Pioruny kuliste przenikają przez ściany, siadają na kominach, pozostając dla naukowców tajemnicą Pioruny kuliste, świetlne sfery pojawiające się bardzo rzadko podczas burzy, “siadające” na kominach i przechodzące przez szyby, od wieków fascynowały ludzkość. Fizycy nie potrafią jednak wyjaśnić istoty tego zjawiska: W lutym z nową hipotezą wystąpili naukowcy z Nowej Zelandii. Ich zdaniem, pioruny kuliste powstają w wyniku uderzenia “zwykłego” pioruna o ziemię, a składają się z mikroskopijnych cząsteczek krzemu. Zaledwie co setny mieszkaniec Ziemi ma okazję zaobserwować ten fenomen natury. Do jednego z najbardziej spektakularnych przypadków pojawienia się pioruna kulistego doszło 25 marca 1963 r. na pokładzie amerykańskiego samolotu Eastern Airlines, lecącego do Waszyngtonu. Nad Manhattanem panowała burzliwa pogoda, mimo to wielu pasażerów drzemało. “Nagle kabinę rozświetliło jaskrawe światło, maszyną wstrząsnęło wyładowanie elektryczne. Do metalowego kadłuba odrzutowca wtargnęły pioruny kuliste”, wspominał Brytyjczyk, Roger Jennison, profesor elektroniki, uczestnik tego niesamowitego wydarzenia. Wtedy z kokpitu wydostała się ognista kula wielkości melona, która wolno, na wysokości pół metra, przemieszczała się między fotelami. Dotarła do toalet i tam eksplodowała. Incydent ten został opisany na łamach renomowanego czasopisma naukowego “Nature”. Jeszcze bardziej zadziwiający fenomen zaobserwowano 27 lipca 1932 r. w Rydze. Wieczorem wielka kula ognista wylądowała na wieży katedry w łotewskiej stolicy, aby w kilka sekund później rozpaść się na gromadę małych kul. Kilkanaście z nich, o rozmiarach piłki do tenisa, wtargnęło do pobliskiej siedziby niemieckojęzycznej gazety “Rigaschen Rundschau”. Jedna z kul przemknęła nad głowami przerażonych sekretarek do pokojów redakcyjnych, docierając pod gabinet redaktora naczelnego. Ten jednak został oszczędzony – piorun kulisty eksplodował, natrafiwszy na piec kaflowy. Inne kule zakłóciły posiedzenie rady nadzorczej dziennika i przedostały się do piwnicy, gdzie pracowali drukarze. Musiano wstrzymać druk, gdyż sfery różnokolorowego światła wylądowały na maszynach. Pioruny kuliste widzieli w ciągu dziesięcioleci poważni naukowcy, między innymi ojciec współczesnej fizyki, laureat Nagrody Nobla, Niels Bohr. Wielu fizyków mimo to uważało, że zjawiska te są wymysłem osób obdarzonych zbyt bujną fantazją lub najwyżej ulegają złudzeniom optycznym. Inni stawiali fantastycznie brzmiące hipotezy – według jednej z nich, tajemnicze kule ogniste to porażone przez błyskawice ptaki, które, płonąc powoli, opadają na ziemię. Niektórzy nie wahali się nawet twierdzić, że pioruny kuliste to nic innego jak sfery z antymaterii, zagęszczone skupiska plazmy, uwięzione w “klatce magnetycznej” lub wynik zachodzącej w atmosferze reakcji łańcuchowej. W 1997 r. japońscy fizycy, Yoshi-Hiko Ohtsuki i Hideho Ofuruton, zdołali doprowadzić w warunkach laboratoryjnych do powstania czegoś w rodzaju pioruna kulistego. W tokijskiej pracowni obu naukowców śmigały lśniące, świetliste, kule, poruszały się pod wiatr i przechodziły przez przeszkody z płyt ceramicznych. Japońscy uczeni posłużyli się magnetronem, swego rodzaju piecem mikrofalowym o ogromnej mocy. Do urządzenia tego przymocowali rurę metalową, w której tak długo podgrzewali powietrze, aż zaczęło świecić. Zadziałał tu efekt obserwowany w lampach neonowych (świetlówkach). W rurze magnetronu pojawiło się upiorne zjawisko – utworzyły się kule świetlne wielkości wiśni lub śliwki, białe, pomarańczowe, niebieskie i czerwone. Kule te mknęły po laboratorium, dzieliły się, łączyły, a po kilku sekundach pękały. W naturze pioruny kuliste z pewnością nie powstają w tak skomplikowany sposób, jednak doświadczenie tokijskich fizyków udowodniło, że to osobliwe zjawisko nie jest bynajmniej iluzją. Antonio Ranada, fizyk molekularny z Madrytu, wysunął nową hipotezę: pioruny kuliste są zwykłymi piorunami, które zeszły ze swej najkrótszej drogi ku ziemi i zaczęły żyć osobliwym, własnym życiem. Ich pola elektromagnetyczne – linie siłowe, które zazwyczaj prowadzą prądy elektryczne z naładowanej chmury do ziemi, zakrzywiają się i plączą ze sobą. W następstwie powstają “węzły elektromagnetyczne”, niematerialne skupiska energii, które są w stanie pokonywać nawet przeszkody materialne, takie jak okna, ściany i dachy. Te “kule siłowe” przyciągają pobliskie gazy i rozgrzewają je do temperatury przekraczającej 30 tys. stopni Celsjusza. Gorące gazy zaczynają świecić. Linie siłowe są ze sobą splątane, początkowo więc ogniste kule pozostają stabilne. Piorun kulisty w chłodnym powietrzu traci jednak energię.
Tagi:
Krzysztof Kęciek