Jeśli Muktada al-Sadr zginie, zastąpi go inny przywódca politycznego szyizmu Kiedy Muktada al-Sadr przewodniczył piątkowym modłom w meczetach, zazwyczaj ubierał się na biało. To u muzułmanów symbol żałoby, kolor grobowych całunów. Młody duchowny szyicki pragnął w ten sposób powiedzieć swoim zwolennikom: „Jestem gotowy na śmierć męczeńską dla wiary”. Kiedy w ubiegłym tygodniu Muktada, obwarowany w świętym meczecie kalifa Alego w Nadżafie, przygotowywał się do ostatecznej, jak się wydawało, walki z oddziałami USA i wojskami rządowymi, miał u boku około 80 bojowników. Zapewne świadomie pragnął stworzyć legendę swej śmierci – chciał zginąć jak Al-Husajn, syn kalifa Alego i trzeci imam szyicki. W 680 r. pod Karbalą Al-Husajn na czele garstki zbrojnych przyjął w beznadziejnej sytuacji bitwę z przeważającymi siłami, wysłanymi przez kalifa Jazida, przegrał i poległ wraz z ponad 70 swymi ludźmi. Szyici wspominają rzeź pod Karbalą podczas swego dorocznego święta Aszura, na znak pokuty dokonują okaleczeń i biczują się bezlitośnie. Kult męczeństwa stał się jednym z najważniejszych elementów szyickiej odmiany islamu. Muktada głęboko wierzył, że jako szachid (męczennik) trafi prosto do pełnego rozkoszy raju. Wiedział też, że po zgonie może wyrządzić Amerykanom więcej szkody niż za życia. Śmierć Al-Sadra w świętym meczecie rozpaliłaby bowiem nienawiść do Stanów Zjednoczonych i tymczasowego rządu w Bagdadzie wśród umiarkowanych dotąd mas szyickich w Iraku. Z pewnością także z metafizycznych względów Muktada wzniecał rebelie przeciwko siłom koalicji. Ten nieznany jeszcze przed dwoma laty duchowny szybko stał się symbolem irackiego ruchu oporu. Rebelianci są rozproszeni, ich przywódcy zaś przeważnie nieznani, toteż wzrok Irakijczyków, a także świata muzułmańskiego skupia się na Muktadzie. Szacowni ajatollahowie szyiccy nie wzywali do sprzeciwu wobec okupacji, zalecali wiernym spokój i cierpliwość. Al-Sadr wykorzystał tę lukę – dostrzegł ogromny ładunek frustracji wśród bezrobotnej młodzieży szyickiej wielkich miast, w których wciąż nie udało się zapewnić dostaw elektryczności ani wody. Młodzi, pozbawieni pracy i perspektyw na przyszłość, nie chcieli już słuchać starszych, z coraz większą niechęcią odnosili się też do obcych wojsk w swym kraju. Al-Sadr potrafił podsycić te nastroje. Jego Armia Mahdiego stała się najpotężniejszą zbrojną milicją w Kraju Dwurzecza. Amerykanie początkowo łudzili się, że Al-Sadr to watażka, którego czeka rychły upadek, bowiem prawdziwy rząd dusz szyitów sprawują rozważni ajatollahowie, zwłaszcza znakomity teolog, Ali al-Sistani, przeciwnik radykalnych rozwiązań i walki zbrojnej. Ale te nadzieje Waszyngtonu nie spełniły się. Starszyzna szyicka nie potrafiła powstrzymać Muktady. Kiedy tylko 5 sierpnia sadryści wszczęli drugie powstanie, Sistani niespodziewanie opuścił Irak, aby się leczyć na serce w Wielkiej Brytanii. Wielki ajatollah nie chciał się znaleźć między młotem rebeliantów a kowadłem wojsk okupacyjnych. Z Londynu Sistani wezwał walczące strony do poszanowania świętego meczetu. Nie poparł sadrystów, ale też ich nie potępił. W irackim szyizmie od dziesięcioleci istniały dwa nurty – polityczny i religijny. Sistani jest reprezentantem tego ostatniego. Pogrążony w medytacjach, woli studiować komentarze do Koranu, niż przemawiać do tłumów na ulicach. Udziela wyłącznie porad natury religijnej. W czasach dyktatury partii Baas nie angażował się w działalność opozycyjną i przetrwał. Wielki ajatollah dobrze pamięta lekcję historii. W 1920 r. szyiccy teolodzy z Nadżafu poparli powstanie przeciw Brytyjczykom. Bunt bezlitośnie stłumiono, a brytyjscy kolonizatorzy rządzili odtąd Irakiem przy pomocy mniejszości sunnickiej. Szyici, stanowiący 61,5% ludności Iraku, znaleźli się na bocznym torze. Po tej bolesnej lekcji ajatollahowie z Nadżafu i Karbali nie angażowali się już w politykę aż do 1958 r. Sistani zdawał sobie sprawę, że gdyby masy szyickie wystąpiły zbrojnie przeciw Amerykanom, ci ostatni mogliby rzucić się w objęcia sunnitów. Wielki ajatollah stawiał na wolne wybory. W styczniu br. na apel Sistaniego szyici urządzali masowe demonstracje, żądając demokratycznej elekcji. Oczywiście, ajatollah nie jest demokratą (Koran nie wspomina rządów ludu), ale rozumie, że będący w większości szyici muszą wygrać wybory. W ten sposób uzyskają odpowiednie do swej liczebności wpływy w państwie. Sistani nie dąży jednak do tego, aby szyiccy duchowni sprawowali
Tagi:
Krzysztof Kęciek