Aktor nie musi być inteligentny

Aktor nie musi być inteligentny

Inteligencja bywa przydatna i do wielu wspaniałych efektów można dojść dzięki pracy głową, ale nie tylko tędy droga Maciej Stuhr Przez 20 lat na zawodowej drodze spotkał pan wielu reżyserów: Kieślowski, Pasikowski, Bajon, Szumowska, Holland… Czy oni odcisnęli na panu piętno swojej indywidualności, osobowości? – Różnie z tym bywa. Reżyser pewnego filmu, który pani bardzo się podoba, był elementem zbędnym. Byłoby dużo lepiej, gdyby go nie było, bo tylko się pałętał, coś krzyczał i histeryzował. Film zrobili scenarzysta, operator i aktorzy. Oczywiście są reżyserzy, za którymi idzie się jak w ogień, np. Wojtek Smarzowski. Cała ekipa dałaby się pochlastać za niego. „Wesele” to była jedna z moich największych przygód emocjonalnych. Wszyscy byliśmy wkręceni w Wojtka. Jak widzę ten film na ekranie, od razu mam posmak żołądkowej gorzkiej w ustach. Ten zbiór ludzi: Iwona Bielska, Marian Dziędziel, Tamara Arciuch, Ela Jarosik, Bartek Topa, Tymon Tymański… Moja rola na tle korowodu tych barwnych typasów, postaci i potworów gdzieś tam w sumie znikała, była tylko przewodnikiem po tej historii. O wiele ważniejszy był w ogóle udział w tym przedsięwzięciu i sam Wojtek. Byliśmy w nim absolutnie zakochani. Tak, to się czasami zdarza, że pomiędzy reżyserem a aktorem nawiązuje się nić sympatii. Dużej sympatii. Czy to w aktorze rodzi szczególne oczekiwania, nadzieje na kolejne role? Na ten telefon, który zadzwoni? – Najgorsze jest to, że ta sympatia nie jest warunkiem koniecznym. Powiedziałbym wręcz, że spora część moich najfajniejszych filmów powstawała z jakimiś palantami i one nam po prostu wyszły. A niektóre filmy, choć śmiechom i żartom nie było końca i biesiadowało się z reżyserem do piątej nad ranem, codziennie śpiewając „Modlitwę o wschodzie słońca”, niestety nie uratowały się dzięki temu. Mówimy tu dużo o mężczyznach, kolegach ze sceny, z planu, autorytetach, inspiracjach, nauczycielach, przewodnikach, guru… Ciekawe, czy siedział pan kiedyś zahipnotyzowany za kulisami i patrzył z zachwytem na którąś aktorkę. Przecież i w filmach, i w teatrze grał pan z całą plejadą pięknych, utalentowanych, nieobliczalnych, zjawiskowych kobiet. – Zanim grałem, byłem widzem. Pamiętam taki spektakl w Teatrze Starym, nazywał się „Operetka”, gdzie, jak napisał autor, główna bohaterka Albertynka marzy o nagości, nagości chce i tę nagość w finale osiąga. Albertynkę w tym przedstawieniu kreowała Dorota Segda u zarania swojej kariery. Ja wtedy miałem kilkanaście lat i często chodziłem do Teatru Starego, momentami co wieczór tam bywałem. I ten spektakl cechowała wyjątkowa podłość inscenizatorska, ponieważ rozgrywał się on na dwóch scenach. Część na dużej scenie, a potem słynny podest, który Konrad Swinarski postawił w „Dziadach”, biegnący przez całą długość widowni, prowadził do malutkiej scenki z tyłu sali, gdzie rozgrywały się różne rzeczy, m.in. tamże właśnie Albertynka się obnażała. No i teraz jak to zrobić, żeby się obrócić i nie mieć na twarzy wypisanego powodu tego obracania. Więc powiem pani, że ponieważ byłem naonczas młodzieńcem niezwykle prawym, może raz tam łypnąłem okiem, a tak to za każdym razem na tym przedstawieniu ostentacyjnie się nie odwracałem, pokazując wszystkim, że mnie to kompletnie nie interesuje. A w końcu była to Dorota Segda, więc nie przelewki, proszę pani. Nie przelewki. No, ale prawość zwyciężyła… U Swinarskiego ten podest symbolizował drogę dochodzenia Konrada do prawdy o samym sobie. – Tak, to zabawne. W tym również czasie, albo nawet troszkę wcześniej, rodzice zakupili odtwarzacz VHS i nagrałem sobie z telewizji film pod wdzięcznym tytułem „Pierścień i róża”. Była to historia księcia Bulba granego przez młodziutkiego Zbyszka Zamachowskiego, a w roli ślicznej Rózi wystąpiła równie młodziutka Katarzyna Figura. I tam była taka scena, że ta księżniczka, proszę pani, biegnie przez pole. I ona biegła w takiej haleczce… Nie będę się wdawać w szczegóły, powiem tylko, że nasz bardzo nowoczesny odtwarzacz wideo, z pewexu, posiadał funkcję zwolnionego tempa, a nawet oglądania klatka po klatce. Tu okazało się, że sprawdza się to rewelacyjnie, gdy chodzi o klatkę piersiową. I to jedno jedyne miejsce na tej kasecie zupełnie się przetarło i wyblakło, bo za dużo razy głowica po nim przejechała. Dla chłopca to jest straszny widok. Straszny. Ta niemoc realizacji marzeń erotycznych, a jeszcze w stosunku do kobiety starszej, w której się zakochuje, jak ma 12 lat, i wie, że to się nigdy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 52/2019

Kategorie: Kultura