Amnezja narodu emigrantów

Amnezja narodu emigrantów

Copenhagen/Denmark/ (Histrical images june 1988)_ Political asylum seekers from Poland (foreign eastern european block) proestinginfront o danis parliament Christiansborg aginst thier deportation from Denmark (Photo by Francis Joseph Dean/Deanpictures) Photo via Newscom Dostawca: PAP/Newscom Dokładna data nieznana.

Polacy nie uważają, że są komuś coś winni Te obrazy wyparliśmy ze zbiorowej pamięci. My, naród emigrantów. A pamiętać powinniśmy choćby lata 80. W tym czasie z kraju wyjechało na stałe ponad milion Polaków. W różny sposób. Przez Austrię, co było najprostsze, bo nie trzeba było mieć wizy. Albo jadąc do Włoch – też nie było to trudne, tam z kolei organizowanych było wiele wycieczek. Wiadomo, papież, Watykan… Był też kierunek południowy, wakacyjny – Grecja. No i niemiecki – ale do Niemiec potrzebne było, poza Berlinem Zachodnim, zaproszenie. A jeśli chciało się zostać – papiery dokumentujące niemieckie pochodzenie. Taki był wtedy czas. Europa, i ta zachodnia, i ta południowa, doświadczyły Polski i Polaków. Małymi fiatami, polonezami zajeżdżali w każdy zakątek. Handlować, pracować, prosić o azyl. Traiskirchen Największa grupa azylantów przeszła przez obóz w Traiskirchen w Austrii. 30 km od Wiednia, usytuowany w starych koszarach szkoły kadetów ck armii. Przyjeżdżali tam albo małymi fiatami, albo ekspresem „Chopin”. I czekali na rozmowę, stamtąd kwalifikowani byli na emigrację do USA, Kanady, Australii, Nowej Zelandii, RPA. Szacuje się, że przez Traiskirchen przeszło prawie pół miliona Polaków. Jak pamiętają Austrię? W sieci nie brakuje wspomnień z tamtych czasów, oto kilka relacji, jak sami o sobie mówią, traiskirchenowców, zamieszczonych kilka lat temu na portalu Polonika: Gen: Austria siedzi w nas głęboko, niezależnie od tego, czy mamy dobre, czy złe wspomnienia. To był czas Wielkiego Exodusu ze świata, w którym żyliśmy, to było przekroczenie Żelaznej Kurtyny i zderzenie się z innym światem. Do dziś w oczach stoi mi obraz pierwszej nocy w Traiskirchen, olbrzymia sala wielkości boiska do koszykówki, a na niej stłoczonych kilkuset ludzi i piętrowe żelazne prycze, płacz małych dzieci, pijackie rozróby, kłótnie i wszędzie ta niepewność – co dalej? Misio: Po dwóch dniach jazdy fiatem 126p stanęliśmy przed obozem. Z samego obozu pamiętam głównie surrealistyczną kwarantannę na trzecim piętrze. Zatłoczone pokoje i łóżka na korytarzu, ubikacje, do których można było wchodzić tylko na szczudłach, ekscesy pijanych Rumunów i Albańczyków, łącznie z przechodzeniem z piętra na piętro po zewnętrznej ścianie budynku, tłum ludzi czekających na ewakuację do pensjonatów o magicznie brzmiących nazwach. Przez rok czekaliśmy na wyjazd za ocean. Galeria postaci, z jaką w czasie tego roku się zetknęliśmy, była imponująca: facet, który postanowił założyć Polskie Siły Zbrojne na obczyźnie, kupić krążownik, popłynąć na Bałtyk i odbić Gdańsk. Dwóch troglodytów w poczekalni przed tzw. interview, udzielających sobie pouczeń na temat zeznań. Gdy jeden w końcu został wezwany, drugi wykrzykiwał za nim ostatnie wskazówki: „Pamiętaj, powiedz, że gliniarze wpier… ci pałami”. Panienka pracująca gdzieś w obozie, która chciała koniecznie nam pomóc i kupić naszego fiata 126p za sto szylingów, twierdząc, że już jutro policja nam go zarekwiruje i jeszcze wymierzy karę. Facet, który z dumą opowiadał, jak świadczył usługi Polakom przyjeżdżającym pociągiem na Dworzec Główny w Wiedniu. Dowoził ich samochodem do obozu za stawkę dwa-trzy razy większą niż taksówka. Dobry samarytanin. Podziwiałem wyrozumiałość Austriaków, którzy bardzo liberalnie podchodzili do beznadziejnych ekscesów niektórych azylantów. Temu krajowi należy się duże podziękowanie. Ala: Przeżyłam obóz właściwie w pensjonacie, bo nie byłam singlem. Byłam z mężem, dziecko zostało w Polsce jako zakładnik, nie dostało paszportu, bo za komuny rodzina nie miała prawa spędzać urlopu razem za granicą. Patrzyłam na mojego męża i nie chciałam wywierać na niego presji, ale powiedział mi: zniosę wszystko, ale do komuny nie wrócę. Dziecko zostało z rodzicami. Wizę mieliśmy na tydzień. Kiedy nie zjawiliśmy się w określonym terminie w Polsce, SB zaczęła szaleć. Zbliżały się akurat święta. Mojemu dziecku odebrano kartki żywnościowe za karę, że rodzice przedłużyli pobyt za granicą. Nasza pierwsza wigilia w pensjonacie była smutna. Jedno trzymało nas przy życiu – nadzieja, której nie było w PRL-u. Patrzyłam jako matka na ten exodus ludzi młodych, wspaniałych, którzy mieli tyle zapału, by nie żyć w niewoli. Podziwiałam również odwagę i pomysły singli, którzy nie chcieli być w obozie. Dwie młode dziewczyny dogadały się z dwoma chłopakami i po prostu pobrali się szybko, nie znając się przedtem, by traktowano ich jako rodziny. Po przyjeździe do pensjonatu dziewczyny zajęły swój pokój, a ich nowo poślubieni małżonkowie drugi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 36/2021

Kategorie: Historia