Czyli policjanci kontra mafia Zastanawiałam się czasami, jak wyglądałoby moje życie, gdybym wciąż miała męża. Z pewnością trudno byłoby mu pogodzić się z tym, że wracam wieczorem z pracy i po odebraniu jednego telefonu jadę z powrotem. A tak, żyłam – jak to się dziś określa – jako singielka i na hasło: „Pani Grażyno, jest zdarzenie, trzeba jechać”, wychodziłam z domu bez wyrzutów sumienia. A przecież nie o wszystkich sprawach dziennikarze pisali w gazetach, pokazywali je w telewizji. Więc często wychodziłam po prostu w noc. (…) Policja – gotowość pośrodku supermarketu Weźmy sytuację z Komendy Stołecznej. Przejęliśmy właśnie do wydziału terroru cały zespół pirotechniczny. Funkcjonowali od kilkunastu godzin w strukturze mojego wydziału; byłam zadowolona, bo to przecież byli porządni chłopcy i znali się na robocie. Wracałam późnym popołudniem z pracy. Postanowiłam po drodze wysiąść z tramwaju i w supermarkecie kupić żelazko, bo stare właśnie się zepsuło. W domu czekała sterta prasowania. Więc jestem w sklepie, biorę koszyk, dochodzę do półki z AGD, wybieram żelazko. I wtedy dostaję telefon, że mamy zawiadomienie – na jednej z ulic Żoliborza bandyci podłożyli ładunek wybuchowy i że ekipa pirotechników już tam jedzie. Myślałam: „Dopiero parę dni ich mam, może jednak pojadę, tak dla pewności. Ale co z żelazkiem?”. (…) Dotarłam na miejsce zdarzenia, trzymając w ręce torby z zakupami. Chciałam przejść pod taśmą z napisem „Policja”, która odgradzała zagrożony teren od gapiów. – Gosposiu, tędy się nie przechodzi! – usłyszałam od policjanta w czarnym mundurze, z kominiarką na głowie. – Ja jestem twoją szefową, a nie gosposią. Przez wiele lat żaden z funkcjonariuszy nie chciał się przyznać, że to on zagadnął. Dopiero po wielu, wielu latach powiedzieli mi, kto był tym, który nazwał mnie gosposią. (…) O krok od aresztu Po jednej z dużych spraw postanowiliśmy spotkać się prywatnie, aby pogadać, pośmiać się, odprężyć w gronie bliskim i wypróbowanym. (…) Wybraliśmy Polanę Młocińską. Nigdy tam nie bywałam w celach rekreacyjnych, tylko kryminalnych. Ucieszyłam się więc, że wreszcie będziemy na polanie po służbie, zapalimy ognisko – oczywiście w przepisowym miejscu. Kilkuosobowa grupa zmieściła się do samochodu kolegi, który nie pił. Mieliśmy też w naszym gronie panią prokurator, współpracującą z nami. Mieniła się wtedy moją przyjaciółką. Mieszkała pod Warszawą i w momentach nocnej pracy nie wracała do siebie, tylko spała u mnie. Przestała się do mnie odzywać zaraz po Magdalence – jakie to charakterystyczne dla niektórych przyjaźni. Ognisko, kiełbaski, piwo – zaczął się biwak. Samochód stał z boku, grała muzyka. Jedzenia mieliśmy sporo. Nagle podjechał do nas i zatrzymał się w przyzwoitej odległości samochód straży miejskiej. Panowie w mundurach patrzyli, co robimy. Powiedziałam do kolegi: – Zaproś chłopaków, jedzenia jest tyle, że i dla nich wystarczy. Niedługo przecież będziemy kończyć. Wstał. Duży, rosły mężczyzna, ostrzyżony na krótko zgodnie z modą, jaka wtedy panowała. – Chłopaki, chodźcie do nas! – krzyknął i kiwnął na nich ramieniem. Ale nie mieli ochoty, a nawet wyglądało, jakby pośpiesznie wycofali się z polany i odjechali. (…) Zmierzchało, zrobiła się noc. Postanowiliśmy zakończyć imprezę. Ale niedane nam było, bo nie minęło 15 minut od nieodległego spotkania ze strażą miejską, gdy na polanę wjechała ze sporą prędkością kolumna samochodów w pełnym oświetleniu. Patrzyłam zdziwiona: – Chłopaki, coś się tu dzieje. – Ale gdzie? (…) Szybko okazało się, że kolumna samochodów wzięła kierunek na nas. (…) Wypchnęli mnie na pierwszy ogień. Z początku nie wiedziałam, co to za formacja, jacy ludzie nas otoczyli i dlaczego. Zbliżam się do nich powoli, oni też podchodzili bliżej – w kaskach, z długą bronią. – Grażyna, to ty? Stałam naprzeciwko naszego oddziału prewencji. – No ja, a któżby inny. A wy co tu robicie? – Dostaliśmy zawiadomienie od straży, że jakaś grupa bandytów rozrabia na polanie. – Myśmy ich na kiełbasę zapraszali. – Ale oni twierdzili, że im groziliście. – My – groziliśmy? Wstałem i zapraszałem ich do ogniska – rzekł rosły kolega. – A wy zjecie? Zjedli, przy okazji pośmialiśmy się z całej sytuacji. (…) Ludzie z miasta Najpierw była grupa Stefana, ps. „Ślepak” albo „Ksiądz”, człowieka dość zaawansowanego wiekiem jak na późniejsze składy grup