

Powrót na stronę główną
Felietony Jan Widacki

Też przynieście zaświadczenia

Ochrona dzieci przed demoralizacją i przestępstwem jest niewątpliwie szlachetnym celem. Tyleż szlachetnym, co i trudnym do realizacji. Gdyby naprawdę chodziło o ochronę dzieci, twórcy prawa powinni się zwrócić do ekspertów z prośbą o radę, jak to zrobić. Można było się zwrócić do kryminologów, psychologów, pedagogów, seksuologów, psychiatrów czy innych jeszcze, wcale licznych specjalistów. Ale chyba nie zwracano się, wszak dla polityków nie ochrona dzieci była istotna, lecz jedynie to, aby wszyscy się dowiedzieli, jak bardzo los dzieci leży im na sercu.

W atmosferze emocji, a często wręcz histerii, wypowiadano twierdzenia jawnie anaukowe, nieraz sprzeczne nawet ze zdrowym rozsądkiem. I w tej atmosferze uchwalono prawo. Wszyscy, którzy mają kontakt z nieletnimi do 18. roku życia, jako nauczyciele, wychowawcy, lekarze, trenerzy, instruktorzy itd., ale także studenci odbywający praktyki w szkołach, szpitalach czy placówkach wychowawczych, muszą dostarczyć zaświadczenie o niekaralności i przedłożyć je pracodawcy. Niezależnie od tego pracodawcy muszą wystąpić o dostęp do rejestru osób karanych za przestępstwa seksualne z zapytaniem, czy zatrudnieni nie figurują w tym rejestrze, a gdy figurują, nie dopuścić ich do pracy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Pytanie Tygodnia

Czy kłamstwo w polityce ma krótkie nogi?

Prof. Radosław Markowski,
politolog, socjolog, USWPS

Jeden z amerykańskich prezydentów ukuł sentencję, że można kłamać, ale nie można kłamać we wszystkich sprawach, zawsze i wobec każdego. Polityka kieruje się tym, że politycy, ujmując to delikatnie, konfabulują. Przedstawiają w dobrym świetle siebie i swoje działania, a ich przeciwnicy robią wręcz odwrotnie. Czy kłamstwo się opłaca, zależy od popytu i podaży, jakie funkcjonują w polityce, czyli od tego, kto i do kogo kieruje komunikat. Jeśli spojrzeć na większość krajów, suweren jest zazwyczaj przeciętnie rozgarnięty i łatwo go karmić np. fake newsami. Weźmy Donalda Trumpa. To typ polityka, któremu opłaca się permanentne kłamanie. Podobnie jest w Polsce. Koalicji rządzącej nie opłaca się kłamać, ponieważ odbiorcami jej przekazu są głównie ludzie, którzy nie chcą prostej interpretacji faktów, oczekują konkretnych uzasadnień. Na drugim biegunie mamy wyborców opozycji, którzy przyjmą wszystko, co zakomunikuje im partyjny wódz. Nawet jeśli będzie stało w stuprocentowej sprzeczności z tym, co pokazuje rocznik statystyczny.

 

Krzysztof Daukszewicz,
satyryk, komentator polityczny

Kłamstwo w polityce już nie ma nóg, ponieważ kłamie się w niej na okrągło. Niektórych może zastanawiać, jak politycy w takim razie chodzą, ale widać, że jakoś sobie radzą, więc można odłożyć tę kwestię na bok. Dużo istotniejsze jest, że kula tych wszystkich kłamstw uderza w społeczeństwo.

 

Piotr Szumlewicz,
przewodniczący Związkowej Alternatywy

W polskiej polityce kłamstwa nie mają konsekwencji z tego prostego powodu, że największe partie w kluczowych sprawach oszukują. Wszyscy mówią chociażby o walce z kolesiostwem i nepotyzmem, a nikt nie przyjmuje zapobiegających im rozwiązań systemowych. Wszystkie liczące się partie w kampaniach wyborczych proponują mnóstwo zmian na lepsze, a ich liderzy wiedzą, że w najlepszym wypadku zrealizują tylko kilka propozycji. Czy tak musi być? Wydaje się, że dla wielu Polek i Polaków wiarygodność jest jednak zaletą. Wyborcy mogliby docenić partię, która mówiłaby prawdę i nie oglądała się na słupki poparcia. Na przykład wielu polityków obozu rządzącego wie, że świadczenie Rodzina 800+ w obecnej wersji jest nieskuteczne i drogie, ale unikają dyskusji na ten temat. Liderzy koalicji rządzącej nie mówią też o zrównaniu wieku emerytalnego kobiet i mężczyzn, choć jest to oczywistość dla wszystkich postępowych partii w Unii Europejskiej. Mówienie prawdy za wszelką cenę bywa dla polityków zgubne, ale koniunkturalizm może trwale odebrać wiarygodność.

 

 

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Jerzy Domański

Koalicja trzeźwości

Co łączy Palikota oraz filmiki z celebrytami z kasą, która wartko płynie do wielu mediów? Alkohole. Produkt dla producentów, sprzedawców i państwa niewyobrażalnie dochodowy. Bijemy więc światowe rekordy w liczbie punktów sprzedaży alkoholu. Najlepiej całodobowych. Jak mocna jest branża monopolowa, widać po tym, ile podmiotów, które powinny to szaleństwo zatrzymać albo mocno ograniczyć, niewiele robi. W procesie rozpijania narodu bierze udział świadomie lub nie większość społeczeństwa. To samobójcza degradacja. Na szczycie są wielkie koncerny z ogromnymi środkami na promocję i reklamę. Byle tylko skusić kolejnego konsumenta. Widzimy więc popularnych celebrytów, którzy zachwalają piwo, wino i cięższe alkohole. Przekonują, że to wielkie szczęście dołączyć do tej alkoholowej rodziny. Bardzo rzadko słyszę, że ktoś odmawia udziału w reklamie i twardo mówi nie. Argumenty, czyli wysokość honorariów od branży monopolowej, poruszają serduszka i napychają portfele. Gdyby producenci innych towarów byli tak pomysłowi jak ci od alkoholi, bylibyśmy światowym liderem w eksporcie. Afera z saszetkami wypełnionymi likierem i wódką, które latem wypuściła spółka OLV z Morszkowa koło Sokołowa Podlaskiego, pokazuje, jak można być bezczelnym. Trudno uwierzyć, że ten prostacki skok na kasę można tak reklamować: „Voodoo Monkey to prawdziwy buntownik w świecie alkoholi, ma misję i cel i szczyptę magii”. Piją więc miliony Polaków i coraz więcej Polek. Pije prawie połowa dzieci w wieku 15-16 lat i trzy czwarte tych w wieku 17-18 lat. Jeśli radykalnie tego nie zatrzymamy, będzie jeszcze gorzej. Warunki dla alkoholowej fali już są. Ultraliberalne zasady pozwalają na promocyjną sprzedaż w Biedronce pół litra wódki za 9,99 zł czy wina po 1,63 zł w Lidlu.

Tu już nie ma czasu na debaty. Pora na budowę koalicji trzeźwości. Lekko nie będzie.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Szkolny problem komórkowy

Nie tylko Polska wciąż nie opowiedziała się jasno za zakazem korzystania ze smartfonów przez uczniów

Z początkiem roku szkolnego wrócił problem używania przez uczniów smartfonów i innych urządzeń elektronicznych. Kwestia ich posiadania, ograniczania dostępu do nich czy całkowitego ich zakazu od jakiegoś czasu spędza sen z powiek europejskim (ale nie tylko) decydentom odpowiedzialnym za edukację.

W polskich szkołach telefony komórkowe nie będą w najbliższym czasie zakazane. Rzeczniczka praw dziecka Monika Horna-Cieślak uważa, że podjęcie decyzji musi poprzedzić dyskusja z udziałem dzieci, rodziców, nauczycieli i polityków. W marcu br. Instytut Spraw Obywatelskich wystosował do ministerstwa apel o zakaz używania w szkołach telefonów komórkowych. Wskazał przy tym problem globalny: urządzenia te uzależniają młodych ludzi i powodują m.in. problemy z koncentracją.

Od kilku już lat coraz więcej krajów zakazuje używania telefonów komórkowych w szkołach. Nie można korzystać też z tabletów ani czytników elektronicznych. Ostatnio do coraz liczniejszego grona zakazowiczów dołączyły Wielka Brytania i Holandia. Zakaz używania telefonów obowiązuje już w Grecji, a za nagranie kogoś może tam grozić wydalenie ze szkoły. We Francji, gdzie uczniowie przed rozpoczęciem zajęć są zobligowani do pozostawienia komórek w szafkach, wdraża się tzw. przerwę cyfrową.

Jak wynika z badań przeprowadzonych przez UNESCO, usunięcie smartfonów ze szkół w Belgii, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii przyczyniło się do poprawy wyników nauczania. Zauważalna jest ona szczególnie wśród uczniów, którzy wcześniej mieli trudności z nadążaniem za rówieśnikami. Zakaz komórek wprowadzono także w Chinach. W szkołach podstawowych w Kantonie niedozwolone są nawet zegarki typu smartwatch!

Co ciekawe, w naszej części Europy rozwiązanie kwestii komórek wydaje się większym wyzwaniem niż w krajach starej Unii. Za utrzymaniem możliwości swobodnego korzystania ze smartfonów i innych technologicznych nowinek XXI w. opowiada się – co wielu zaskakuje – całkiem liczne grono.

Zobaczmy, jak z problemem radzą sobie nasi sąsiedzi oraz bratankowie, których poprzednia ekipa rządząca tak często stawiała nam za przykład.

 

CZECHY

Czeskie ministerstwo edukacji unika zajęcia konkretnego stanowiska. U naszych sąsiadów raz po raz rodzi się (przy czeskich standardach nie na miejscu byłoby mówić „wybucha”) komórkowa dyskusja edukacyjna. Ostatni spór dotyczy decyzji radnych gminy Vsetin na Morawach. Nakazali oni bowiem szkołom podstawowym podlegającym ich jurysdykcji wprowadzenie zakazu używania komórek przez uczniów, i to na wszystkich lekcjach. Czeski resort edukacji orzekł, że to decyzja nieważna, bo gminy nie mają prawa podejmować takich działań. „Możemy miesiącami prowadzić dyskusje na temat opinii prawnych, ale edukacja dzieci i ich zdrowie psychiczne nie mogą już dłużej czekać”, oświadczył natomiast Jiří Čunek

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Psychologia

Sami, samotni, osamotnieni

Fragmenty książki Mirosława Brejwy Oswoić samotność. Od poczucia pustki do akceptacji i bliskości, Znak, Kraków 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Od czytelników

Listy od czytelników nr 41/2024

Punkty za pochodzenie Na początku lat 70. rozpocząłem studia na Politechnice Wrocławskiej. Jestem beneficjentem tych dodatkowych punktów. Jednak nie one spowodowały, że dostałem się na studia. Trzeba było wcześniej skończyć dobrą szkołę średnią. W moim przypadku technikum mechaniczne. Potem zdać egzamin wstępny na uczelnię i nie było łatwo. Każdy egzamin dawał kolejne punkty do przyjęcia na studia. Teraz mawia się „wymarzone”, a dla mnie były wtedy wielkim osiągnięciem i krokiem w stronę wyższego poziomu życia.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Sport

Najkrótsza emerytura nowoczesnej Europy

Chciałoby się, aby droga sportowa Wojciecha Szczęsnego trwała i trwała

No dobra, nie mogę dłużej czekać, jest środa, 2 października 2024 r., godziny wczesnopopołudniowe, trzeba oddać tekst, więc zakładam, że kolejny twist w tej historii nie nastąpi. Już za chwileczkę, już za momencik Wojciech Szczęsny, składając podpis na umowie z FC Barcelona, zakończy najkrótszą emeryturę nowoczesnego futbolu.

Przed miesiącem na łamach PRZEGLĄDU, podsumowując karierę Szczęsnego, wielkiego fana Oasis, pisałem: „Nie zapominajmy jednak, że pierwszy album zespołu nosił tytuł »Definitely Maybe«. Wstrzymajmy się zatem z ceremoniami pożegnalnymi. Mimo wszystko trudno uwierzyć, że to już koniec”. Decyzja o zakończeniu uprawiania wyczynowego sportu nie była spowodowana względami zdrowotnymi ani wypaleniem zawodowym, po prostu Szczęsny przywykł do gry w klubach światowego topu, a żaden taki po niego się nie zgłosił. Miałem więc podejrzenia, a nawet nadzieję, że nasz golkiper będzie się borykał z niejaką nostalgią i być może odwoła swoje odejście na emeryturę. Los jednakowoż sprawił, że moje przeczucia ziściły się zdumiewająco prędko. Jak do tego doszło?

22 września pod koniec pierwszej połowy wyjazdowego meczu FC Barcelona z Villarrealem Marc-André ter Stegen, bramkarz Blaugrany i reprezentacji Niemiec, upadł tak niefortunnie, że zerwał więzadło rzepki, co automatycznie wykluczyło go z gry do końca sezonu. Kontuzje kolan są największą zmorą piłkarzy, a już urwanie więzadeł oznacza operacyjną rekonstrukcję i wielomiesięczną rehabilitację. Nagle okazało się, że jeden z najlepszych i najbogatszych klubów świata, z apetytami na odzyskanie mistrzostwa Hiszpanii i wygranie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Przebłyski

Handlowanie rosyjskim nieśmiertelnikiem

Tym pomysłem Karolina Baca-Pogorzelska zbulwersowała nawet tych, którzy wspierają Ukraińców. Dziennikarka zorganizowała na portalu Zrzutka.pl aukcję przedmiotów z frontu. Do ich kupna zachęca w nagraniu: „Rusłan z 63. Batalionu 103. Brygady, mój narzeczony, przywiózł z Rosji »pamiątki«. Tylko my wiemy, w jakich warunkach zostały zdobyte. Niech zło zamieni się w dobro, a pieniądze z trofiejek pomogą ZSU. Zegarek wygląda na nowy, ale nie uwierzycie, że ani trochę nowy nie jest… zdobyty w okolicznościach, o których opowiadać będziemy po wojnie”.

Baca-Pogorzelska nie rozumie, że mówiąc: „No i mamy nieśmiertelnik, śmiertelnik ruskiej rozwidki”, puka spod dna. Zapewnia wprawdzie, że to, co sprzedaje na aukcji, nie jest zdarte z nieboszczyków, lecz porzucone w okopach, ale jakoś trudno sobie wyobrazić porzucenie zegarka, a tym bardziej nieśmiertelnika.

Chciała pomóc, a pokazała, jak łatwo na wojnie przekracza się granice.

Świat

Izrael osamotniony

Społeczność międzynarodowa coraz mniej rozumie Izrael, a Netanjahu wciąż nie ujawnia swojej strategii

Już rok minął od ataku Hamasu na izraelskich cywilów mieszkających na pograniczu ze Strefą Gazy. Atak, w którym zginęło 1,2 tys. osób po stronie izraelskiej i który sprawił, że w rękach bojowników Hamasu znalazło się 251 zakładników (przede wszystkim Izraelczyków, ale także obywateli innych państw), okazał się początkiem eskalacji, która po kilkunastu miesiącach wciąż nabiera tempa.

Izraelskie wojska jeszcze w październiku 2023 r. rozpoczęły intensywną operację w Strefie Gazy, która nie ograniczyła się do (jak to bywało w poprzednich okresach nasilenia konfliktu z Hamasem) ostrzału celów w Gazie, zdaniem Izraelczyków bardzo precyzyjnych, ale i tak krytykowanych na arenie międzynarodowej jako „nieproporcjonalne” ze względu na liczbę zabitych cywilów. Siły Obrony Izraela do Gazy wkroczyły z pełną mocą, angażując wojska lądowe, a za cel operacji stawiając uwolnienie zakładników i zniszczenie Hamasu.

Już w październiku te cele zdawały się mgliste, a rok później wygląda na to, że Hamas nie stracił zdolności operacyjnych, w tym do zadawania ciosów w głębi Izraela. Otwarcie frontu północnego i walka z Hezbollahem, który już 8 października 2023 r. rozpoczął ostrzał miejscowości położonych w pobliżu granicy z Libanem, także nie sprawiły, że Izrael stał się bezpieczniejszym miejscem.

Prawdziwe cele

Dzisiaj, po roku intensywnej wojny, wcale nie jest bliżej do osiągnięcia deklarowanych przez Beniamina Netanjahu celów strategicznych, tym bardziej że doszło do nich całkowite rozbrojenie Hezbollahu jako warunek zakończenia bombardowań Libanu i rajdów izraelskich żołnierzy w południowej części tego kraju. Beniaminowi Netanjahu udało się może doprowadzić do kilku spektakularnych zwycięstw, takich jak zabicie Ismaila Hanijji, szefa biura politycznego Hamasu, czy Hasana Nasr Allaha, sekretarza generalnego Hezbollahu. Nie wygląda jednak na to, by te śmierci zbliżyły Izrael do zrealizowania najważniejszych celów podawanych do wiadomości publicznej.

Śmierć liderów dwóch organizacji uważanych przez Izraelczyków za najbardziej zagrażające bezpieczeństwu publicznemu przynajmniej chwilowo poprawiła nastroje w Tel Awiwie czy w zachodniej części Jerozolimy. Od wielu miesięcy na ulice wychodzili demonstranci związani ze środowiskiem rodzin zakładników przetrzymywanych w Gazie. Podczas ogromnych manifestacji, w których nierzadko brali udział również liderzy opozycji, tacy jak były premier Jair Lapid, domagano się zwłaszcza doprowadzenia do końca negocjacji rozejmowych z Hamasem. To bowiem uznawano w tych środowiskach za największą szansę na uwolnienie bliskich. Demonstrujący podawali też w wątpliwość zdolność Beniamina Netanjahu do wyprowadzenia kraju z dramatycznej sytuacji, wielokrotnie wprost domagając się od premiera dymisji.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Polska wyładniała

Wspomniałem tydzień temu o książce Jerzego Chociłowskiego o Józefie Becku, ministrze spraw zagranicznych w latach 30. – bardzo ciekawej, chociaż kontrowersyjnej. Beck to w sumie postać tragiczna. W skali europejskiej mamy w Polsce wyjątkowo wielu ludzi, których los był tragiczny. Zaciekawił mnie pewien cytat, jakby z innej beczki. W Polsce tuż przed wybuchem wojny przebywał Galeazzo Ciano, włoski minister spraw zagranicznych. Po pobycie w Warszawie napisał: „Miasto szare, płaskie, bardzo smutne, bez charakteru”. Lecz podobnie mówili mi o Warszawie Jerzy Giedroyc i Czesław Miłosz. Może więc trochę mniejszy żal, że zmieniono ją w ruinę – myślę teraz tylko o stronie architektonicznej, na którą jestem tak wrażliwy. Ale zwykle domy, które uchodziły wtedy za nijakie, dobrze się zestarzały, a odnowione są ładne, widać to nawet na kiedyś biednej Pradze. Przybysze z Zachodu – zbierałem ich relacje z różnych wieków – jednym głosem mówili o Warszawie, że smutna, a ludzie się snują ponurzy. Teraz to się zmienia, nadal jednak mniej uśmiechów i wzajemnej życzliwości niż na Zachodzie, choć kierunek zmian jest wyraźny i szybki.

Późnym wieczorem w restauracji na Foksal, cała ulica zajęta stolikami, biesiadujemy po spotkaniu autorskim. Ania Janko wydała w PIW wiersze zebrane „Załamanie pogody”. Są też ciekawe psiarki – Ania Piwkowska i Agata Tuszyńska. Potem idę Nowym Światem, lśni neonami. I tłumy, wszędzie kawiarnie, pachnie Paryżem.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.