A to Polska właśnie

A to Polska właśnie

Jacy naprawdę jesteśmy, możemy poznać w sytuacji kryzysowej. A taką wciąż mamy przy białoruskiej granicy. Na co dzień o tym się nie pamięta. Nawet ci, którzy obejrzeli film Agnieszki Holland „Zielona granica” i byli nim wstrząśnięci, zdążyli już zapomnieć i uspokoić swoje sumienie. Głosy ludzi skupionych w organizacjach niosących pomoc uchodźcom albo realizujących ją samodzielnie stały się dosłownie i w przenośni głosami wołającymi na puszczy. A przez granicę umocnioną stalowym płotem i zasiekami wciąż przenikają uchodźcy, uciekający przed wojną, śmiercią, głodem, a może nawet tylko (?) przed nędzą w swoich krajach. Oszukani przez białoruskie władze, pędzeni ku polskiej granicy przez brutalne białoruskie służby. Przenikają, tułają się po puszczy, wymęczeni, głodni, odwodnieni, zziębnięci, ukrywający się niczym dzikie zwierzęta przed polującymi na nich strażnikami granicznymi, policjantami, żołnierzami WOT. Gdy wpadną, są nadal brutalnie „pushbackowani” na białoruską stronę, tam znów bici, szczuci psami, pędzeni na polską granicę, znów tułają się po lesie, znów są zwierzyną łowną. Jedynym ratunkiem jest spotkanie wolontariuszy jakiejś organizacji humanitarnej, którzy zdążą dać im do podpisania pełnomocnictwo i prośbę o azyl. Wtedy z zasady nie pushbackuje się takiej osoby. Ale od tej zasady są wcale częste wyjątki. Wciąż jeszcze. Choć pushback jest wówczas nie tylko aktem nieludzkim, ale także ordynarnym złamaniem prawa. Ale na to łamanie prawa jest niestety przyzwolenie władz.

Jak na to reaguje miejscowa społeczność? Bardzo różnie, ale na ogół wrogo. Są jednak wyjątki. Mateusz ma 17 lat. Pomaga w lesie. Zaczął zaraz po Usnarzu. Idziemy z Mateuszem. Podmokła część puszczy, komary tną niemiłosiernie. I widzimy ich. Siedzą na ziemi, nawet nie wstają na nasz widok. Twarze pogryzione przez komary, od których nawet nie mają siły się opędzać. Patrzą na nas wzrokiem, który trudno opisać. Jest w nich strach, zobojętnienie, nadzieja, nieufność. Jeden ma zdjęte buty. Rozmoczone i rozpadłe. Stopa ze „skórą praczek” jak u topielca to tzw. stopa okopowa. Bez udzielenia pomocy często kończy się gangreną i amputacją. Mateusz od razu zdejmuje buty i skarpetki i oddaje nieszczęśnikowi. Staje koło niego boso. Robi to wszystko odruchowo. Wyobrażacie sobie taki odruch u kościelnego hierarchy albo u działacza lewicy? Jeszcze trzeba opatrzyć poprzecinane głęboko concertiną ręce i pokaleczone nogi. Trzech Somalijczyków, wśród nich jeden 16-letni, i jeden Jemeńczyk. Nie ma czasu. Muszą podpisać pełnomocnictwa i oświadczenia, że chcą w Polsce prosić o azyl. Dostają wodę. Piją łapczywie. Nie pili nic przez ostatnią dobę, nie jedli nic od dwóch dni. Ile dni tułają się po lesie? Liczą. Pięć albo sześć. Stracili rachubę czasu. Pełnomocnictwa i prośby o azyl podpisane. Teraz można już powiadomić Straż Graniczną. Przyjeżdża po dwóch godzinach. Strażnicy nawet grzeczni. Legitymują nas i spisują. Proszącym o azyl odbierają telefony, a ich samych nawet nie skuwają, tylko wiążą plastikowymi trokami. Trochę jak zwierzęta wiezione na targ. Biorą do samochodu. Wiozą najpierw do swojej placówki, a następnego dnia do ośrodków dla uchodźców. Mamy nadzieję, że tym razem ich nie pushbackują. Będą więc siedzieć w ośrodkach o standardzie kryminału i czekać na decyzję, co dalej. Nic lepszego nie mogło ich tu spotkać. Mieli szczęście.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2024, 22/2024

Kategorie: Felietony, Jan Widacki