Apostoł z Krakowa

Apostoł z Krakowa

Zbigniew Filiciak nie dojadał w Chicago, a swoje niemałe oszczędności przekazywał mieszkańcom biednych wiosek w Peru Korespondencja z Chicago Zbigniew Filiciak wyglądał tak, jak żył. Bardzo skromnie. Jeździł starym samochodem, od 30 lat mieszkał w „bejzmencie”. Kurtka, w której chodził, łatana była przylepcem. Żaden z przypadkowych przechodniów, którzy codziennie mijali go na ulicy, nie uwierzyłby, że na pogrzeb tego człowieka w Cuzco w Peru, przyjdzie kilka tysięcy osób. * Od wczesnej młodości cierpiał na bóle głowy. Nie podejrzewał, że przyczyna bólu czająca się w mózgu rośnie, każdego dnia jest większa i nieuchronnie zbliża go do finału… Jego stan zdecydowanie pogorszył się latem 2002 r. 15-godzinny pobyt w Cook County Hospital wystarczył, aby przeprowadzono niezbędne badania. Nazajutrz było po wszystkim. Guz mózgu został wycięty. Pozostawił po sobie trwałe ślady. Bliznę i częściowy paraliż. Po trzech tygodniach wyszedł ze szpitala. Choć nie czuł się najlepiej, był gotów podjąć na nowo swoje wielkie życiowe wyzwanie – Cuzco. Niemal prosto ze szpitala pojechał na lotnisko. Miał bilet do Limy. Ryszard Dziedzina, który odprowadzał go do samolotu, stwierdził, że ze Zbyszkiem zaczyna być niedobrze. – Nie mógł złapać powietrza. Oddychał jak ryba wyrzucona na brzeg – opowiada. – W takiej sytuacji nie mogłem dopuścić, by odleciał. Następny miesiąc Zbyszek spędził w szpitalu. Trafił do domu opieki przy Cullom w Norridge. Nie wyszedł już stamtąd. Codziennie mówił o powrocie do Peru, że musi jechać do Cuzco, że jeszcze tyle ma tam do zrobienia. Sześć miesięcy później, 26 lutego br., zmarł. * W Polsce skończył politechnikę. Był inżynierem elektrykiem. Ale jego największą pasją stało się podróżowanie. Wiedział, że jeśli nie wyjedzie z Polski, nigdy nie zgromadzi tylu pieniędzy, aby wyruszyć w świat. Wyjechał do Wiednia. Pół roku później zobaczył Nowy Jork, a następnie Chicago. Ameryka dała mu możliwość realizowania młodzieńczych pasji. Dobrze płatna praca pozwoliła na pierwszy poważniejszy wyjazd do Azji. W ciągu kilkunastu lat zaliczył niemal wszystkie kontynenty. Zachowały się zdjęcia i filmy z jego pobytu w Indiach, kilku krajach arabskich i w Afryce. Każdy urlop spędzał na szlakach kolejnych przygód. Na jego trasach nie zabrakło ośrodków kultów religijnych. Był w Fatimie, w Lourdes, a także w Medjugorie. Tam stało się coś, co zmieniło jego dotychczasowe życie. – Trudno to nazwać olśnieniem czy nawiedzeniem – mówi Ryszard Dziedzina, z którym Zbigniew Filiciak przyjaźnił się ponad 20 lat. – Po prostu tam przestała boleć go głowa. Te bóle właściwie go nie opuszczały. Wciąż miał przy sobie tabletki uśmierzające. W Medjugorie gehenna się skończyła. Jak ręką odjął. Już wtedy wiedział, że musi coś zrobić ze swoim życiem, by przyniosło ono pożytek innym. * Następna wyprawa zawiodła go do Ameryki Południowej. Po Wenezueli i Kolumbii przyszła kolej na Boliwię, a w końcu trafił do Peru. Dzielił się później swoimi wrażeniami z pobytu w Cuzco: – Gdy przyjechałem do tego miasta, poczułem, jakbym już kiedyś tam był. Szedłem ulicą i dokładnie wiedziałem, co zobaczę za następnym rogiem. Nie umiem tego wytłumaczyć inaczej – mówił do Ryszarda i Hani Dziedzinów – tylko w ten sposób, że musiałem już tam kiedyś mieszkać, pewnie w poprzednim życiu. Pierwsza wizyta w Cuzco w 1986 r. sprawiła, że Zbigniew Filiciak zakochał się w tym mieście. Od tego czasu był tam wielokrotnie. Ujęło go ubóstwo Peruwiańczyków i dalsze jego życie potoczyło się pod dyktando tego, co chciałby i mógł dla nich zrobić. W miarę skromnych możliwości, na które złożyły się jego zarobki oraz datki od przyjaciół i znajomych, zorganizował pomoc. Jak donosi wydawany w Cuzco dziennik „El Sol” z 16 marca 2003 r., Zbigniew Filiciak finansował wiele lokalnych przedsięwzięć charytatywnych. Ponadto w Cuzco i w kilkunastu pobliskich miejscowościach ufundował figury Matki Boskiej, które często były jedynym wyposażeniem sakralnym ubogich kościółków i kapliczek na pustkowiach i bezdrożach Andów. Organizował tam także kółka różańcowe. W ciągu 16 lat, od 1987 r., skupił w nich ponad 300 osób gotowych nieść wzajemną pomoc w każdych okolicznościach. * Za każdym razem gdy wyruszał do Peru, zabierał ze sobą ogromne pakunki, w których oprócz świętych obrazków i mnóstwa

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2003, 34/2003

Kategorie: Świat