30 lat w ramionach satyry

30 lat w ramionach satyry

Rozmowa z Markiem Wojciechem Chmurzyńskim, dyrektorem Muzeum Karykatury Człowiek bez poczucia humoru żyje bez sensu – W jaki sposób trafił pan do świątyni sztuk satyrycznych, jaką jest Muzeum Karykatury obchodzące właśnie 30-lecie istnienia? – Wydaje mi się, że w sposób całkiem naturalny. Z wykształcenia jestem historykiem sztuki. Przez 22 lata pracowałem w Muzeum Literatury w Warszawie jako szef działu sztuki i tam był również znakomity zbiór karykatur z różnych epok. To mnie mocno pociągało, bo zawsze uważałem, że człowiek bez poczucia humoru żyje bez sensu, a śmiech to zdrowie. Zresztą z ponurakami trudniej się rozmawia, a ludzie młodzi zawsze szukają wokół siebie kogoś z poczuciem humoru. Muzeum Karykatury powstawało na moich oczach, bo początkowo przez pięć lat funkcjonowało jako filia Muzeum Literatury, a jego założyciel i pomysłodawca Eryk Lipiński był w ścisłym kontakcie ze mną i moim działem. Moja współpraca z panem Erykiem nie wygasła także wtedy, gdy Muzeum Karykatury się usamodzielniło i gdy kilka lat później, dokładnie 25 lat temu zyskało własną siedzibę na ul. Koziej, przeprowadzałem razem z pracownikami muzeum pierwsze inwentaryzacje zbiorów, a także byłem członkiem Komisji Zakupów. – Ojcostwo Muzeum Karykatury przypisuje się jednak tylko Erykowi Lipińskiemu. – Bez wątpienia. Eryka nie ma już wśród nas, a był to człowiek niezwykłej osobowości. Choć miał poglądy lewicowe, nawet w czasach PRL potrafił scalić środowisko satyryków, bo nie uchodził za człowieka komuny, mimo współpracy z ówczesną władzą. Potrafił uparcie dążyć do celu i w końcu go osiągnąć. Muzeum Karykatury było jego ukochanym dzieckiem, założył także Stowarzyszenie Polskich Artystów Karykatury, a jeszcze przed wojną, w 1935 r. stworzył znakomity tygodnik „Szpilki”, którego był redaktorem naczelnym, także po wojnie. – „Szpilki” jednak w końcu upadły, a próby ich reaktywacji się nie powiodły. – Wracanie do tego pomysłu nie ma już chyba sensu. Wydaje się, że społeczeństwo wyrosło z formuły, która „Szpilki” czyniła czymś w rodzaju trybuny opozycyjnej. Pismo to reagowało dowcipem na różne absurdy polityczne, jak również na anomalie życia codziennego i bezustannie zmagało się z cenzurą. Czasy się zmieniły. – Czy dziś sojusznikiem albo organem Muzeum Karykatury mogłoby być pismo Jerzego Urbana „NIE”? – Skądże. Nie mamy z tygodnikiem „NIE” nic wspólnego, choć zamieszcza on także rysunki satyryczne. My jednak jesteśmy placówką apolityczną, zdecydowanie ponadpartyjną, mieliśmy u nas wystawy o charakterze „lewicowym”, jak i „prawicowym”. Przed dziesięciu laty, na jubileusz 20-lecia muzeum zorganizowaliśmy wystawę zatytułowaną „Panorama Karykatury Polskiej 1945-1998”. Prezentowaliśmy też inne przekrojowe ekspozycje, jak „Sztuka karykatury okresu Młodej Polski. 1890-1918” oraz „Czasy wojen i pokoju. Karykatura polska 1914-1939”. Kulminacją tegorocznych jubileuszowych obchodów będzie czynna od 16 grudnia 2008 r. wystawa „Sma(cz)ki i zapachy PRL-u. Karykatura z lat 1944/45-1989”. – Powiedział pan, że muzeum nie zajmuje się wyłącznie satyrą polityczną, czy jednak satyra odnosząca się do spraw uniwersalnych, choćby przywar i słabości ludzkich, a nie tylko wad systemów politycznych, nie jest tutaj traktowana po macoszemu? – Absolutnie nie! Gromadząc zbiory, staramy się zachować równowagę pomiędzy poszczególnymi tematami i żadnego specjalnie nie wyróżniać. Obok satyry politycznej czy obyczajowej mamy również rysunki z dziedziny tzw. czystego humoru, takiego jak go pojmował np. Zbigniew Lengren, który nie cierpiał, gdy nazywano go satyrykiem. Warto zauważyć, że w Polsce karykatura jest rozumiana szerzej, niż to ma miejsce na Zachodzie, we Francji czy w Anglii. Toteż w wersji anglojęzycznej oficjalna nazwa muzeum brzmi: Museum of Caricature and Cartoon Art. – Które rysunki satyryczne są cenione bardziej, bez podpisów czy te z podpisami? – Osobiście preferuję rysunki beztekstowe, chociaż podpisów nie zawsze da się uniknąć. Od pewnego czasu podpisy pod rysunkami zastępują dymki, które imitują dialogi między poszczególnymi postaciami. Trudno byłoby pewnie zrozumieć niektóre rysunki Mleczki czy Sawki bez tych dymków właśnie. – Czy nie uważa pan, że karykatura i rysunki satyryczne stają się coraz bardziej anachroniczne i w końcu jedynym miejscem oglądania takich prac będzie muzeum? – Myślę, że nie jest tak źle. Choć wiele czasopism zrezygnowało z zamieszczania takiej twórczości. Tym cenniejsze są takie tytuły prasowe jak „Polityka” czy „Przegląd”,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 50/2008

Kategorie: Kultura