Prezydent Kwaśniewski uruchomił zegar wyborczy. Znamy już datę wyborów parlamentarnych. W niedzielę, 23 września, parę minut po 20 będziemy znali wyniki wyborów do Sejmu i Senatu. Dopiero wtedy dowiemy się też, czy obecnej większości parlamentarnej opłacało się manipulowanie regułami wyborczymi. Ze strachu przed wynikami sondaży, pokazującymi coraz powszechniejszą ucieczkę wyborców, AWS, UW i Platforma Obywatelska zmieniły metodę obliczania głosów. Stara metoda d’Hondta preferowała ugrupowania najsilniejsze. Sprawdziła się ona w czasie wyborów w 1993 i 1997 r. Nowe rozwiązanie, tj. metoda St. Lague’a, pomaga mniejszym ugrupowaniom, ale nie sprzyja tworzeniu silnej władzy wykonawczej. A przecież z analizy nastrojów społecznych wynika, że Polacy najbardziej liczą na to, że w wyniku wyborów będziemy wreszcie mieli rząd kompetentny, sprawny i decyzyjny. Gruntowne zmiany ordynacji wyborczej na kilka miesięcy przed wyborami mogą być interpretowane tylko w jeden sposób. Że ich autorom chodzi wyłącznie o stworzenie sobie możliwie najlepszych warunków do powtórnego wyboru. Taka postawa, powszechnie znana jako przyspawanie siedzenia do stołka, jest w Polsce szczególnie niepopularna. Jej wyznawcy mają ogromne szanse na to, że zostaną przez wyborców odrzuceni. Determinacja, z jaką walczą o swoje interesy, zapowiada nie jedną jeszcze próbę takiego ustawiania kampanii wyborczej, które może pomóc wejść do parlamentu. Czeka nas kampania, w której nie zabraknie obrzydliwych chwytów. Prezydent bardzo krytycznie ocenił manipulacje przy ordynacji wyborczej, ale podpisał ją. Mimo że był namawiany do zawetowania ustawy, nie zrobił tego. Moim zdaniem, słusznie, bo weto w obecnym układzie parlamentarnym byłoby tylko pustym gestem. Sejm ma wystarczającą większość, by odrzucić. Nowa ordynacja najbardziej uderza w SLD, które tylko z tytułu innego liczenia głosów wyborców, przy obecnym poparciu, traci ok. 30 mandatów. To bardzo dużo. Ale nawet według nowej metody liczenia głosów SLD może mieć w parlamencie większość mandatów. Minimalną, ale jednak większość. Jakkolwiek byśmy jednak tasowali karty wyborcze i zmieniali sposoby liczenia głosów, to ostateczny wynik będzie zależał od wyborców. Od tego, ilu z nas pójdzie głosować i komu ostatecznie zaufa. Nic nie wskazuje na to, by sytuacja gospodarcza kraju i nastroje społeczne w ciągu najbliższych miesięcy mogły się poprawić. Wręcz odwrotnie. Przy tym stylu rządzenia i obserwowanym poziomie demoralizacji kadr czeka nas w najlepszym razie dryfowanie. A w najgorszym? Znamy już termin wyborów. To mimo wszystko dobra wiadomość. Ale w ostatnim tygodniu nie zabrakło jednak złych sygnałów. Najgorszy to wynik rozmów ministra Bartoszewskiego z komisarzem ds. poszerzenia Unii Europejskiej, Günterem Verheugenem. Zdaniem polskiego ministra, 2003 rok jako data naszego wejścia do Unii jest bardzo niepewny. Coraz więcej jest symptomów pata w negocjacjach. Można to było przewidzieć, znając tematy, które są szczególnie drażliwe zarówno dla nas, jak i dla Unii. Najważniejszymi pytaniami, które stoją przed Polską, a nie tylko przed naszymi negocjatorami, są pytania o to, czy stawiać twarde warunki i przy nich obstawać. Czy stosować politykę kompromisu? A może konfrontacji? Komu bardziej zależy na ostatecznym wyniku, nam czy krajom Unii? Czy lepiej jest wejść do Unii możliwie szybko na gorszych warunkach? A może później? A wtedy – kiedy? Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint
Tagi:
Jerzy Domański