Konflikt w Teatrze Studio, czyli sztuka i komercja Do mediów trafiło oświadczenie dyrektora naczelnego stołecznego Teatru Studio Romana Osadnika z wyrazami ubolewania po odejściu jego zastępczyni Agnieszki Glińskiej. Dyrektor pisze, że traci „bardzo dobrą reżyserkę”, ale pragnie, aby wszystkie zaplanowane do końca sezonu wydarzenia artystyczne – ma się rozumieć zaplanowane przez Agnieszkę Glińską – zostały zrealizowane. Zapewnienia o kontynuacji dołącza także Marta Bartkowska, rzeczniczka prasowa Studia oraz wyrosłego na tym gruncie projektu „Plac Defilad”. Jej zdaniem, wszystkie pozycje repertuaru przygotowane przez dotychczasową dyrektor artystyczną będą grane, dopóki będzie je chciała oglądać publiczność. Wygląda to uczciwie i honorowo. Jednak praktyka często odbiega od teorii. Konflikt w Studiu poczynił już takie spustoszenia w zespole aktorskim, że na razie aktualne jest żądanie wyrażone w liście Komisji Zakładowej Związku Zawodowego Aktorów Polskich Teatru Studio do prezydent Warszawy, aby odwołać ze stanowiska dyrektora Osadnika. A to oczywiście nie sprzyja atmosferze pracy twórczej. Środowisko ludzi teatru – m.in. Krystyna Janda, Olgierd Łukaszewicz, Iwan Wyrypajew – generalnie trzyma stronę Agnieszki Glińskiej. Oczywiście to wynik solidarności zawodowej. Romanowi Osadnikowi nie udało się zaskarbić sympatii aktorów, reżyserów i dyrektorów innych warszawskich teatrów. Może to wina jego nadmiernych ambicji i zbyt licznych działań pozateatralnych? Daje też o sobie znać tendencja do komercjalizacji wszelkich poczynań artystycznych. Dotacje miasta nie wystarczają na wywiązywanie się z zadań statutowych, poparciem natomiast cieszą się próby pozyskiwania środków niepublicznych, te z kolei wymagają wyjścia poza siedzibę teatru, a przynajmniej poza scenę. Na przedstawienia przychodzi głównie inteligencja. Zwrócenie uwagi „innych ludzi”, niekoniecznie zainteresowanych Melpomeną, ale raczej zbliżonych do Bachusa, jest uważane za sensowny pomysł. Dla ludzi teatru najważniejszym grzechem Osadnika stało się odwołanie szykowanej premiery sztuki „Cwaniary” opartej na prozie Sylwii Chutnik. Co gorsza, spektakl miał być najpierw wystawiony na Międzynarodowym Festiwalu Boska Komedia w Krakowie. Skasowanie tej pozycji, ponoć na chwilę przed pierwszą próbą, odbiło się echem i trudno było taką decyzję uznać tylko za wewnętrzną sprawę teatru. Dyrektor tłumaczył, że czuł się zagrożony nadchodzącym terminem premiery (6 grudnia). Agnieszka Glińska odpowiadała, że, fakt, była na zwolnieniu lekarskim, ale próby zaplanowała tak precyzyjnie, że wszystko odbyłoby się zgodnie z planem. Było to jednak uderzenie bardziej w prestiż świątyni sztuki, za jaką wciąż chcemy uważać teatr. Inicjatywy ludyczne wcale na tym nie ucierpiały. A liczą się głównie dwie: bar, który okupuje dolne foyer teatru, niegdyś zajmowane przez szatnie, oraz rozrastający się projekt „Plac Defilad”. Na obie krzywym okiem patrzył zespół Studia pod przewodem Agnieszki Glińskiej, ale obie były oczkiem w głowie dyrektora Osadnika. Bar okazał się fenomenem, popularnym miejscem spotkań młodych osób. Miał także swój program artystyczny, niezwiązany z teatrem. Było tu zawsze pełno i gwarno. Ponoć przychodził chętnie nawet jeden z wiceprezydentów Warszawy. Projekt „Plac Defilad” miał jeszcze szersze plany – przyciągać ludzi na rozmaite imprezy plenerowe pod Pałacem Kultury i Nauki. Zadanie chwalebne, wychodzące poza tradycyjną formułę teatru, ale mające także różne komercjalne odnogi. – Mam taką samą sytuację z Cafe Kulturalną, która zajmuje miejsce na parterze naszego budynku – mówi dyrektor Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy Tadeusz Słobodzianek, najbliższy sąsiad Romana Osadnika. – Prowadzę walkę, aby mi nie weszli na głowę. Bo w końcu trzeba ustalić, kto tu rządzi. Albo bar, albo teatr. Co do projektu „Plac Defilad”, Tadeusz Słobodzianek zwraca uwagę, że na początku Dramatyczny miał być współgospodarzem inicjatywy wraz ze Studiem. – Szybko się okazało, że nasz udział zignorowano – mówi – i zepchnięto na margines. W końcu zostawiono dla naszych inicjatyw mały trawnik przed wejściem, gdzie teraz stoi Krzesło Kantora. Zauważyliśmy, że pomysł skłania się ku całkowitej komercjalizacji. Nasz teatr, który z założenia ma służyć normalnej publiczności, zostaje skonfrontowany z pijanymi gośćmi imprezy poświęconej hamburgerom. Bardziej dba się o napełnianie kasy okolicznym barom niż o dostarczanie ludziom wrażeń kulturalnych. Sylwia Chutnik traktuje konflikt w Studiu