Demokracji możemy się nauczyć, jedynie trenując ją na co dzień Prof. dr hab. Anna Giza-Poleszczuk – socjolog. Prorektor Uniwersytetu Warszawskiego ds. rozwoju i polityki finansowej. Kierowała Pracownią Badań nad Kapitałem Społecznym w Instytucie Socjologii UW, zasiada w radzie Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia”. W 2015 r. ukazała się jej książka „Gabinet luster – o kształtowaniu samowiedzy Polaków w dyskursie publicznym”. Pani profesor, czy jest jeszcze co sklejać? – Nie tylko jest, ale i trzeba to robić. Brak zgody co do pewnych fundamentalnych wartości utrudnia nam porozumienie, ale powinniśmy poszukiwać wyjścia z tej sytuacji. Proszę zwrócić uwagę na tę milczącą większość, o której mało się mówi, bo uwagę koncentrujemy na wyłonieniu i oznaczeniu przeciwstawnych grup. Bardzo wiele osób nie uczestniczy w sporze, obserwuje to, co się dzieje, z dystansem, ale pewnie i z lekkim niepokojem. Moja dobra przyjaciółka powiedziała kiedyś, że nie podoba jej się ani polskie tak, ani polskie nie. Bez przerwy jesteśmy stawiani jako społeczeństwo przed koniecznością opowiadania się po jednej stronie wykreowanego sporu. Tymczasem większość nie chce się opowiadać za żadną jego stroną. Ludzie chcą wiedzieć Jesteśmy jednak skazani na odnoszenie się do podziału na dwa zwalczające się obozy, a milczącej większości w ogóle się nie uwzględnia. Czy jakiś rodzaj kleju społecznego mógłby jeśli nie połączyć, to przynajmniej zbliżyć do siebie te dwa obozy? – Kiedy się zastanawiam, co można zrobić, żeby zbliżyć do siebie ludzi z przeciwnych obozów, myślę, że powinniśmy zacząć od rozumu. Ludzie go mają, co widać dobrze, jeśli spojrzymy na sferę życia prywatnego. Polacy są w niej inni niż w publicznych wcieleniach i rolach. Daleko nam do sytuacji, w której ludzie rozstają się pod wpływem polityki, rodziny dzielą się z powodu poglądów politycznych. Wbrew pozorom potrafią ze sobą rozmawiać, wypracować reguły współżycia i określić jego granice. W moim odczuciu największym problemem, który trzeba rozwiązać, jest brak uznawanych i cieszących się zaufaniem źródeł wiedzy o sprawach publicznych. Proszę zwrócić uwagę, że jeśli pojawia się kwestia np. 500 zł na dziecko, to jedni mówią, że ucierpią najbiedniejsi, a drudzy – że najbiedniejsi skorzystają. Ci pierwsi powtarzają argumenty na temat niszczenia budżetu, ci drudzy mówią, że stać nas na to jako państwo. Jak w takiej sytuacji obywatel może wyrobić sobie zdanie? Nie ma żadnych faktów. Czy widzimy gdzieś ekspertyzę, diagnozę, wyliczenia pokazujące sens tych argumentów? Nie, ponieważ niczego takiego nie ma. Co wobec tego nam zostało? – Jedynym dostępnym środkiem jest wiara w którąś wersję opowieści, ale to nie ma nic wspólnego z wiedzą. Wiara towarzyszy także ludziom, którzy są przekonani o konieczności wyboru jednej z dwóch opowieści dostępnych w debacie publicznej. – Tak, ale ludzie nie chcą dokonywać wyboru w takich warunkach. W większości obywatele są zainteresowani przekroczeniem tego poznawczego horyzontu i to jest podstawowy problem. Mamy do czynienia z lekceważącym stosunkiem do społeczeństwa. Jesteśmy traktowani jako obiekt, którym instrumentalnie się zarządza, wykorzystując do tego różne zabiegi marketingowe. Tutaj komuś wbijemy szpilę, tam kogoś poniżymy. Jesteśmy skazani na ofertę, którą kreują dla nas media, ale także zawodowi doradcy polityczni do spraw marketingu, cudowni doktorzy analizujący kichnięcia poszczególnych polityków. Gdzieś utarło się przekonanie, że społeczeństwo jest czarną masą, którą trzeba trzymać w ryzach, bo nigdy nie wiadomo, co może ludziom przyjść do głowy. Doskonale wiemy z historii, że nie da się wszystkiego przewidzieć; dobrym przykładem są socjolodzy, którzy nie potrafili przewidzieć wydarzeń z lat 80. Ich badania pokazywały, że jest mała stabilizacja, wszyscy są zadowoleni, a więc widzimy, jak bardzo trzeba być ostrożnym podczas diagnozowania sytuacji społecznej. Dziś w opisie społeczeństwa dominuje raczej brawura niż ostrożność i pokora. – Dlatego trudno się dziwić ludziom, którzy biorą udział w tych igrzyskach. Nie ma żadnego poważnego informowania, żadnej instancji, od której obywatele mogliby uzyskać podstawowe informacje. Powinniśmy mieć szansę rozpoznania sytuacji i jej oceny, ale przy użyciu narzędzi krytycznego i analitycznego myślenia. Znaleźliśmy się w sytuacji, w której nikt już nie wie, jakie są fakty. Proszę np. zadać pytanie, ile nas kosztuje KRUS. Gwarantuję panu, że każdy powie coś innego. Ze strony przedstawicieli klasy politycznej i wspomagających ją ekspertów usłyszymy wykluczające się odpowiedzi.