Afganistan trzynastu watażków

Afganistan trzynastu watażków

Bandyci, talibowie i potężni panowie wojny zamienili Hindukusz w krainę bezprawia „Bardzo łatwo możemy cię zabić. Widzisz, mamy w magazynku 30 kul. Możemy wystrzelić wszystkie 30 kul w twoją pierś i nikt nie zdoła nas powstrzymać”, tak kilku uzbrojonych osobników groziło pewnemu dziennikarzowi w Kabulu, który ośmielił się opublikować karykatury ministra obrony, Mohammada Fahima, i prezydenta Hamida Karzaja. Słowa „bardzo łatwo możemy cię zabić” stały się również tytułem raportu, który organizacja obrony praw człowieka Human Rights Watch opublikowała na temat sytuacji w Afganistanie. Ten 101-stronicowy dokument kreśli ponury obraz sytuacji. W Hindukuszu szerzą się bandytyzm i bezprawie. Nieliczne drogi nie są bezpieczne, upada handel. Co więcej, odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponoszą w znacznym stopniu wysocy urzędnicy rządowi oraz warlords, czyli panowie wojny, prawdziwi władcy Afganistanu. Pozwalają oni swym podwładnym na grabienie, terroryzowanie i bicie mieszkańców. Jako głównych winowajców raport wymienia ministra obrony, Fahima, ministra oświaty, Jonisa Zanooniego, którego urzędnicy wciąż próbują trzymać dziewczęta z daleka od szkół, oraz Hazrata Alego, potężnego komendanta wojskowego z Nangahar we wschodniej części kraju, którego ludzie jak rabusie grasują na drogach. Hersztem tych rozzuchwalonych zbójów jest miejscowy „dowódca policji”, krewny Hazrata, Sami. Ma on zwyczaj oskarżania bogatych mieszkańców o to, że są niebezpiecznymi talibami. „Podejrzani” trafiają do więzień i przebywają tam tak długo, aż ich rodziny zapłacą wysoki okup. Hazrat Ali może bez obaw uprawiać swój proceder, jest przecież sprzymierzeńcem Stanów Zjednoczonych w wojnie z terroryzmem, pomagał im ścigać bin Ladena w górach Tora Bora. Zdaniem Human Rights Watch, Amerykanie patrzą przez palce na przestępcze obyczaje afgańskich dygnitarzy rządowych i potężnych panów wojny. Brytyjski dziennik „The Guardian” pisze, że obrońcy wojny z Saddamem Husajnem wciąż szermują argumentem, iż konflikt ten był słuszny i potrzebny, zaś położenie Irakijczyków zasadniczo się poprawi, trzeba tylko czasu. Ale przykład Afganistanu wskazuje, że może się stać inaczej. Reżim talibów w Kabulu został obalony przed 19 miesiącami, jednakże sytuacja z czasem nie staje się lepsza, wręcz przeciwnie. Stany Zjednoczone odniosły zwycięstwo nad talibami dzięki pomocy afgańskich „warlordów”, przywódców regionalnych i plemiennych, których często nakłaniano do współpracy walizkami pełnymi dolarów. Watażkowie chętnie pozbyli się czarnych turbanów, czyli talibów. Po zwycięstwie panowie wojny podzielili się krajem, tworząc 13 niemalże udzielnych księstw. Politycy z Waszyngtonu nie sprzeciwiali się temu – plany do inwazji na Irak były już gotowe i USA wolały oddać władzę watażkom, niż zostawiać w Afganistanie tysiące własnych żołnierzy potrzebnych do zbrojnej rozprawy z Saddamem. Panowie wojny przyrzekli, że będą walczyć z terroryzmem, w zamian otrzymali niemalże wolną ręką. Formalnie watażkowie uznają rząd Hamida Karzaja, ale władza prezydenta Afganistanu nie sięga poza rogatki Kabulu. Co więcej, także w stolicy za sznurki pociąga minister obrony Fahim, Tadżyk, wcześniej jeden z przywódców Sojuszu Północnego. Fahim nie zamierza słuchać rozkazów Karzaja, wywodzącego się z ludu Pasztunów, co więcej, skutecznie sabotuje plany stworzenia rządowej armii afgańskiej, złożonej z przedstawicieli wszystkich narodowości kraju. Fahim pragnie bowiem, aby najpotężniejszą siłą zbrojną kraju pozostali jego Tadżykowie, dawni bojownicy Sojuszu Północnego. Rządowe siły zbrojne miały liczyć 70 tys. ludzi, dotychczas udało się wystawić niespełna 4 tys. słabo uzbrojonych i opłacanych, zdemoralizowanych żołnierzy. Potężni panowie wojny, jak Ismail Chan z Heratu czy przywódca Uzbeków, Raszid Dostum, mają pod bronią więcej bojowników. Istnieją obawy, że ci watażkowie, niekiedy prowadzący własną „politykę zagraniczną” (Ismail Chan ma „uprzywilejowane stosunki” z Iranem) udaremnią uchwalenie afgańskiej konstytucji czy przeprowadzenie demokratycznych wyborów zaplanowanych na 2004 r. Warlords pobierają własne podatki i wprowadzają prawa. Nie przesyłają pieniędzy rządowi w Kabulu, wręcz przeciwnie. W Afganistanie od wieków panuje zasada, iż lokalni przywódcy terytorialni zachowują wierność wobec władców w stolicy lub obcych najeźdźców tak długo, dopóki ci hojnie płacą. Dlatego też znaczna część pieniędzy napływających jako pomoc dla rządu w Kabulu jest natychmiast wysyłana poszczególnym

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 34/2003

Kategorie: Świat