Pikiety, 400-tysięczna manifestacja i 24-godzinny strajk generalny Mirtha Legrand, aktorka i dziennikarka telewizyjna, prowadząca od 1968 r. w argentyńskiej telewizji cotygodniowy program „Nocne spotkanie z Mirthą”, rozmawia z prezydentem Mauriciem Macrim i jego żoną Julianą Awadą. Program zawsze bił rekordy oglądalności, teraz też nie jest inaczej. Wywiad w niczym nie przypomina rozmów z rządzącymi, do jakich przyzwyczaiły nas telewizje w Polsce, publiczna i prywatne. Świadoma swojej politycznej siły rażenia 90-letnia kobieta stawia parę prezydencką w niezręcznej sytuacji. – Bardzo was popierałam. Myślę jednak, że jesteście oderwani od rzeczywistości. Ludzie skarżą się, że nie starcza im na życie. Wszystko podrożało: energia elektryczna, gaz, woda; plajtują firmy i zamykane są teatry – wypomina. Prezydent nie wie, co odpowiedzieć. Bo co może mówić, gdy po 15 miesiącach jego rządów wyniki gospodarcze są słabe? Nie będzie przecież tłumaczył, że rządy Néstora Kirchnera i jego żony Cristiny Fernández przypadły na okres bumu surowcowego na rynku międzynarodowym, a rozrzutność, korupcja, autorytaryzm i klientelizm zniszczyły w ciągu 12 lat podstawowe narzędzia rozwoju gospodarczego i doprowadziły do niewypłacalności kraju. Macri przyznaje, że wiele osób może czuć rozczarowanie, i powoli przechodzi do kontrofensywy: – Najgorsze już za nami, zaczynamy zmniejszać biedę, a gospodarka weszła na ścieżkę rozwojową. Legrand jednak jest bezlitosna, kręci głową i oskarża prezydenta o nadmierny optymizm. – Pański guru ekonomiczny, Jaime Durán Barba, źle panu doradza, dmuchając w balon entuzjazmu. Sami Argentyńczycy doszukują się przyczyn złej sytuacji gospodarczej w znieczulicy władz, trudnościach w wychodzeniu z populistycznej polityki rządu Cristiny Fernández de Kirchner, spadku cen surowców, korporacyjnych reakcjach gremiów oświatowych, wykazywanym przez prezydenta braku umiejętności rządzenia krajem, a nawet konfliktowości jako cesze narodowej. Zapaść publicznej oświaty Od lat o argentyńskiej polityce decyduje ulica. Na niej, a konkretnie na Plaza de Mayo, gdzie znajdują się siedziby prezydenta i rządu i gdzie w każdy czwartek zbierają się matki, których dzieci zaginęły w czasie panowania junty, rozwiązuje się najważniejsze problemy kraju. Po 15 miesiącach rządów Macriego przyszedł czas na manifestacje niezadowolonych z jego prezydentury. W marcu przed siedzibą rządu protestowało ok. 400 tys. osób, wśród nich nauczyciele szkół publicznych, strajkujący od trzech tygodni i domagający się podwyżki wynagrodzeń. Ogrom demonstracji robił wrażenie. A jeszcze niedawno argentyńska oświata publiczna, czerpiąca m.in. ze wzorów angielskich, mogła być stawiana za przykład. W 1880 r. nadano jej rangę państwową. Analfabetyzmu w Argentynie pozbyto się wcześniej niż w wielu krajach europejskich. Problemy zaczęły się w latach 70., wraz z nadejściem dyktatury i kryzysów gospodarczych. Teraz już nikt nie ma wątpliwości, że z oświatą publiczną jest źle mimo poważnych inwestycji w ostatnich latach. Znaczna część dzieci klasy średniej uczy się w szkołach prywatnych. Macri, pochodzący z jednej z najbogatszych rodzin w kraju, jest pierwszym prezydentem, który nigdy nie uczył się w szkole publicznej. Podobnie jak wielu jego ministrów to wychowanek elitarnej szkoły, Colegio Cardenal Newman. W tle konfliktu między rządem a nauczycielami sektora publicznego jest 4 mln dzieci. Na strajk prezydent zareagował ogłoszeniem danych o stanie edukacji publicznej, które nazwał bolesnymi. Według niego 46,4% uczniów szkół średnich nie rozumie treści tekstów, a 70,2% nie potrafi rozwiązać najprostszych zadań matematycznych. Jego zdaniem szkolnictwo prywatne osiąga znacznie lepsze rezultaty. Co mówią nauczyciele? Że aby walczyć z pogarszaniem się stanu oświaty, trzeba ich godnie wynagradzać – żądają 35-procentowej podwyżki płac. Rząd odpowiada, że powtarzające się strajki zachęcają rodziców do korzystania ze szkół prywatnych, co jeszcze pogłębia problem. 6 kwietnia peronistowskie związki zawodowe zamierzają sparaliżować Argentynę. Przywódcy Powszechnej Konfederacji Pracy (Confederación General del Trabajo, CGT) zapowiadają 24-godzinny strajk generalny, pierwszy za prezydentury Mauricia Macriego. W ten sposób Macri byłby wystawiony na próbę, której wcześniej zostali poddani prezydenci Raúl Alfonsín (1983-1989) i Fernando de la Rúa (1999-2001). Obaj musieli odejść przed końcem kadencji. W kierownictwie związkowym nie ma jednolitego stanowiska. Zorganizowana przez CGT manifestacja z 7 marca skończyła się obrzuceniem kamieniami liderów związkowych przez grupy radykalne,