Ameryka Łacińska przestaje się bać

Ameryka Łacińska przestaje się bać

FOT. Reuters / Forum; A demonstrator is detained during a protest against Chile's government in Concepcion, Chile November 26, 2019., Image: 485044997, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: JOSE LUIS SAAVEDRA / Reuters / Forum

Protestują, żeby lepiej żyć No podemos seguir viviendo así (Nie możemy tak dłużej żyć), mówią mieszkańcy Ameryki Łacińskiej od Bogoty po Limę, w Meksyku, ale też na Haiti. Choć nie jest to bynajmniej nowa sytuacja, gdyż region ma bogatą historię zamachów stanu, dyktatur, kryzysów ekonomicznych czy zamieszek, tegoroczna fala protestów przechodząca przez kolejne państwa kontynentu urasta do największej mobilizacji społecznej od kilku dekad. Niektórzy komentatorzy próbują porównywać to do arabskiej wiosny, jednak mówienie o łacińskiej wiośnie byłoby zbytnim uproszczeniem. Bo choć powody, które skłaniają ludzi do wychodzenia na ulice, są często podobne, każde państwo zmaga się z własnymi problemami. Prawdą jest, że w wielu przypadkach ostatecznym impulsem do ulicznych protestów okazywała się drobna sprawa, np. niewielka podwyżka cen biletów komunikacji miejskiej. To jednak tylko objaw o wiele poważniejszej choroby. Sedno problemu tkwi w niskiej jakości usług publicznych. Dostęp do edukacji jest ograniczony, a szkoły publiczne mają z reguły niski poziom. Służba zdrowia jest niedofinansowana, a szpitale przepełnione (w Kolumbii szybciej można się doczekać dostawcy pizzy niż ambulansu). Niskie emerytury spychają ludzi starszych na margines społeczeństwa. Podział na tych, którzy mają wszystko, i na tych, którzy ledwo wiążą koniec z końcem, zarysowuje się coraz bardziej. Przez lata nierówności były uważane za nieodłączną część rozwoju gospodarczego i ignorowane, dopóki istniała nadzieja na wyższe płace i lepsze życie dla kolejnych pokoleń. Na początku XXI w. kontynent cieszył się stabilnym wzrostem i realną szansą zmniejszenia nierówności. Dlatego obecna przedłużająca się stagnacja sprawia, że cierpliwość społeczeństw się kończy. Napiętą sytuację podgrzewają też kolejne skandale korupcyjne. Amnesty International przeprowadziła we wrześniu sondaż dotyczący korupcji w krajach Ameryki Łacińskiej. 85% badanych twierdzi, że korupcja rządowa jest „dużym problemem” w ich kraju, 53% uważa, że korupcja wzrosła w ciągu ostatniego roku, a 57% przyznało, że władze nawet nie próbują z nią walczyć. Kolumbia: policja na ulicach miast 21 listopada na ulice wyszli Kolumbijczycy. Powodów jest wiele: obniżenie podatków wielkim korporacjom, obniżenie pensji młodym ludziom (mieliby zarabiać 75% płacy minimalnej, bo podobno „nie zasługują” na więcej), zapowiedzi prywatyzacji funduszów emerytalnych, szalejąca korupcja (szacuje się, że Kolumbia traci rocznie ok. 50 mln pesos w wyniku działań korupcyjnych), kiepska edukacja publiczna, nepotyzm na uczelniach i niezapewnienie bezpieczeństwa studentom i wykładowcom (zabójstwa oraz grabieże w biały dzień to chleb powszedni, a państwowe placówki są słabo chronione). Czarę goryczy przelało jednak zbombardowanie obozu, w którym ukrywała się bojówka paramilitarna dowodzona przez byłego rebelianta FARC Gildarda Cucha. Po fakcie wyszło na jaw, że w tym miejscu przebywało też kilkoro dzieci, które zginęły podczas operacji rządowej. Minister obrony Guillermo Botero po fali krytyki podał się do dymisji, ale prezydent Iván Duque Márquez utrzymuje, że nie wiedział o obecności dzieci w obozie. Tymczasem Herner Carreño, aktywista na rzecz praw człowieka, twierdzi, że ostrzegał kolumbijskie siły bezpieczeństwa o procederze przymusowej rekrutacji dzieci przez grupy przestępcze. Administracja prezydenta ściągnęła do większych miast, zwłaszcza do stolicy, liczne oddziały wojska i służb bezpieczeństwa. W prorządowych mediach trwała nagonka na organizatorów protestu. Mówiono, że osłabiają oni stabilność państwa, że zagrażają spokojnym Kolumbijczykom, dlatego policja ma prawo ich pacyfikować. Chodziło o zdyskredytowanie protestu w oczach tych, którzy wahali się, czy do niego dołączyć. Aktywiści społeczni nie mają w Kolumbii łatwego życia. Studentka Jennifer Pedraza, która w jednym z programów telewizyjnych tłumaczyła powody strajku, dzień przed nim zaczęła otrzymywać groźby śmierci od jednej z bojówek. Organizacja INDEPAZ szacuje, że od początku kadencji Ivána Duque zostało zamordowanych co najmniej 200 działaczy na rzecz praw człowieka. Dotychczasowy bilans zamieszek na ulicach to jedna ofiara śmiertelna – 18-letni Dilan Cruz, który właśnie skończył liceum. Chile, Ekwador: neoliberalny sen pryska A strajki trwają. Przybrały na sile 22 listopada. Prezydent obiecuje rozmowy z protestującymi, a nowo wybrana burmistrzyni Bogoty Claudia López apeluje do niego, by nie czekał dłużej na spotkanie z obywatelami. – Kolumbia może tego nie przetrwać – mówi López. Na razie władze centralne dopuściły wprowadzenie przez lokalnych polityków godziny policyjnej w regionach,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2019, 49/2019

Kategorie: Świat