Armia bez broni

Armia bez broni

Suwerenne państwo powinno wytwarzać 70-80 proc. sprzętu dla wojska. W Polsce zbrojeniówka umiera. a rząd nie robi nic Karabiny M 16 zamiast polskich beryli, amerykańskie Abramsy w miejsce naszego czołgu Twardy i helikoptery Cobra zastępujące polskiego Huzara to perspektywa, przed jaką stoi dziś nasza armia. Perspektywa niemal całkowitej zależności od zagranicznych dostawców. Za kilka lat – ostrzegają dalekowzroczni eksperci – nawet jeśli kolejne kierownictwo MON i następny rząd zechcą wyposażyć polskich żołnierzy w rodzimy sprzęt bojowy, niewiele pozostanie firm, które takie zamówienie będą w stanie przyjąć i rzetelnie wykonać. Trwające przez całą dekadę lat 90. ”dobijanie” – jak to określają liczni działacze Polskiego Lobby Przemysłowego – naszej zbrojeniówki wkracza powoli w ostatnią fazę. Wbrew szumnym obietnicom, składanym przez wszystkie kolejne gabinety, w tym rząd Jerzego Buzka, nie widać polityków u władzy, którzy chcieliby uratować narodowy przemysł obronny. Aktywni są natomiast ministrowie i partyjni liderzy, którzy nie ukrywają swojej niechęci do fabryk domagających się rządowych zamówień i długofalowej pomocy państwa. Kierujący resortem obrony Janusz Onyszkiewicz publicznie kilkakrotnie deklarował, że nie jest ”ministrem polskiego przemysłu zbrojeniowego”. Przewodniczący sejmowej Komisji Obrony, Bronisław Komorowski, w rozmowach z dziennikarzami lekceważąco wypowiada się o szansach przetrwania zbrojeniówki. Wiceminister Romuald Szeremietiew, odpowiedzialny w MON za zakupy sprzętu bojowego, nieustannie wizytuje amerykańskie firmy zbrojeniowe, wyraźnie poszukując innej niż polska oferty wojskowej. Zwolennicy zachowania polskich zdolności wytwórczych w tej dziedzinie łapią się coraz częściej za głowę. Przypominają, że według zgodnych ocen znawców wojskowości, w pełni suwerenne państwo, nawet włączone do systemu międzynarodowych sojuszy obronnych, takich jak NATO, powinno samo wytwarzać więcej niż 70, a nawet 80% potrzebnej mu broni. Podstawowy sprzęt, taki jak broń lekka czy główne typy amunicji, każdy szanujący się kraj produkuje sam. Na tym tle na ironię zakrawa fakt powtarzających się awantur o utrzymanie przy życiu radomskiego Łucznika. Wymuszona starciami z policją na warszawskich ulicach decyzja MON o zakupie w tym roku w fabryce 5 tys. sztuk karabinków typu beryl, to na dodatek jedynie odłożenie problemu upadłości Łucznika w czasie. Eksperci ostrzegają, że najdalej w drugiej połowie 2000 roku Polskę czeka kolejny wybuch protestów załogi radomskiej firmy. Już teraz związkowcy z Łucznika pytają wprost: a może komuś w Polsce chodzi o to, by Radom (i Polska) przestał produkować karabiny i pistolety, mimo że według niektórych wyliczeń, w ciągu najbliższych 10 lat potrzebna będzie wymiana w wojsku polskim 400 tys. sztuk broni strzeleckiej? Kto stoi za decyzjami prowadzącymi do upadłości firmy, której takie produkty, jak wspomniany automatyczny beryl mogłyby nie tylko stać się podstawowym uzbrojeniem naszej piechoty, ale także przebojem eksportowym w skali NATO i w Trzecim Świecie? Wiadomo na pewno, kto zyska na takim rozwoju wydarzeń. Oczywiście, firmy zbrojeniowe z innych państw, które przejmą nasze potencjalne rynki zbytu, a przy okazji zaopatrzą (za grube miliony dolarów) polskich żołnierzy w zagraniczną broń strzelecką. Bezsilną złość odczuwają nie tylko zagrożeni kolejnymi redukcjami pracownicy Łucznika. Obserwacja z lotu ptaka sytuacji w większości polskich firm zbrojeniowych napawa przygnębieniem. Kolejnym przykładem przegrywanej jakby z premedytacją szansy są zakłady WSK Świdnik. Sześć, siedem lat temu marketingowe prognozy mówiły o finansowo-produkcyjnym boomie w tej firmie na przełomie XX i XXI wieku. Zaawansowane prace nad projektem polskiego helikoptera bojowego Huzar pozwalały myśleć z optymizmem o przyszłości. Wielu ekspertów nie miało wątpliwości, że wyposażony w izraelską rakietę NT-D polski śmigłowiec kupi kilkanaście państw świata. Interesowały się taką transakcją tak różne kraje, jak wojskowy gigant Indie i należąca do NATO Belgia. Mówiono o zamówieniach rzędu 100-150 śmigłowców bojowych rocznie. Dziś w halach fabrycznych w Świdniku hula wiatr. Niezdecydowanie kolejnych ekip rządowych i agresywna akcja amerykańskich koncernów utopiły Huzara. Rządowy program strategiczny o tej nazwie, po wydaniu miliardów złotych z kieszeni polskiego podatnika został zarzucony! Armia zamawia po 4-5 nieuzbrojonych Sokołów (czyli potencjalnej platformy bojowego Huzara) rocznie w sytuacji,

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2000, 2000

Kategorie: Kraj