Amerykanie mają dość polityków

Amerykanie mają dość polityków

Coraz powszechniejszy jest pogląd, że system jest niezdolny do walki z nierównościami i kryzysem, a jego główne zadanie to uspołecznianie strat i prywatyzowanie zysków Dariusz Wiśniewski Korespondencja z Chicago Jeszcze kilka lat temu liberałowie stanowili większość w amerykańskich szkołach, na uniwersytetach i w środkach przekazu. Tradycyjną rodzinę i małżeństwo uznawano za archaiczne, pornografia była dostępna dla każdego. Dominowały sekularyzm i stosunkowo duża swoboda seksualna. Młodzież chętnie się tatuowała. Dzisiaj natomiast według sondażu Gallupa aż 41% badanych uważa siebie za konserwatystów, a tylko 21% za liberałów. Wśród wyborców niezależnych tylko 6% uznaje siebie za liberałów. Wrażenie, że Ameryka staje się lewicowa, podtrzymywane jest głównie przez środki masowego przekazu. Partie nam niepotrzebne Przez lata liberałowie i konserwatyści spierali się o to, czy społeczeństwo powinno być pro-choice czy pro-life, czy lepiej ograniczać wydatki, czy wydawać, prowadzić prewencyjne wojny czy zająć się sprawami wewnętrznymi. Linia podziału biegła też przez kwestie praw homoseksualistów i zachowania wartości rodzinnych, związków zawodowych, a także prawa do posiadania i używania broni palnej. Dyskusje toczyły się również wokół szkół publicznych i prywatnych, otwartej albo zamkniętej granicy czy wreszcie gospodarki regulowanej i wolnego rynku. Ten tradycyjny paradygmat, który pozwalał społeczeństwu na opowiedzenie się po jednej bądź po drugiej stronie, nie jest już tak wyraźny. Społeczeństwo nabiera przekonania, że dzisiaj wiele tych zagadnień to zabawy semantyczne, proponujące iluzoryczny wybór, taki jak pomiędzy coca-colą a pepsi. Teraz wszystko sprowadza się do prostego przeciwstawienia: korporacje albo jednostka, bogaci albo biedni. Różnice pomiędzy Demokratami a Republikanami nie są już tak znaczące. Republikanie – w tym samym stopniu co Demokraci – są odpowiedzialni za zadłużenie i rozbudowywanie rządu, a Demokraci – tak samo jak Republikanie za czasów prezydenta George’a W. Busha – podważają prawa konstytucyjne, np. ratyfikując Patriot Act (ustawę pozwalającą m.in. inwigilować obywateli). W USA nie wytworzyła się jeszcze polityczna próżnia, a już jest widoczna wola jej wypełnienia. Na oczach całego kraju rodzi się nowa jakość polityczna, na razie bez wyraźnego zabarwienia lewicowego bądź prawicowego, zachęcająca społeczeństwo do wyrażania złości zbiorowo, bez pośrednictwa reprezentanta politycznego. Coraz powszechniejszy jest pogląd, że system jest niezdolny do walki z nierównościami i kryzysem, a jego główne zadanie to uspołecznianie strat i prywatyzowanie zysków. Wobec tego obywatele optują za demokracją bezpośrednią. Wychodzą na ulicę albo organizują elekcje odwoławcze. Ruch Occupy Wall Street, złożony z uczestników obu stron sceny politycznej, nie ma listy postulatów, po spełnieniu których wszyscy rozejdą się do domów. Okupujący niosą transparenty z hasłami: „Opodatkować bogatych” czy „Ja też jestem 99%”, ale generalnie ruch nie ma charakteru ideologicznego, to raczej wyraz nieposłuszeństwa politycznego, a nie manifestacja na rzecz konkretnej opcji. W odróżnieniu od nieposłuszeństwa obywatelskiego, które nie kwestionuje zasadności istnienia instytucji politycznych, a tylko moralne prawo do sprawowania władzy, nieposłuszeństwo polityczne jest wycelowane w system rządzenia. Ruch ma wyraźne cechy antykapitalistyczne. Z DALA OD NASZEGO łóżka Rosnący i powszechny kryzys zaufania do władzy ma mocne uzasadnienie w statystykach. Najsilniejszy i najbogatszy kraj na świecie – jak mówiono Amerykanom przez lata – nie potrafi zapewnić opieki zdrowotnej już niemal 50 mln ludzi, bezrobocie wśród młodych wynosi ponad 15%, a co siódmy obywatel korzysta z państwowych zapomóg (najgorzej pod tym względem jest w Michigan i Oregonie). Ponad 25% czarnej społeczności żyje poniżej progu ubóstwa, a co dziewiąty Afroamerykanin odsiaduje karę więzienia. Jednocześnie 1% najzamożniejszych obywateli posiada więcej bogactwa niż 90% społeczeństwa. To oznacza, że nierówność w redystrybucji bogactwa jest głębsza niż w Iranie, Nigerii i na Wybrzeżu Kości Słoniowej. Czy zatem Ameryka skręca w lewo? Nie w kwestiach obyczajowości. W 12 spośród 18 tradycyjnie republikańskich stanów obowiązuje liberalne prawo wobec małżeństw tej samej płci (status małżeństwa albo związek obywatelski) z prawem do dziedziczenia majątku po partnerze. W ostatnich latach geje wywalczyli tam prawa równe albo niemal równe tym, które mają heteroseksualiści. Ale w tym samym czasie wiele republikańskich stanów uchwaliło poprawki do stanowych konstytucji, zabraniające takich małżeństw. Obecnie aż 13 republikańskich stanów uznaje związki małżeńskie jednej płci za nielegalne. W Missisipi (jednym z biedniejszych stanów) niespodziewanie odrzucono

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 50/2011

Kategorie: Świat