Alma – od luksusu do upadku

Alma – od luksusu do upadku

20.11.2016 Lodz ul Kilinskiego 122 Ostatni sklep sieci Alma w Lodzi zostal zamkniety Fot. Mikolaj Zacharow/REPORTER

Prezes ma miliony, zwolnieni pracownicy głodują 4 stycznia na krakowskim Rynku zbiera się grupa byłych pracowników Almy i członkowie partii Razem. Protestujący domagają się wypłacenia zaległych pensji i należnych odpraw. W ramach zwolnień pracę straciło 1,8 tys. osób w całej Polsce. – Dzisiaj jest nas mało. Rozmawiałam ze znajomymi i mówili wprost, że nie mają na bilet tramwajowy. Za 5 zł można przecież kupić dwa bochenki chleba – wyjaśnia Wanda i zasuwa polarową kurtkę po sam nos. Na Rynku dziś bardzo zimno. – Zrobili nam to przed samym Bożym Narodzeniem. Proszę wytłumaczyć dzieciom, że nie będzie Mikołaja ani świąt – dodaje jej koleżanka Justyna. Większość pracowała do końca października, pracownicy jednego z krakowskich sklepów zostali do 10 listopada z nadzieją, że sytuacja się poprawi. Gdy nie otrzymali wypłaty, zaczęło się poruszenie. Ludzie wydzwaniali do siebie nawzajem i do firmy. – Rozmawiałam z kadrami. Usłyszałam, że pieniędzy nie ma i nie wiadomo, kiedy będą. Jak powiedziałam, że nie mamy na życie, usłyszałam, żebyśmy gdzieś pożyczyli – wspomina Wanda. 14 listopada zorganizowali pikietę przed siedzibą firmy w Krakowie. Były media, protestujący wykrzyczeli swój gniew, ale nikt do nich nie wyszedł. – Dyrektor regionalny uciekł tyłami biurowca, wywiozła go furgonetka Alma 24. Chcieliśmy się dowiedzieć, dlaczego nie mamy pensji, a oni nas otoczyli ochroniarzami – opowiada Justyna. Nowa planeta Kiedy sieć delikatesów Alma wchodziła na rynek, media zachwycały się marką stworzoną z myślą o zamożnych klientach. Miało być luksusowo i światowo. Sklepy wyróżniała najwyższa jakość: sery i wędliny z całej Europy, najlepsze cygara sprowadzane z Kuby, 2 tys. gatunków wina, drewniane regały na butelki i wyrafinowany wystrój wnętrz. – Kiedy się zatrudniałam, przechodziliśmy szkolenia dla nowych pracowników w tzw. formule Alma. Wiedzieliśmy, jak wyjątkową markę tworzymy i do czego powinniśmy dążyć. Kolejne sklepy mieliśmy otwierać w prestiżowych miejscach, np. w Starym Browarze w Poznaniu – rozpamiętuje jeszcze jedna protestująca – Beata. Wanda zaczęła pracę w jednym z krakowskich sklepów w 2009 r. Wcześniej pracowała dwa lata w innej sieci. Najlepiej wspomina pierwsze lata, kiedy dostawało się 200-złotowe bony na święta. Potem zarabiała już tylko gołą pensję minimalną. Dorota, zaczynając pracę w Almie, myślała, że to miejsce inne niż wszystkie. Tak przynajmniej wtedy mówiono. Nie byłoby Almy, gdyby nie jej prezes Jerzy Mazgaj. Człowiek sukcesu, otoczony nimbem wyjątkowości, miłośnik cygar i wina, autor felietonów w tygodnikach opinii, w których polecał nowe trunki. Jako prezes spółki zarobił w 2015 r. 2 mln zł. Jego majątek magazyn „Forbes” wycenił na 370 mln zł. „Widzę, że pracownicy chyba troszkę się pana boją”, zapytała prezesa Mazgaja dziennikarka „Gazety Krakowskiej”. Prezes odpowiedział: „Nie wiem. Nawet jeżeli, to może i dobrze. Strach sprawia, że w człowieku nie zanika samokontrola”. Składał niezapowiedziane wizyty w sklepach. – Kiedy jeszcze przejmował się firmą, często je kontrolował, w każdym zjawiał się przynajmniej dwa razy w roku. Ale tak było tylko przez pierwsze lata – opowiada Wanda. W Krakowie bywał częściej, zdarzało się, że odwiedzał pracowników kilka razy w roku. Gdy się pojawiał, atmosfera robiła się napięta. – Czekolada źle leży na półce – już afera. Trzeba było szybko wszystko poprawić, zamiast pionowo, położyć poziomo, takie szczegóły były dla prezesa ważne. Dokładnie sprawdzał, czy jest czysto – wylicza Agnieszka. – Przy mnie nie mówił nikomu dzień dobry. Raz się zdarzyło, że uścisnął mi dłoń na sklepie – uśmiecha się Justyna. Ewa spotkała prezesa w listopadzie: – Rozmawiałam z panem Mazgajem, powiedział, że jemu też jest ciężko. Nie rozumiał, że zostałyśmy bez pieniędzy, że wiele z nas musiało się zapożyczyć. Zagranie tajemniczego klienta Pracę w Almie jednak sobie chwalą. – Choć pensja była niewysoka, to nie narzekałam. Była dobra atmosfera – zapewnia Beata. – Pracowałam na kasie. Jeśli nie popełniliśmy jako załoga błędu, nikt nie przepuścił na kasie towaru, dostawaliśmy premie – opowiada Wanda. Sklepy odwiedzali regularnie tajemniczy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2017, 2017

Kategorie: Kraj