Nadzieje na ożywienie miasteczka mieszają się z obawami o reakcję Rosjan na zainstalowanie rakiet Patriot 70 km od granicy O instalacji amerykańskiej bazy wojskowej w Morągu mówiło się co najmniej od kilku lat. Jakiś czas temu odbyło się tam na poły sekretne spotkanie naszego resortu obrony z przedstawicielami NATO, co dawało wiele do myślenia. Widziano także Murzyna paradującego po ulicach w amerykańskim mundurze. – Docierały do mnie sygnały, że coś się szykuje, ale oficjalnie nie byłem o tym informowany – burmistrz Tadeusz Sobierajski wydaje się nieco zawiedziony, choć zdaje sobie sprawę, że gospodarzem terenu wojskowego jest MON. Miasto wojskiem stało Morąg stał wojskiem już jako przedwojenny Mohrungen w Prusach Wschodnich, które były zapleczem armii niemieckiej i skąd ruszały zbrojne hufce Hitlera na podbój Polski. W 1939 r. miasteczko liczyło blisko 8,3 tys. mieszkańców, w tym ponad 1,1 tys. żołnierzy w położonych na obrzeżach koszarach. Po wojnie zajęło je Wojsko Polskie, które stacjonowało w trzech sąsiadujących ze sobą jednostkach, w tym jednej rakietowej. W początkach lat 70. w pułku piechoty zmechanizowanej służył Roman Moskal, obecnie właściciel rodzinnej firmy hydraulicznej. Co ciekawe, zanim został przeniesiony do Morąga, pół roku odsłużył w Wesołej pod Warszawą. Tam właśnie początkowo miała powstać baza amerykańskich rakiet Patriot. – Właściwie to mnie ani ziębi, ani grzeje, bo na obecności Amerykanów nic nie zyskam – wyznaje. – Obawiam się tylko, czy między nimi a miejscowymi nie będzie dochodzić do bójek, gdy jakiś Murzyn zacznie podrywać dziewczyny. Tak było kiedyś, gdy żołnierze z morąskich jednostek wychodzili na przepustki, a potem zwykle wyjeżdżali poza miasto na wiejskie zabawy. W kieszeni mieli po 100 zł żołdu, pili wino, dobierali się do panienek, czym prowokowali miejscowych chłopaków. Niektórzy do dzisiaj mają na plecach ślady po metalowych sprzączkach wojskowych pasów. Jeszcze kilka lat temu była tam 20 Barto-szycka Brygada Zmechanizowana, w której – w szczytowym momencie – stan osobowy dochodził do 2,5 tys. żołnierzy. Miasto niewiele z tego miało, bo armia żyła jakby z boku, miała swoje kantyny, stołówki, aprowizację. Chociaż wiele bloków w mieście zajmowały rodziny wojskowe. Z brygady został tylko liczący 400 żołnierzy batalion, podległy jednostce w Bartoszycach, miejscowości leżącej tuż przy granicy polsko-rosyjskiej. Ale w Morągu pozostał liczący 230 ha teren wojskowy, solidne, poniemieckie koszary, rampa kolejowa, rozległy poligon, schrony, strzelnica, a przede wszystkim hangary, w których stały czołgi. Jeden hangar mógł pomieścić do 30 maszyn. – Już cztery lata temu nasza firma wygrała przetarg na remont dwóch z tych hangarów, w których będą stały rakiety Patriot – wspomina Piotr Wojciechowski z morąskiej firmy budowlanej. – Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, co w nich się znajdzie, mówiono o francuskich lub amerykańskich zestawach rakietowych. Inna firma urządziła nowoczesną kotłownię, zainstalowano też niezależne źródło wody. A to znaczy, że szefostwo brygady już szykowało teren pod ambitne plany i dlatego Morąg okazał się lepszy od Wesołej. Przy ocenie warunków na dziesięć możliwych punktów zebrał dziewięć. Co zyskają mieszkańcy? Co prawda minister obrony narodowej Bogdan Klich podkreślił w jednym z wywiadów, że stacjonowanie Amerykanów w Morągu poprawi koniunkturę miasteczka, które się ożywi, ale Piotr Wojciechowski ma na ten temat swoje zdanie. – Czytałem kiedyś o podobnej bazie na Węgrzech, gdzie zainstalowano rakiety w czasie konfliktu bałkańskiego. Amerykanie przywozili ze Stanów swoje jedzenie, swoją wódkę, a nawet wodę mineralną. Tak będzie i w Morągu. Zamkną się w koszarach i tyle będzie ich widać. W sumie w dawnej jednostce rakietowej ma przebywać 114 amerykańskich żołnierzy, których ma wspomagać ok. 50 Polaków. Będą mieli własną stołówkę i zapewne przejmą klub garnizonowy na zewnątrz koszar. Niektórzy morążanie mają nadzieję, że coś w ich życiu też się zmieni. – Jakieś nadzieje ludzie z tym wiążą, ale dokładnie nie wiadomo, co to ma być i jakie przyniesie nam korzyści – zastanawia się bezrobotna Grażyna Trzpil. – Amerykanie są bogaci, więc muszą gdzieś wydać te dolary – przypuszcza kelnerka z kawiarni Parkowa.
Tagi:
Marek Książek