A może do piekła?
Wielkiej, wydanej przez PIW „Historii piekła” Georges’a Minois po prawdzie wcale nie przeczytałem wychodząc z założenia, że niczego nowego tam nie znajdę. I chyba mniej więcej miałem rację, ale przecież sumienie mnie gryzło, sumienie eseisty naturalnie. Toteż, gdy trafiłem na skrót tego samego dzieła, napisany dla serii „Que sais je?”, takie piekło w pigułce, przeczytałem bez większej straty czasu. Rzeczywiście były tam głównie starocie z Sumeru, Tybetu i Grecji antycznej. Trzeba rzec, że to nie tyle o piekło idzie, co o zaświaty w ogóle, raczej mało pociągające, ale bez szczególniejszych represji. Zresztą, jak gdzie i kiedy. Najciekawszą koncepcję spotykamy u afrykańskiego plemienia Diula, wedle którego człowiek składa się z części złej, dobrej i najlepszej. Zła po prostu znika, dobra się reinkarnuje, a najlepsza idzie do nieba. Jeśli pamiętam, to Donimirski tego nie notuje. A można by o tym mówić dużo, bo to nie jest takie głupie, są tu jakieś koneksje ze starym Egiptem, a skądinąd z polinezyjską huną. Ale prawdziwie imponujące piekło zafundowała sobie “religia miłości”, czyli chrześcijaństwo. Całkiem szczególny pod tym względem był katolicyzm, ale prawosławiu i protestantom tez nie brakowało niczego. Żeby prawdę rzec, w Kościele były od zawsze dwa nurty – jeden trochę nieśmiało zwracał uwagę, że Bóg nie jest oprawcą, jak wiadomo Orygenes utrzymywał, że nawet szatan zostanie w końcu zbawiony. Ale górę wzięła zupełnie inna tendencja. Każdy przynajmniej słyszał o Dantem ale to stare dzieje. Minois dowodzi, że prawdziwie konsekwentna kodyfikacja koncepcji wiecznego piekła to dopiero czasy późniejsze, a szczególnie sobór trydencki. To on właśnie wiąże się najściślej z „duszpasterstwem strachu”, czyli po prostu z wtrąceniem do piekła niemal wszystkich za lada jakie przewinienia, nie mówiąc już o „poganach”, heretykach, ateistach, czyli przeważającej części całej ludzkości. Minois obficie cytuje przerażające, ale tak naprawdę wręcz śmieszne wizje infernalne, zawarte w kazaniach i pismach teologicznych. Trwało to przez całe stulecia, ze sporą częścią XX wieku. Ale Kościół się wreszcie połapał, że nawet sama nazwa piekła me budzi już lęku, ale albo oburzenie, albo kpiny i zaczął całą sprawę przemilczać. Nawet najkonserwatywniejszy z konserwatywnych, czyli kardynał Ratzinger, mówi o piekle niewiele i półgębkiem. Minois napisał swoją książkę juz przed kilku laty, ale dokument “Dominus Jesus” byłby może dobrym początkiem do ponownego wprowadzenia „duszpasterstwa strachu”, które królowało w Kościele przez cale stulecia. Pamiętam jakąś polemikę parę lat temu, gdzie księża z wielkim oburzeniem twierdzili, że Kościół jest jak najdalszy od szerzenia psychozy strachu. Może w tej chwili rzeczywiście, ale dokumenty cytowane przez Minois świadczą niezbicie, że „zbawienny strach” był do niedawna zasadniczym narzędziem kształtowania wiernych. Zresztą, cóż tam Mnois, skoro są tego tysiączne dowody od wykrzyknika “Bój się Boga!” poczynając. Nie wiem, czy Bóg istnieje, czy też nie, ale bardzo bym chciał, żeby istniał i bynajmniej nie zamierzam się Go bać. Ale i w dzieciństwie, i później wbijano mi do głowy koncepcję okrutnego, bo sprawiedliwego Sędziego, czy raczej Prokuratora. Bóg przypominał najbardziej rzecznika Nizieńskiego, dla którego nie ma ludzi całkowicie i definitywnie niewinnych. Tyle że Nizieński nikogo nie przypieka na rożnie i to przez całą wieczność. O karach pośmiertnych, chociaż słowo „piekło” tam nie padło, słyszałem nie tak dawno na jakiejś homilii pogrzebowej i byłem autentycznie tym zgorszony. Więc i dzisiaj “duszpasterstwo strachu” w jakiejś szczątkowej formie istnieje i być może zbiera jeszcze jakieś tam podgniłe owoce. Ale piekło tymczasem przeniosło się na ziemię, a jest to temat tak szczególny, że trzeba mu będzie poświęcić osobny felieton. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint