Aktorstwo jest zawodem ryzykownym

Aktorstwo jest zawodem ryzykownym

Nigdy po zejściu ze sceny nie miewam poczucia, że coś zrobiłam dobrze – Była pani prawdziwą rewelacją grudniowej rewii ”Artyści dzieciom”. Dużej odwagi wymagało wykonanie ”podniebnych” lotów na trapezie? – Może trochę panią zdziwię, ale podstawowa sprawa w tym numerze, czyli konieczność pokonania lęku wysokości, właściwie nie była dla mnie zbyt trudna i nie wymagała jakiejś przesadnej odwagi. – Kto panią namówił na te akrobatyczne ewolucje? – Reżyser Radosław Piwowarski. Kiedy zaproponował, abym zmierzyła się z trapezem, zareagowałam nerwowo. Wydawało mi się absolutnie niemożliwe, abym potrafiła wykonać taki numer. Reżyser powiedział, żebym jednak pojechała do cyrku, zobaczyła, jak to wygląda i spróbowała. Pojechałam, zobaczyłam, spróbowałam i bardzo mi się spodobało. Od razu zaczęłam ćwiczyć. Uczyli mnie, prowadząc krok po kroku, głównie Piotr Szymański i Toni Wałuszko. Czułam się absolutnie spokojna, bo wiedziałam, że przy nich nic mi się nie może stać. Dodatkowym zabezpieczeniem była lonża, czyli skórzany pas z dwiema podczepionymi linkami. W początkowej fazie prób Toni stał na dole i trzymał mnie na tych linach. Dzięki temu niczego się nie bałam. Myślę, że najważniejszą barierą do pokonania była próba, kiedy po raz pierwszy musiałam złapać trapez i wystartować z mostka, pozwolić się unieść szwungowi, a potem puścić trapez i opaść do siatki. To było naprawdę bardzo trudne. – Co pani czuła, stojąc na mostku pod kopułą, już w czasie pokazu? – Nie myślałam o ludziach siedzących na widowni. Przede wszystkim starałam się rozluźnić psychicznie i maksymalnie skupić, ponieważ ten numer wymaga ogromnej precyzji, spokoju oraz sprężenia wszystkich mięśni. Potem skoczyłam. – A widzowie w cyrku i przed telewizorami wstrzymali oddech… – Wcale nie zdawałam sobie sprawy, że mój występ wywoła aż takie poruszenie. Akrobaci wprawdzie mówili, że numer z trapezem będzie efektowny dla publiczności obserwującej ewolucje z dołu, ale ja nie miałam takiej świadomości. Przez cały czas przygotowań z uporem pokonywałam kolejne stopnie trudności, bo chciałam sobie samej udowodnić, że potrafię osiągać pewne efekty. Przychodziłam na próbę, patrzyłam w górę i myślałam: ”Przecież to niemożliwe, abym ja coś takiego zrobiła”. A potem skupiałam się i pokonywałam kolejną barierę. To było dla mnie niesamowite przeżycie. Lubię tego typu wyzwania. Udało mi się zaskoczyć wiele osób, bo latanie na trapezie mało komu kojarzyło się z moją osobą. – O powodzeniu takich akrobacji decyduje też chyba ogólna sprawność fizyczna? – Myślę, że tak. W dzieciństwie byłam w szkole sportowej i przez siedem lat trenowałam łyżwiarstwo figurowe na lodzie. Potem biegałam. Dobre przygotowanie dała mi również warszawska Akademia Teatralna, gdzie taniec i plastyka ruchu stoją na bardzo wysokim poziomie. – W jakich okolicznościach powstał pomysł na aktorstwo? – Nie było tak, że marzyłam od dziecka. Nie, zupełnie nie! W liceum zaprzyjaźniłam się z dziewczynami, które chodziły do Pałacu Młodzieży na zajęcia teatralne. Pewnego dnia poprosiły mnie, abym im pomogła i puszczała muzykę do spektaklu. Tak się zaczęło. Zagrałam w kilku spektaklach, które polegały głównie na wyzwalaniu i kontrolowaniu emocji. Zafascynowało mnie bardzo, że można tworzyć wymyślone rzeczy, które robią wrażenie na innych ludziach. Że za sprawą wydzielanej energii można stworzyć nieznany, fikcyjny świat. No i postanowiłam zdawać do szkoły teatralnej… – Miała pani akceptację rodziców? – Nie traktowali moich planów poważnie. Nie sądzili, że dostanę się na te studia. Poza rodzicami nikt z rodziny nie wiedział, że zdaję. Dopiero w trakcie egzaminów, gdy przechodziłam z etapu na etap, dowiedzieli się o tym dziadkowie. Jestem jedynaczką, mieszkałam od urodzenia w Łodzi. Wiadomość o przyjęciu mnie do Akademii Teatralnej była dla rodziców tragedią. Taki zawód, taka szkoła, obce miasto… Dziadkowie martwili się, rodzice rozpaczali: ”Co teraz, dziecko, będzie z tobą?”. Powoli jednak oswoili się i pogodzili z myślą, że będę aktorką. – A potem? – Szkołę wspominam jako odrębny okres życia. W tym czasie straciłam kontakt z wszystkimi przyjaciółmi w Łodzi. Nie miałam czasu na życie osobiste. Czasami nawet nocowałam w szkole. Musiałam ciężko pracować, aby mnie nie wyrzucono. W związku z tym przez dwa lata przeżywałam koszmarne stresy. Do dziś drżę,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2000, 2000

Kategorie: Kultura