Archiwum

Powrót na stronę główną
Kraj

Biznesmeni i złodzieje

Afera w Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych zatacza coraz szersze kręgi, ale nie dzięki zeznaniom twórcy marki Red is Bad

Sprowadzenie do Polski Pawła Szopy wywołało emocje wśród komentatorów wydarzeń politycznych, którzy przewidywali, że prawicowy biznesmen pójdzie na współpracę z prokuraturą i zacznie sypać swoich mocodawców. Oznaką tego miała być rezygnacja z usług adwokatów – Krzysztofa Wąsowskiego i Bartosza Lewandowskiego. Obrońcą Szopy został Jacek Dubois. Mecenas reprezentuje również Tomasza Mraza, byłego dyrektora Funduszu Sprawiedliwości. Urzędnik ten, licząc na łagodny wyrok, ujawnił nadużycia, w których brał udział.

Nie ma jednak co liczyć na to, że mec. Jacek Dubois namówi Szopę do zawarcia układu z prokuraturą. Prawnik u boku kontrowersyjnego biznesmena nie pojawił się nagle, według moich informacji Szopa korzystał z jego usług już wcześniej. Należy też pamiętać, że przebiegły Mraz, który był w centrum układu przestępczego, zawczasu wiedział, co się święci, i potajemnie nagrywał uczestników nielegalnego procederu. Sytuacja Szopy jest zgoła odmienna, gdyż był „tylko” dostawcą towarów dla Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Nie miał mocy decyzyjnej. To prezes RARS Michał Kuczmierowski rozdawał karty, tj. intratne zlecenia. I to on ponosi główną odpowiedzialność.

Do zadań RARS należy zakup i magazynowanie rezerw strategicznych na wypadek wojny czy innego kryzysu. Chodzi m.in. o paliwa, wyroby medyczne i sprzęt techniczny. W tym celu agencja powinna organizować przetargi, zlecając dostarczenie towarów pośrednikom, lub zaopatrywać się bezpośrednio u producentów. Jednak za prezesury Michała Kuczmierowskiego dysponująca wielomiliardowym budżetem RARS stała się maszynką do wyprowadzania pieniędzy do ludzi powiązanych z politykami PiS.

Ustosunkowany biznesmen

Moi informatorzy twierdzą, że choć Szopa składa obszerne zeznania w katowickiej prokuraturze, nie przyznaje się do zarzutów. A chodzi o udział w zorganizowanej grupie przestępczej, współdziałanie w przekroczeniu uprawnień przez funkcjonariuszy publicznych reprezentujących RARS oraz pranie brudnych pieniędzy. Według ustaleń prokuratury dzięki układom politycznym Szopa dostawał lukratywne zlecenia z RARS, m.in. na zakup agregatów prądotwórczych, które miały trafić do ogarniętej wojną Ukrainy. Biznesmen dostał z RARS ok. 312 mln zł na agregaty, choć zapłacił za nie w Chinach niecałe 70 mln zł. Na czysto zarobił więc co najmniej 240 mln zł.

Szopa broni się w prokuraturze, twierdząc, że wszystko odbyło się legalnie, a zlecenie z RARS było uzasadnione tym, że miał rozległe kontakty biznesowe na całym świecie i już od kilku lat współpracował z rządową agencją, dostarczając m.in. środki ochrony osobistej, kołdry, poduszki, pościel. Sytuacja z agregatami była nadzwyczajna, bo po wybuchu wojny w Ukrainie trudno było kupić taki sprzęt w Europie. W umowie z RARS Szopa zobowiązał się do zapewnienia ewentualnych napraw gwarancyjnych na swój koszt. Ze swoich pieniędzy musiał też opłacić transport agregatów z Chin do Polski, co kosztowało go kilkadziesiąt milionów złotych. Poza tym nie można winić biznesmena za to, że agencja podległa premierowi Mateuszowi Morawieckiemu dawała mu zlecenia, z których sumiennie się wywiązywał. A że ceny towarów, które dostarczał do RARS, były powyżej rynkowych? To nie jest przestępstwem. Niech się tłumaczy Kuczmierowski… Ten jednak siedzi w londyńskim areszcie, czekając na ekstradycję do Polski.

Tak z grubsza wygląda linia obrony Pawła Szopy. Jednak śledczy dysponują m.in. zeznaniami Justyny G., byłej dyrektorki Biura Zakupów w RARS. Otóż prezes RARS wydawał podwładnej polecenia zamawiania towarów u Szopy „na karteczkach, w trakcie rozmów na osobności”. Podczas przesłuchania Justyna G. powiedziała: „To były małe, białe karteczki z kostki lub karteczki żółte, samoprzylepne. Jak zapis na karteczce odczytałam, to Kuczmierowski wkładał je do niszczarki, która stała w jego gabinecie. Kilka karteczek wzięłam do swojego notatnika, później je niszczyłam. Brałam je po to, że jak było więcej danych, bo nie byłam w stanie zapamiętać wszystkich szczegółów”.

Inna urzędniczka zeznała: „Było powiedziane, że zapytania muszą iść tylko do firm i osób wskazanych przez kierownictwo. Nie można wysyłać

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Od czytelników

Listy od czytelników nr 46/2024

Udręka 14 mln Polaków W demaskatorskim artykule red. Kornel Wawrzyniak poruszył z jednej strony nabrzmiały, a z drugiej skrywany problem wykluczenia komunikacyjnego mieszkańców małych miejscowości. Obecnie, bez względu na opcję polityczną, często mówi się negatywnie o „czasach słusznie minionych”. Natomiast właśnie wówczas komunikacją publiczną można było dojechać bez problemu nawet do najmniejszej miejscowości. Chociaż w ostatnich czasach też były „próby” (ale tylko wizerunkowe) uzdrowienia sytuacji. Na przykład w 2019 r. (chyba okres przedwyborczy) prezes Kaczyński

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Romanowski Felietony

Lekcja zapomnianego języka

awsze chciałem przeczytać taką książkę. Znając twórczość Erwina Kruka, czekałem, by – jak on o Mazurach – napisał ktoś książkę o Warmii. Obie te krainy zlewają się często w jedną. Co w przypadku Mazur może być o tyle zrozumiałe, że zasięg tzw. powiatów mazurskich w Prusach Wschodnich był płynny. Warmia jednak miała zawsze granice ściśle określone: najpierw jako dominium biskupa warmińskiego w państwie krzyżackim, potem jako księstwo warmińskie podległe królowi Polski. Jednak nawet po likwidującym to księstwo I rozbiorze Rzeczypospolitej Warmia w składzie protestanckiego Królestwa Prus zachowała odrębność: była katolicka.

Kiedy zaczęła mówić własnym głosem? Nie było to łatwe w Prusach, ale nie było też łatwe w Polsce – i wobec Polski. Warmiak Feliks Nowowiejski, twórca muzyki do „Roty” Marii Konopnickiej, traktował swój region jako – pozostający pod panowaniem pruskim – obszar jednorodnej polskości. Augustyn Steffen zbierał warmińskie kurlanty (pieśni), ale i jego autoidentyfikacja była polska. Maria Zientara-Malewska we wspomnieniach „Śladami twardej drogi” (1966) konstatowała z zadowoleniem, że młodzież warmińska „mówi już piękną literacką polszczyzną i nie lubi gwary”. Pisarze ludowi, Seweryn Pieniężny czy Alojzy Śliwa, tworzyli w gwarze, ale podciągali ją pod polski strychulec. Gdyby pisali tak, jak naprawdę się mówi na Warmii, niechby tylko południowej, zarzucono by im, że „kaleczą język polski”.

W wydanej przed paru miesiącami książce Joanny Wilengowskiej „Król Warmii i Saturna” język polski jest „kaleczony” nieustannie.

a.romanowski@tygodnikprzeglad.pl

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Aktualne Notes dyplomatyczny

Jest ustawa dla MSZ

Dyrektor generalny MSZ Rafał Wiśniewski zapowiadał nową ustawę o służbie cywilnej i wreszcie, po prawie roku, słowo stało się ciałem – projekt ustawy jest w Sejmie. Teraz zobaczymy, jak będzie procedowany i czy prezydent Duda nową ustawę podpisze. Bo może być tak jak za PiS, kiedy pierwszy projekt ustawy o służbie zagranicznej poległ, przyjęto dopiero drugi, w roku 2021. Puszył się wtedy ówczesny dyrektor generalny Andrzej Papierz, jaki to jest skuteczny. No i okazało

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Andrzej Szahaj Felietony

Tragedia Ameryki

Pamiętam, jak ponad 20 lat temu mój przyjaciel Richard Rorty, wielki filozof amerykański, powiedział mi, że obawia się dojścia faszystów do władzy w USA. Przyznam, że nie potraktowałem jego słów poważnie. Nieźle znając Amerykę, zupełnie nie dostrzegałem tego zagrożenia. Richard widział więcej. Oczywiście lepiej także znał rzeczywistość amerykańską. No i ziściło się. Wprawdzie nazywanie właśnie wybranego prezydenta USA faszystą jest nieco na wyrost, ale niewątpliwie reprezentuje on skrajnie prawicowe siły polityczne, dążące do demontażu amerykańskiej demokracji. Jego ponowne dojście do władzy jest dla mnie szokiem. I to nawet nie z powodu samego Trumpa, ale tych milionów Amerykanów, którzy na niego znów głosowali.

Gdy mieszkałem w Stanach, byłem jak najlepszego zdania o kondycji moralnej Amerykanów. Spotykałem na ogół bardzo prawych ludzi, niezwykle życzliwych, skorych do pomocy, uśmiechniętych i szczerych. Szybko zauważyłem, że niczym tak bardzo nie pogardzają jak kłamstwem. Co się stało z tymi wspaniałymi ludźmi? Jak to możliwe, że wybrali notorycznego kłamcę, oszusta i bufona na prezydenta swojego kraju? Oczywiście już wtedy zauważyłem, że Amerykanie są niezwykle prowincjonalni, co być może częściowo tłumaczy ich dzisiejsze decyzje wyborcze. Nawet amerykańska elita uniwersytecka była zainteresowana przede wszystkim kontekstem amerykańskim, a co dopiero mówić o przeciętnym Amerykaninie. Z reguły jego wyobraźnia nie wykraczała poza własny stan, a czasem hrabstwo. Ignorancja co do reszty świata była zaś szokująca. Mój syn musiał w szkole pomagać nauczycielce odnaleźć Polskę na mapie. Innej moja córka musiała tłumaczyć, że nie wszyscy na świecie mówią po angielsku. Szokujące było też typowe dla Amerykanów przekonanie, że wszystkie kraje europejskie są z definicji komunistyczne albo przynajmniej socjalistyczne. A wynikało ono z założenia, że tylko w takich krajach możliwe są urlopy macierzyńskie, długie urlopy wypoczynkowe i powszechna, bezpłatna służba zdrowia.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Obserwacje

Europejska stolica podróbek

Po luksusowe marki do Neapolu

Od czapek Gucci po torebki Louis Vuitton – Neapol oferuje katalog podróbek luksusowych wyrobów, który przyciąga nie tylko lokalnych nabywców, ale i turystów, napędzając wielomilionowy przemysł.

Za ułamek ceny

W pobliżu dworca centralnego, na tzw. targu podróbek, ale także na innych ulicach i placach można znaleźć towary z logo praktycznie każdej luksusowej marki. Na targ przyjeżdżają mężczyźni z wypchanymi plastikowymi torbami, z których wyciągają czapki bejsbolowe Gucci, portfele Fendi, paski Hermès, T-shirty Armaniego bądź Versace i pomarańczowe pudełka z butami Louis Vuitton. Sprzedają je na chwiejnych stolikach, za ułamek ceny oryginałów. „Good price, Armani, Versace, Prada”. „Jaki rozmiar? Jaki kolor?”, nagabują handlarze, dając do zrozumienia, że można jeszcze się potargować.

To właśnie w Neapolu króluje handel fałszywkami, co przyniosło miastu mało zaszczytny tytuł europejskiej stolicy podróbek. Wartość rynku podrabianych towarów szacuje się na 6-7 mld euro. Ponadto skoncentrowane są tu wszystkie etapy łańcucha dostaw podrabianej odzieży, od produkcji i magazynowania po dystrybucję i sprzedaż. W tym wszystkim macza palce lokalna mafia – camorra.

„Fałszerstwa stanowią sygnał, że dochodzi też do poważniejszych przestępstw

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura

Obsada to klucz do sukcesu

50 lat „40-latka”

Trafnie skompletowana obsada to warunek powodzenia każdego serialu. Nie inaczej jest w przypadku „40-latka”. Jerzy Gruza zebrał na planie cenionych aktorów, którzy stworzyli pod jego okiem kreacje zaliczane do najprzedniejszych w ich dorobkach. Wszyscy wykonawcy ról pierwszoplanowych w oczach widzów na wiele lat utożsamili się z granymi w „40-latku” postaciami.

Rolę tytułowego bohatera, inżyniera Stefana Karwowskiego, zagrał urodzony 15 kwietnia 1934 r. w Międzyrzecu Podlaskim Andrzej Kopiczyński. Aktor studiował w łódzkiej PWST i ukończył ją w 1958 r. (…) Przez 12 lat po dyplomie Kopiczyński występował na scenach poza głównymi ośrodkami teatralnymi. Grał w Olsztynie i Elblągu, Bydgoszczy, Szczecinie i Koszalinie. Bardzo szybko zaczął dostawać tak odpowiedzialne role jak Romeo w „Romeo i Julii” (1959, reż. Tadeusz Żuchniewski, Teatr im. Jaracza Olsztyn-Elbląg) czy tytułowy Figaro w „Weselu Figara” Pierre’a de Beaumarchais (1960, reż. Irena Górska, Teatr Polski w Bydgoszczy). W Szczecinie stworzył serię ról w największych dziełach dramaturgii – był Malcolmem w „Makbecie” (1964, reż. Maryna Broniewska), Zbyszkiem w „Moralności pani Dulskiej” (1965, reż. Aleksander Rodziewicz), Gustawem-Konradem w „Dziadach” (1966, reż. Jan Maciejowski). (…) Po tych wielkich rolach cieszył się pozycją gwiazdora i z tym bagażem w 1970 r. zaangażował się do Teatru Narodowego w Warszawie, którym kierował wówczas Adam Hanuszkiewicz (1924-2011).

W tym samym czasie rozwijał karierę filmową, rozpoczętą studenckim statystowaniem w „Prawdziwym końcu wielkiej wojny” Jerzego Kawalerowicza (1957) i epizodem w polsko-czechosłowackiej komedii „Zadzwońcie do mojej żony” Jaroslava Macha (1958). Kopiczyński jeszcze jako aktor szczeciński był obsadzany w głównych rolach, niestety przeważnie w filmach, które dziś popadły w zapomnienie. (…) Wyjątkiem była wojenna „Jarzębina czerwona” Ewy i Czesława Petelskich (1969), do dziś ceniona za dobrą ekranową batalistykę.

Wydawało się, że Kopiczyński urasta do roli jednego z czołowych amantów polskiego kina. Niektórzy porównywali go nawet do Davida Nivena. Niedługo po „Jarzębinie czerwonej” Petelscy złożyli Kopiczyńskiemu, wtedy już aktorowi Teatru Narodowego, propozycję roli tytułowej w „Koperniku”, realizowanym w 1972 r. jednocześnie jako serial telewizyjny i film kinowy. Było to jedno z największych przedsięwzięć ówczesnej kinematografii. (…) Sam Kopiczyński wspominał go jednak źle: „Mam wobec tego filmu bardzo niechętne uczucia. To była zmarnowana szansa”. (…)

Propozycja zagrania Stefana Karwowskiego spłynęła na Kopiczyńskiego jeszcze w czasie, gdy film Petelskich wyświetlany był na ekranach kin, a aktor coraz wyraźniej odczuwał, że większość reżyserów identyfikuje go z postacią Kopernika. (…) Telefon z propozycjami przestał dzwonić, toteż kiedy pojawiła się propozycja roli w serialu, Kopiczyński uznał, że spadła mu z nieba: „Moment, kiedy Gruza zdecydował się zaproponować Czterdziestolatka człowiekowi, który przed chwilą grał Kopernika, uznałem za zrządzenie losu. Przeszedłem w próbnych zdjęciach bez specjalnych trudności i byłem szczęśliwy (…). Była to jedna nieustająca przyjemność. Ponadto tak wspaniale się złożyło, że był to udany serial, który został zaakceptowany przez masową widownię”.

W tej samej wypowiedzi, zdanie dalej aktor przyznawał jednak, że Karwowski okazał się „szufladą” o wiele głębszą niż Kopernik. (…) Rzeczywiście po „40-latku” Kopiczyński zagrał niewiele ról filmowych, które znacząco odbiegałyby od wizerunku Karwowskiego. (…) Głównej roli filmowej nie zagrał już nigdy. (…)

W postać żony inżyniera, Magdy Karwowskiej (z domu Sławek), wcieliła się Anna Seniuk.

Fragmenty książki Rafała Dajbora 40-latek. Kulisy kultowego serialu, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2024

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Felietony Tomasz Jastrun

Wiatr w żagle

W końcu idę do Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Patrzę najpierw z dala na bryłę nowego budynku, tak ją obsmarowano, że powinna być czarna. Ogólnonarodowa histeria. W środku imponujące przestrzenie, ogrom światła, a jednak największe estetyczne wrażenie zrobił na mnie widok Pałacu Kultury i lasu wieżowców z panoramicznego okna na drugim piętrze. Wstrząsający miejski krajobraz.

Obiektów sztuki na razie niewiele, a te, które są, nie podobają mi się. Zresztą mam problem ze sztuką najnowszą. A przecież wyrobiłem sobie oko i uwielbiam malarstwo, zdarzało mi się o nim pisać. Co mają mówić ludzie, którzy nie mieli treningu estetycznego? Dla nich sztuka nowoczesna to jedno wielkie oszustwo. Z obiektów w muzeum najbardziej, o zgrozo, podobała mi się socrealistyczna rzeźba Aliny Szapocznikow „Przyjaźń” z 1954 r. Obok siebie stoją polski i radziecki robotnik bez rąk. Ten brak rąk, jak w greckich uszkodzonych rzeźbach, robi wrażenie. Naiwny myślałem, że stalinowskie władze na to pozwoliły. Jak ktoś głupieje, to wszystko zmieści się w głowie. Czytam, że rzeźba stała w holu Pałacu Kultury. Gdy wynoszono ją na fali dekomunizacji, okazało się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Media

Więcej światła, proszę

Nadchodzi mrok. A ja namawiam, żeby rozpraszać go kulturą – polecam magazyn „Kraków i Świat”, z którym redakcja właśnie skacze do basenu wolnego rynku. Ale czy tam w ogóle jest woda?

Zwycięstwo za Atlantykiem faceta, który chciał leczyć covid „zastrzykami ze środka dezynfekującego”, to wsparcie dla wszelakich prawico-szajbusów. A jeśli dodać strach przed światowym konfliktem, media społecznościowe nie do okiełznania i demona, który za chwilę wykluje się ze sztucznej inteligencji – to można upaść na duchu. Ale może zamiast ślomtać, wziąć się do roboty? Sposobem są wolne media, szeroko pojmowana kultura obywatelska, edukacja humanistyczna i wspólnota ludzi myślących podobnie. Nie jest nas tak mało!

Przed laty, gdy Tusk rządził po raz pierwszy, ale w TVP świetnie się mieli narodowcy, jeden z ważnych polityków Platformy popatrzył na mnie z byka. Namawiałem go, aby wymusić zmiany w telewizji. Żachnął się ponuro: „Przecież ci, co mają telewizję, wcale nie wygrywają wyborów”. Zacząłem mu tłumaczyć, że kulturotwórcza misja mediów to coś więcej i ratuje społeczeństwo przed populizmem. A ten na to z pobłażaniem: „Eh, to pan mówi o takiej odległej, powyborczej perspektywie…”.

W ten sposób jesienią 2023 r. poszli głosować po raz pierwszy ci, którzy od dziesiątego roku życia nie słyszeli w szkołach ani mediach niczego innego poza dyrdymałami o „żołnierzach wyklętych”. To, że dzięki nadludzkiemu wysiłkowi obywateli zło zostało odsunięte – to cud niemal. Ale kolejny cud jest mniej prawdopodobny niż World Cup dla jedenastki biało-czerwonych. Zacznijmy więc pracować wokół wartości wolnościowych i europejskich.

Ja akurat, krakus z serca, chciałbym tych, którzy myślą podobnie, zachęcić do budowania takiej wspólnoty wokół magazynu „Kraków i Świat”, który obchodzi 20-lecie. Że taka wspólnota jest możliwa, dowodzi choćby to zaproszenie „Przeglądu” (dzięki!). Ale sprawa jest trudna, bo rezygnuję z ciepełka samorządowego etatu i wyprowadzam nasze pismo na ocean niespokojny spieprzonego rynku mediów i kultury III RP.

Spieprzonego? Mało powiedziane. Ustawa o prowadzeniu działalności kulturalnej powstawała ponad 30 lat temu, między cysternami przemycanego spirytusu i cielęciną z polowego łóżka. Ustawa o mediach pamięta doradców króla Łokietka. O punkcie 98 z przedwyborczych „Stu konkretów”, gwarantującym artystom zabezpieczenie socjalne, nie wspomnę, żeby ktoś się nie zadławił ze śmiechu.

Ale podejmiemy to ryzyko. Nie, nie dlatego, że samorząd nam niemiły – bardziej dlatego, że cała Polska tonie w marazmie. – Ahoj, kapitanie, 2 km przed nami wielka góra lodowa… – O, poważna sprawa, powołajmy speckomisję. (I już godzinę później – dup!).

A ja, dziaders z młodzieżową nadzieją, wierzę, że nam się uda. Że ludzi wrażliwych namówię do prenumeraty – kto do końca 2024 r. wykupi ją w przedsprzedaży, otrzyma w przyszłym roku sześć podwójnych numerów pisma opowiadającego o kulturze, która politykom się nie kłania, i dziękczynną grafikę. A jakby się znaleźli dobroczyńcy z większą kasą, to będzie jeszcze komplet pożywnych książek (o prof. Majchrowskim oraz Hassliebe między krakówkiem a warszawką), i tajno-syte spotkania pod Wawelem.

Wszystkie dane znajdziecie na stronie: PanaceumStudio.pl.

Spróbujemy?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.

Kultura Wywiady

Między słowem, miejscem a pamięcią

Obca we własnym domu

Claudia Durastanti – (ur. w 1984 r. na Brooklynie) pisarka i tłumaczka. W wieku sześciu lat przeniosła się z matką i bratem do Gallicchio w regionie Basilicata. Absolwentka rzymskiej La Sapienzy. Publikowała m.in. w magazynach „Granta”, „Los Angeles Review of Books” i „The Serving Library”. Członkini zarządu Międzynarodowych Targów Książki w Turynie, współpomysłodawczyni Festiwalu Literatury Włoskiej w Londynie. Autorka książki „Obca”

„Obca” pełna jest wątków autobiograficznych, choć zachowuje formę powieści. Skąd decyzja, by tę historię przedstawić jako fikcję, a nie literaturę faktu?
– To był świadomy wybór, choć po części również naturalny wynik moich doświadczeń życiowych. Gdy pisałam o dzieciństwie czy młodości rodziców, a nawet o wspomnieniach z czasów, kiedy mnie jeszcze nie było, czułam, że te historie wymagają pewnego dystansu. Fikcja daje możliwość wzniesienia się ponad fakty, a jednocześnie zapewnia przestrzeń, gdzie prawda miesza się z wyobraźnią. Pisząc, sięgam po rzeczywistość, ale używam jej jako surowca – odtwarzam ją, przekształcam, przemycam coś, co jest tylko moją interpretacją przeszłości.

Piszesz zarówno po włosku, jak i po angielsku. Jak język wpływa na sposób opowiadania przez ciebie historii?
– Pisanie to dla mnie ciągły akt tłumaczenia. W mojej głowie wiele myśli rodzi się po angielsku, ale zanim przeleję je na papier, muszę je „przekonwertować” na włoski. To interesujący proces, w którym języki oddziałują na siebie nawzajem. Kiedy piszę po włosku, poruszam się swobodniej w obszarach związanych z przeszłością, z mitycznymi korzeniami, dzieciństwem. Natomiast gdy zaczynam mówić o teraźniejszości, która dzieje się w Londynie czy w Nowym Jorku, o bieżących wydarzeniach czy o kwestiach politycznych, często przechodzę na angielski. Mam wrażenie, że zarówno włoski, jak i angielski mają swoje specyficzne miejsce w mojej historii.

Życie między językami i kulturami jest jak posiadanie kilku domów, ale w żadnym z nich nie przebywam na stałe. Wielojęzyczność nie oznacza tylko umiejętności posługiwania się różnymi językami; to także różne sposoby wyrażania myśli i przeżywania świata. Włoski jest dla mnie językiem zmysłów, obrazów, rodzinnych historii. Angielski z kolei otwiera mnie na świat zewnętrzny, na przemyślenia intelektualne, na literaturę, która ma bardziej analityczny charakter. Dzięki temu mam większą swobodę, ale też odczuwam brak pełnej tożsamości – w każdym miejscu jestem trochę obca. Nauczyłam się jednak traktować to jako atut. Różnorodność daje mi więcej punktów odniesienia i pozwala spoglądać na życie z dystansu, co bardzo pomaga mi w pisaniu.

„Obca” to także opowieść o rodzinie, która jawi się jako pewnego rodzaju mitologia. Jak wspomnienia o rodzinie wpłynęły na kształt książki?
– Myślę, że moi rodzice byli dla mnie jak postacie z legend, a może wręcz z wielkiego amerykańskiego snu. Mieli w sobie coś z romantycznych bohaterów, żyjących poza utartymi szlakami. Ich życie było naznaczone wyjątkowymi, niekiedy ekscentrycznymi wyborami, które w moich oczach niosły pewien mit. Tata, wieczny outsider, i mama, wieczna poszukiwaczka, której życie przesiąknięte było ideą bycia kimś wyjątkowym – ukształtowali mnie w sposób niezwykle głęboki. I to właśnie oni nauczyli mnie patrzeć na rzeczywistość jak na coś, co można opowiedzieć na różne sposoby, coś, co można mitologizować.

W „Obcej” pojawia się motyw dźwięku i ciszy, co jest związane z głuchotą twoich rodziców. W jaki sposób ta rzeczywistość wpłynęła na twoje pisarstwo?

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.