Co jest najważniejsze? Moje życie. To, jakim jestem człowiekiem Joanna Kulig – (rocznik 1982) absolwentka krakowskiej PWST. W latach 2007-2008 współpracowała ze Starym Teatrem w Krakowie. Na dużym ekranie widzieliśmy ją m.in. w „Sponsoringu” Małgośki Szumowskiej, „Kobiecie z Piątej Dzielnicy” i „Idzie” Pawła Pawlikowskiego czy w „Disco Polo” Macieja Bochniaka. Widzowie telewizyjnej Dwójki znają Joannę Kulig z serialu „O mnie się nie martw”, a miłośnicy kryminałów – z miniserialu „Zbrodnia” (AXN). Widzę, że standardy się podniosły. Jeszcze niedawno garderoby gwiazd, nawet w najbardziej prestiżowych teatrach, były kilkuosobowe. A tu, proszę, jedynka… No, w centrum Warszawy prawie Hollywood. – W serialu „O mnie się nie martw” gram główną rolę, więc dobrze, że producent zatroszczył się o mój komfort. Jeśli się pracuje po 13-14 godzin na dobę, np. przez dwa i pół miesiąca non stop, dobrze jest w przerwie obiadowej się zdrzemnąć. Przyczepa to jedyne miejsce, gdzie nikt do ciebie nie mówi. Pamiętam, jak pan Jan Frycz przestrzegał mnie kiedyś, żebym na planie zawsze znalazła sobie odosobnione miejsce, choćby krzesełko na boku, gdzie mogłabym się wyciszyć. To służy jakości pracy, co przekłada się potem na efekt ekranowy. Feministki mówią, że około trzydziestki kobieta po raz pierwszy mówi sobie, kim jest. Pani, zdaje się, odpowiedziała sobie na to pytanie znacznie wcześniej, już kiedy po parunastu miesiącach współpracy odchodziła pani ze Starego Teatru w Krakowie? – Nie mam wątpliwości, że trzydziestka to magiczny wiek. To tak jakbym nagle wydoroślała. Jakoś tak mocno dotarło do mnie wtedy, że czas przemija i trzeba skupić się na rzeczach ważnych. Coś szczególnego się zdarzyło? – Mniej więcej w tym czasie przeprowadzałam się do Warszawy. Kolejny etap. Bo ja dzielę swoje życie na etapy. Dzieciństwo, czyli czasy związane z Muszynką, gdzie się urodziłam. Potem moment edukacji, kształtowania się jako artystki. I wreszcie etap pracy – pierwszych poważnych doświadczeń zawodowych i jednocześnie życia rodzinnego już tu, w Warszawie. Przeprowadzka do Warszawy oznaczała dla mnie rozpoczęcie etapu dojrzałego. Dziś mam 33 lata, to superwiek – dobrze się czuję ze sobą, mam poczucie kobiecości, świadomość kobiecej siły. Może nie przypadkiem portale okrzyknęły panią seksbombą, trafiła pani jako jedyna Polka na listę 50 najbardziej ponętnych aktorek amerykańskiego „San Francisco Chronicle”. – Nie robię z takich rankingów żadnego halo. Oczywiście uroda jest ważna, ale też przemija. Może bardziej liczy się duchowość? Przecież jest w nas, kobietach, tyle emocji! Pani kończyła technikum. – Hotelarskie. Miałam wybór: liceum albo technikum. Hotelarstwo dawało zawód, czyli konkret. Bardzo miło wspominam tę szkołę. Zupełnie inne środowisko niż w szkole muzycznej, do której chodziłam po południu. Edukację muzyczną rozpoczęłam w siódmej klasie podstawówki. Czyli całe dzieciństwo musiała pani dojeżdżać? – Szkołę muzyczną I stopnia, w klasie fortepianu, kończyłam w Krynicy-Zdroju, więc po ósmej klasie poszłam do technikum też do Krynicy. Muzyczną podstawową skończyłam w drugiej klasie technikum i do średniej muzycznej dostałam się do Nowej Huty. Codziennie kursowałam autobusami, ale dzięki temu poznałam wielu ludzi. Niezły trening towarzyski. – I ja jestem towarzyska, na planach też jest dużo ludzi z różnych branż, na ogół pracuję w grupie. Dzięki szkołom muzycznym rozwijałam hobby, to był relaks, spełnienie marzeń. Uczyłam się historii muzyki, form muzycznych, harmonii, chodziłam na chór, na śpiew solowy, jeszcze akompaniament, dodatkowo pianino – to wszystko sprawiało mi olbrzymią przyjemność. A rano były bardziej przyziemne sprawy, takie jak praktyki w hotelu. Pracowało się w recepcji, odbierałam telefony: „Halo, tu Wawel-tourist, czym mogę służyć?” (śmiech). Jakoś nie mogę sobie pani wyobrazić w tej roli. – Mój mąż (Maciej Bochniak, reżyser – przyp. red.) też nie. Śmieję się, bo gdy teraz zatrzymuję się w hotelu, odruchowo sprawdzam, jak zostało pościelone łóżko – tu system z zawijaskiem, tam z cukierkiem na poduszce… Musiałam mieć jakiś pociąg do aktorstwa, bo sprzątając te pokoje, puszczałam wodze fantazji – jaki człowiek mógł tu mieszkać? Skoro tak ma poukładane rzeczy, jest pedantyczny. A jak