Anioły nad Lubiczem

Anioły nad Lubiczem

Dopiero gdy Paweł utopił się w Drwęcy, ratując tonących, wieś dostrzegła biedę Lipińskich Nawet przez dębowe deski przebił się zapach mułu i wodorostów. Gdy Bożena Lipińska tuliła w kościele trumnę syna, czuła go wyraźnie. Z całego pogrzebu pamięta tylko ten zapach. I jeszcze trzech diabłów, którzy stali tuż obok. – Byłam pewna, że to diabły – wspomina z zażenowaniem. Ma 55 lat, ale wygląda na więcej. To przez zniszczoną twarz. Czarna bluzka jeszcze bardziej podkreśla wielkie cienie pod oczami. I duże, czerwone plamy przy nosie i ustach. – To chłoniak mi wyszedł – tłumaczy, dotykając zmian na twarzy. Ale nie chce o tym więcej mówić, więc szybko wraca myślami do pogrzebu: – Naprawdę wzięłam strażaków za diabłów. Myślałam, Boże, skąd diabły w kościele? – A to silne zastrzyki uspokajające tak zamąciły w głowie – wpada jej w słowo mąż, Zdzisław. Siedzimy w chatce Puchatka – tak Lipińscy nazywają swój mały, stary i biedny dom w Lubiczu pod Toruniem. Ona bierze dużo mniej leków uspokajających i coraz chętniej słucha, jak on opowiada o pogrzebie i tamtym strasznym dniu. Zjadł smażoną cebulę W ostatnią niedzielę maja nic nie zapowiadało nieszczęścia. Rano 17-letni Paweł usmażył sobie cebulę na śniadanie. Pani Bożena nawet się ucieszyła, bo to przecież pożywniejsze niż chleb z margaryną. Obydwoje wiedzieli, że w ostatnich dniach miesiąca w sklepach mają same długi. I raczej nic pożyczyć już się nie da. W warsztacie, gdzie uczył się na mechanika samochodowego, też nie udało mu się ostatnio nic dorobić. Musiała mu więc wystarczyć smażona cebula. Po śniadaniu usiadł z mamą za domem rozwiązywać krzyżówki. Ona – jak zwykle – patrzyła na niego z przyjemnością, bo szczupły, ciemnowłosy, przystojny, wysoki. Tata gotował obiad w kuchni. I wtedy przyszedł 15-letni Leszek, z którym Paweł od lat grał w piłkę nożną. Namawiał na wypad nad Drwęcę. Pani Bożena: – Pawełek powiedział, że nie będzie się kąpał, ale pójdzie popatrzeć. Poszedł, tak jak stał. W granatowych spodenkach, bez koszuli i na bosaka. Tuż obok młyna Drwęca płynie przez sam środek wsi, dzieląc Lubicz na Dolny i Górny. Na brzegu, tuż obok jazu i remontowanego młyna, odpoczywało wtedy wiele osób. Pani Ela, najbliższa sąsiadka Lipińskich wygrzewała się na słońcu. Darek Czmut, 23-letni kucharz, przyszedł na randkę z dziewczyną. Była tam też Lidka Lipińska z córką i synem. Czteroletnia Weronika brodziła przy brzegu, a ośmioletni Szymek razem z Leszkiem bawili się w wodzie. Leszek: – Podsadzaliśmy jeden drugiego i ćwiczyliśmy skoki do wody. Nagle Szymek stracił grunt pod nogami. A nie umiał pływać. Ja pływam jak ryba, więc próbowałem go podtrzymać, ale nie dałem rady. Ktoś krzyknął: „Topią się! Ratunku! Pomocy!”. Jakiś głos zawodził: „Jezus Maria! Jezus Maria!”. – Na pomoc dzieciom skoczyła Lidka, ale prąd zaczął ich znosić do środka rzeki. I wtedy do wody rzucił się Paweł. Najpierw wyciągnął Weronikę na brzeg. A potem zaczął płynąć w kierunku Lidki i Szymona. Ale wiry były silniejsze od niego – wspomina pani Ela. Cofnij się! Zauważył to również Darek. I bez namysłu runął do wody. – Gdy dopłynąłem do Pawła, krzyknąłem: „Cofnij się! Ja im pomogę!” – opowiada. Za chwilę był przy Lidce i jej dziecku. Młoda kobieta chwyciła go tak kurczowo, że cała trójka zaczęła iść na dno. – Krzyczałem resztką sił: „Puść mnie, bo utopisz siebie i dziecko!” – wraca do najgorszych chwil w życiu Darek Czmut. Kobiety na brzegu krzyczały: „Pomóżcie im! Pomóżcie!”. Ale więcej chętnych do pomocy nie było. Na szczęście zwabieni krzykami z brzegu pracownicy remontujący stary młyn podpłynęli motorówką i uratowali Darka i Lidkę z dzieckiem. Pawła nigdzie nie było widać. Strażacy, którzy przyjechali godzinę później, nie potrafili odnaleźć ciała. Nie palili się zresztą do nurkowania, przerażeni głębokością i siłą nurtu rzeki. Nie tylko z ciekawości Informacja, że Paweł od Lipińskich utopił się przy jazie, obiegła wieś lotem błyskawicy. Lubiczanie rozmawiali tylko o Lipińskich. Przede wszystkim o Pawle, który udał się rodzicom nad podziw. Sławomir Smoliński, szef Pawła, prowadzi warsztat samochodowy w Lubiczu: – Nie trzeba mu było niczego dwa razy powtarzać. Chwytał w lot. A o godz. 15

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2005, 32/2005

Kategorie: Reportaż