Od początku historii panowania ludzi nad ludźmi obserwować można ścisły związek wiedzy i władzy. Od czasów starożytnego Egiptu i społeczeństwa niewolniczego, gdzie klasa kapłanów wykorzystywała wiedzę astronomiczną do panowania nad ludem, do czasów współczesnych elita władzy wspiera taki typ wiedzy, który umacnia jej dominację nad klasami ludowymi. Komu dziś służy uniwersytet? Jaki typ wiedzy jest produkowany i oferowany na rynku akademickim? Jaką ideologię sprzedaje się w opakowaniu obiektywnej prawdy? Czy uniwersytet ma być zredukowany do roli szkoły zawodowej, która odpowiada na zapotrzebowania biznesu i dostarcza mu taniej siły roboczej, czy jednak ma szansę być wciąż autonomicznym miejscem, gdzie można zdystansować się wobec panujących w społeczeństwie przekonań i mód oraz wygłaszać idee niekoniecznie zgodne z istniejącym porządkiem? Pod koniec maja dyskutowano na ten temat we Wrocławiu na konferencji pt. „Wiedza, ideologia, władza”. Wrocławska debata była głosem przeciwko komercjalizacji i instrumentalizacji wiedzy akademickiej, a jej uczestnicy bronili autonomii uniwersytetu jako miejsca do tworzenia twórczego fermentu. W czasach kiedy wszystko poddaje się ekonomicznym regułom popytu i podaży, również o wiedzy neoliberalni politycy myślą jako o banalnym, gotowym towarze, który można dostarczyć, sprzedać lub skonsumować. Jak twierdzi Frank Furedi, brytyjski socjolog i autor znakomitej książki „Gdzie podziali się wszyscy intelektualiści?”, „takie przekształcenie w produkt pozbawia wiedzę istotnej wartości i znaczenia: jako towar dostarczany przez domokrążców spod znaku ekonomii, wiedza staje się w istocie karykaturą samej siebie”. Minister Kudrycka zamiast za grube pieniądze zlecać raporty rynkowym doradcom z Ernst&Young, którzy ekonomizują całą rzeczywistość i wszystko sprowadzają do prymitywnej logiki zysku, powinna posłuchać opinii adeptów nauki uniwersyteckiej nieskażonych wiarą w cudotwórczą siłę „niewidzialnej ręki rynku”. Ci, w przeciwieństwie do biznesowych ekspertów, mają sporo do powiedzenia. Dr Paweł Rudnicki opowiadał o akcji, jaką zorganizowała Wyższa Szkoła Bankowa we Wrocławiu. Uczeni z WSB wpadli na pomysł, aby za pieniądze unijne 10-, 12-latkom wpajać zachowania potrzebne w dorosłym życiu w społeczeństwie kapitalistycznym. Dzieci w ramach Akademii Młodych Finansistów uczyły się np. o dobrodziejstwach kredytów hipotecznych na mieszkanie. Ten krótki kurs neoliberalizmu i oswajania dzieci z ideologią kapitalizmu odbywał się oczywiście pod szyldem nauki i uczenia odpowiedzialnych zachowań. Trudno wyobrazić sobie bardziej nachalną propagandę i pomylenie nauki z ideologią. Taka „nauka” niewiele ma wspólnego z traktowaniem uniwersytetu jako miejsca do tworzenia twórczego fermentu, w którym broni się wolności, demokracji i niezależności człowieka. Ale w podporządkowanej efektywności ekonomicznej wiedzy nie chodzi przecież o obronę wspólnej sfery publicznej. Wiedza poddana logice „inwestycji” orientuje się – jak w swoim wystąpieniu ukazywał prof. Tomasz Szkudlarek – na zysk, kalkulowalność i rywalizację. Tak jak w korporacji, również w urynkowionej „nauce” zaczyna dominować logika redukcji kosztów: coraz mniej wydaje się ze środków publicznych i coraz częściej mówi się o rozwoju poprzez prywatne finansowanie (opłaty za studia, finansowanie przez prywatne koncerny etc.). Wszystko to odbywa się w napuszonej atmosferze budowania „społeczeństwa wiedzy”. Tyle że jest to – jak słusznie podkreśla prof. Szkudlarek – KAPITALISTYCZNE „społeczeństwo wiedzy”, gdzie nauka jest podporządkowana efektywności ekonomicznej, a od poszukiwań prawdy i przekraczania granic status quo ważniejszy jest zysk. W takim ujęciu nauka nie ma być sztuką wątpienia, niedowierzania i odrzucania zastanych dogmatów, ale przekazywaniem umiejętności zarabiania pieniędzy. W ten sposób uczelnie wytwarzają „robotników wiedzy”. Pojawia się tutaj pewne podobieństwo do mechanizmów, które opisywał Marks: rozwój kapitalizmu możliwy był dzięki parcelacji (prywatyzacji) własności gminnej i koncentracji kapitału. Poprzez rugowanie chłopów następowała „produkcja robotnika” jako jednostki nieposiadającej własności, ale posiadającej „ręce do pracy” najemnej. W przypadku „kapitalizmu wiedzy” dzieje się podobnie – następuje prywatyzacja wiedzy i „produkcja robotnika” nieposiadającego wiedzy, ale posiadającego umiejętności jej produkowania. Od uczelnianych „robotników wiedzy” oczekuje się kształcenia „umiejętności” odpowiadających na nacisk i presję rynku pracy, a nie sztuki samodzielnego i krytycznego myślenia. Podstawą kształcenia „umiejętności” oczekiwanych przez zmieniające się koniunktury rynkowe może być wiedza podręcznikowa (podstawowy kanon – bez aktualnych badań) lub skondensowana wiedza internetowa (studenci nieczytający książek