Akuszer i grabarz

Akuszer i grabarz

Leszek Miller – ojciec Sojuszu Lewicy Demokratycznej – składa swoje dziecko do grobu Reakcja mediów na klęskę lewicy 9 października była znacznie silniejsza niż struktur SLD. Nawet Grzegorz Napieralski nie oczekiwał, że jego partia jest w tak opłakanym stanie, skoro – w obawie przed gniewem kolegów – zapowiedział ustąpienie. Mógł tego nie robić i spokojnie trwałby na czele Sojuszu. W tandemie z Leszkiem Millerem, który przed wyborami przekazał mu symboliczną pałeczkę (pióro użyte do podpisania traktatu o przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej). Agonia Sojuszu dzięki budżetowej kroplówce państwa potrwa jeszcze parę lat (własnych pieniędzy, mimo sprzedania w tym roku za 35 mln zł warszawskiej siedziby partii przy Rozbrat, Sojusz pewnie ma już niewiele). Tylko w martwej strukturze możliwy jest wybór na szefa klubu poselskiego polityka w największym stopniu odpowiedzialnego za katastrofę własnej formacji („Miller – lewicy killer!” – tak brzmiało dyżurne hasło skandowane na manifestacjach środowisk lewicowych). Leszek Miller, tworząc SLD, wszczepił w tę partię gen śmierci. Sojusz Lewicy Demokratycznej jako partia powstał w 1999 r. Wcześniej SLD oznaczał koalicję lewicowych partii, ruchów, stowarzyszeń, związków zawodowych, organizacji kobiet, młodzieży, bezrobotnych i kombatantów. Jej rdzeniem była wyłoniona z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej w styczniu 1990 r. Socjaldemokracja Rzeczypospolitej Polskiej. SdRP ani razu nie wzięła udziału w wyborach parlamentarnych pod swoim szyldem. Była otwarta na współpracę z innymi środowiskami odwołującymi się do wartości bliskich lewicy. W lipcu 1991 r. w czasie spotkania Aleksandra Kwaśniewskiego i Włodzimierza Cimoszewicza z młodzieżą pojawiła się myśl utworzenia koalicji. Porozumienie w tej sprawie podpisano kilka dni później. Sojusz Lewicy Demokratycznej w wyborach w 1991 r. wystąpił jako ruch protestu wobec brutalnych form restytucji kapitalizmu w Polsce, co podkreślało jego wyborcze hasło: „Tak dalej być nie może”. Koalicja zdobyła niemal 12% głosów i 60 mandatów (zaledwie o dwa mniej niż zwycięska Unia Demokratyczna). Dwa lata później koalicja przekonała wyborców hasłem wskazującym na alternatywę programową dla niesprawiedliwej polityki społecznej: „Tak dalej być nie musi”. Wygrała wybory, wprowadziła do Sejmu 171 posłów. Choć cztery lata później SLD stracił władzę, poprawił wynik wyborczy niemal o 7%, wprowadził do Sejmu 164 posłów. Po wyborach w 1997 r. przewodniczącym klubu parlamentarnego (poza posłami SLD miał 28 senatorów) po raz pierwszy został Leszek Miller. Zachęcił do siebie nie tyle ofertą programową, ile obietnicą powrotu do władzy. Dwa miesiące po wyborach Miller został przewodniczącym Socjaldemokracji Rzeczypospolitej Polskiej. Skupiając w swoich rękach władzę w partii i w koalicyjnym klubie, zdecydował się na zasadniczą zmianę organizacyjną – samorozwiązanie SdRP i przekształcenie SLD z koalicji w jednolitą partię. W odróżnieniu od SdRP – szczególnie z pierwszego okresu działania – nie była to partia idei i wartości, lecz partia władzy. Władza była głównym cementem spajającym Sojusz. W 1999 r., gdy SLD zastąpił SdRP, sondaże wskazywały na rosnącą popularność lewicy. Do Sojuszu zaczęli masowo napływać nowi członkowie, dla których ważniejszy był podział powyborczego tortu niż realizacja lewicowych postulatów. Do nich Leszek Miller miał stosunek dość luźny. „Jeśli kiedyś obiecywalibyśmy gruszki na wierzbie, to one tam wyrosną”, mówił przed wyborami w 2001 r. Scentralizowana partia władzy rozgromiła zanarchizowany i rozpadający się prawicowy obóz Akcji Wyborczej „Solidarność”. W wyborach przed dziesięciu laty, które były pierwszą wyborczą próbą SLD w nowej postaci, Sojusz uzyskał ponad 41% głosów, wprowadził do Sejmu 216 posłów, zdobył trzy czwarte miejsc w Senacie. Uzyskał tysiące stanowisk do obsadzenia. Najważniejsze – fotel premiera – zajął przewodniczący zwycięskiej partii. Siedziba SdRP przy Rozbrat w latach 90. tętniła życiem politycznym, kulturalnym i towarzyskim (słynne potańcówki), była świadkiem wielu spontanicznie organizowanych spotkań. W okresie władzy siedziba SLD przypominała ważny urząd, do którego się idzie, by załatwić sprawę. Coraz mniej było tu miejsca na spory i dyskusje. Po rozstaniu z rządzeniem wielki gmach wyludniał się, coraz bardziej przerażał pustką, aż wreszcie życie w nim umarło. Wielkie imprezy partyjne w okresie

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 43/2011

Kategorie: Kraj