Afganistan – mission impossible

Afganistan – mission impossible

Za widowiskowym sporem ważnego generała z ministrem obrony narodowej, choć toczy się on nad trumną oficera poległego w Afganistanie, kryje się walka o pieniądze. O wielkość budżetu na armię. No i oczywiście o to, kto będzie miał decydujący głos przy wydawaniu tych, możliwie największych środków. Wojskowi nigdy i nigdzie nie byli szczęśliwi, gdy trafiali pod cywilną kontrolę i ministrów w garniturach. Po co jednak ten system dojrzałe demokracje ustanowiły? Chociażby po to, by choć trochę więcej wiedzieć, co naprawdę się kryje za murami koszar i w budynkach sztabów. Bo jak świat światem ze strony wojskowych płynął zawsze taki sam komunikat. Różne języki i różne mundury, ale treść jednakowa. Nasza armia jest zbyt słaba i źle uzbrojona, by stawić czoła przeciwnikowi. Potrzebujemy więcej żołnierzy. I więcej jak najnowocześniejszej broni. Tyle że państwa, które wkraczały na ścieżkę zbrojeń, sukcesów wojennych jakoś nie odnotowywały. Przykłady klęski USA w Wietnamie, a ostatnio w Iraku czy Związku Radzieckiego w Afganistanie są podręcznikowymi dowodami na to, że problemów politycznych z zasady nie daje się rozwiązać przy udziale wojska. Nawet wtedy, gdy naprzeciw siebie stanęli supernowocześnie uzbrojeni zawodowcy z USA i partyzanci z bronią sprzed kilkudziesięciu lat. Jak w Afganistanie. Nie ma takich pieniędzy, których by machina wojskowo-zbrojeniowa nie wydała. Apetyty tego ponadpaństwowego lobby są nienasycone. A pomysłowość w wymyślaniu i produkowaniu coraz nowszych i coraz bardziej skomplikowanych narzędzi do zabijania jest niewyczerpywalna. Dlatego zanim się wejdzie na dość jałową ścieżkę dyskusji o kolejnych zakupach sprzętu dla polskich żołnierzy w Afganistanie, trzeba zapytać o coś znacznie ważniejszego. Jaki jest powód, by polscy żołnierze ginęli w tej wojnie na krańcach świata? Po 11 września 2001 r. zapadła decyzja o wojnie z terroryzmem. W Afganistanie obalono talibów. Minęło osiem lat, a każdy kolejny komunikat jest gorszy. NATO wysyła coraz więcej żołnierzy i coraz nowocześniejszy sprzęt, a talibowie rosną w siłę i cieszą się coraz większym poparciem rdzennej ludności. Kim zresztą są talibowie? Coraz częściej tak określani są wszyscy, którzy traktują wojska NATO jako okupantów. Nienawiść do okupantów jednoczy Pasztunów, Uzbeków, Tadżyków i Hazarów. Dla nich i dla dziesiątków innych plemion okupantami są także Polacy. Nieważne są nasze intencje. I nazywanie polskiej misji stabilizacyjną czy wręcz pokojową. To tylko dowód cynizmu NATO, bo zamiast stabilizacji mamy tysiące cywilnych ofiar. W konsekwencji czego Afganistan traktowany przez NATO jak poligon doświadczalny odrzuci wszystko, co mu Zachód proponuje. Jakie więc cele polityczne chce w tym kraju osiągnąć Polska? Rozczarowanie Zachodem z powodu niedotrzymania obietnic i licznych ofiar cywilnych jest coraz powszechniejsze. Szukanie kompromisu między stronami coraz bardziej krwawej wojny domowej wydaje się nieuchronne. Jaką rolę ma tu jeszcze do odegrania Polska? Interesy USA nie są przecież tożsame z naszymi. Bezkrytyczna wierność wobec nowego sojusznika niczego nie daje. Zwłaszcza że i amerykańska opinia publiczna w większości uważa, że Afganistan to mission impossible. Share this:FacebookXTwitterTelegramWhatsAppEmailPrint

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 34/2009

Kategorie: Felietony, Jerzy Domański