Nie jesteśmy ani tubą Al Kaidy, ani rezydentami Mossadu – zapewniają twórcy portalu internetowego Arabia.pl Zanim 11 września 2001 r. porwane samoloty uderzyły w wieże WTC, działająca od kilku tygodni TVN 24 nie mogła się pochwalić zbyt dużą widownią. Jednak tego dnia dla świeżej w Polsce idei kanału informacyjnego nadeszły chwile wielkiej próby. Relacje z miejsc zamachów Al Kaidy, początkowo nieskładne i nie najlepiej montowane, oraz poświęcone temu komentarze natychmiast przysporzyły programowi liczonej w setki tysięcy widowni. Dziś nikt nie ma już wątpliwości, że TVN 24 wypłynęła na zamachach w Nowym Jorku i Waszyngtonie. Powtórzony scenariusz Półtora roku później, gdy koncentracja wojsk amerykańsko-brytyjskich przy granicy z Irakiem dobiegała końca, tylko nieliczni Polacy mieli świadomość funkcjonowania portalu internetowego Arabia.pl (www.arabia.pl). I wówczas, choć w mniejszej skali, powtórzył się scenariusz, który stał się udziałem TVN 24. Kilkanaście dni później, gdy na irackiej pustyni trwały zażarte walki, o Arabii.pl wiedzieli już nie tylko zaprawieni internauci portalem i jego twórcami zainteresowały się bowiem inne media. O ile przed Irakiem notowaliśmy około tysiąca wejść dziennie, o tyle później liczba internautów zwiększyła się do średnio 3 tys. mówi Paweł Kubicki, jeden z założycieli Arabii.pl, z zawodu socjolog, z zamiłowania orientalista. Czym zatem jest ów portal? W założeniu chodziło o serwis poświęcony Bliskiemu Wschodowi opowiada Katarzyna Górak-Sosnowska, jedna z redaktorek portalu, na co dzień pracownik naukowy Szkoły Głównej Handlowej. I to kompleksowo: od informacji turystycznych i relacji z podróży po poważne opracowania na temat islamu i kultury arabskiej. Z czasem doszedł do tego serwis informacyjny, który po wybuchu wojny, siłą rzeczy, zdominowały newsy irackie. Arabia.pl pojawiła się w sieci w lipcu 2002 r. I choć miała pełnić funkcje popularyzatorskie, na początku trafiała wyłącznie do dość hermetycznego kręgu osób, znakomicie orientujących się w sprawach Bliskiego Wschodu personelu arabskich ambasad w Polsce, małżeństw polsko-arabskich, nielicznych biznesmenów handlujących na Wschodzie oraz pracowników naukowych i studentów arabistyki. Wraz z wybuchem wojny w Iraku do tego grona dołączyli nie tylko zwykli internauci, lecz również jak mówią moi rozmówcy różnej maści ekstrema, najczęściej z narodowym odchyłem. W listopadzie 2002 r. uruchomiliśmy całkowicie otwarte forum dyskusyjne dla osób odwiedzających stronę opowiada Paweł Kubicki. Działało dokładnie rok, po czym musieliśmy je zamknąć. Zbyt często bowiem pojawiały się opinie o brudnych arabusach czy śniadych flejach. Dziś forum znów działa, lecz by wyrazić na nim swoją opinię, trzeba się wcześniej zarejestrować. Niechęć, jaką część internautów czuje do Arabii.pl, widać było nie tylko na forum. Od kiedy wzrosło zainteresowanie sytuacją na Bliskim Wschodzie, zaczęły się również trwające do dziś kłopoty techniczne portalu. Na skrzynki Arabii.pl każdego tygodnia przychodzi po kilkaset zawirusowanych plików. Zdarza się też, na szczęście rzadko, że hakerzy wieszają stronę portalu. Norweski blamaż Cóż, pisanie np. o pokojowym przesłaniu islamu nie wszystkim się dziś podoba żali się Kubicki. Choć nie mówi o tym wprost, z jego wypowiedzi oraz z sugestii innych redaktorów portalu jasno wynika, że są przekonani, iż wśród hakerów znajdują się również informatycy z… rodzimych służb specjalnych. Za tym, że nie są to nieuzasadnione podejrzenia, przemawia rola, jaką Arabia.pl odegrała w sprawie tzw. raportu norweskiego. W kwietniu br. w polskiej prasie ukazały się alarmistyczne artykuły z przypisanego Al Kaidzie raportu miało bowiem wynikać, że Polska została uznana za jeden z głównych celów przyszłych ataków terrorystycznych. Dokument, przypadkowo odnaleziony w Internecie przez Norwegów (stąd jego nazwa), został potraktowany przez Agencję Wywiadu nad wyraz poważnie. Ówczesny szef agencji, Zbigniew Siemiątkowski, prezentował nawet jego zawartość w Sejmie. Tymczasem okazało się, że sensacyjne opracowanie to zlepek informacji zaczerpniętych z oficjalnej witryny ambasady polskiej w Egipcie oraz z poświęconego Polsce artykułu w arabskiej gazecie Al-Bayan. Jego polskie tłumaczenie zawierało wiele błędów, z których część pozwalała przypuszczać, że popełniono je celowo, by podrasować wymowę raportu. Chodziło m.in. o fragment dotyczący prezydenta Kwaśniewskiego i planowanego końca jego kadencji, przypadającego na 2005 r.: Prosimy Allaha,
Tagi:
Marcin Ogdowski