Dziś już szkoda mi czasu na twórczość użytkową „muzycznego tapeciarza” Wojciech Kilar – Od ponad 50 lat jest pan związany ze Śląskiem, z Katowicami. Czy to miejsce osiedlenia i zamieszkania wpłynęło jakoś na charakter pańskiej twórczości? – Można odpowiedzieć biblijnym: „Po owocach ich poznacie”. Jeśli sięgnę pamięcią wstecz, to ze Śląskiem związało się bardzo wielu kompozytorów, którzy tu przybywali z różnych stron, wśród nich np. Henryk Mikołaj Górecki. Stąd pochodzą znakomici pianiści Krystian Zimerman i Piotr Paleczny. W Śląsku w ogóle jest coś muzycznego. Może wpływają na to wspaniałe tradycje ruchu śpiewaczego, może dawny zwyczaj domowego muzykowania, może tradycje dobrej pracy i szacunku dla niej. To nie jest przypadek, że właśnie w Katowicach działa od lat znakomita Narodowa Orkiestra Polskiego Radia, jest też świetna Filharmonia Śląska, doskonały zespół chóralny Camerata Silesia i słynny Kwartet Śląski. Wspomnę też o orkiestrze Aukso. To zespoły znane nie tylko w Polsce, ale i w Europie. A Opera Śląska, w której po wojnie osiadło wiele znakomitości wokalnych, wędrujących tak jak ja ze Wschodu? – Pan jest przybyszem ze Lwowa. – I mam do tego miasta bardzo ciepły stosunek, ale także staram się nie ulegać sentymentom, nie poddawać wzruszeniom. Dlatego może dobrze się czuję tu, gdzie mieszkam. Śląsk jest jak Ameryka, bo przyjmuje przyjezdnych, ma do wszystkich bardzo otwarty stosunek. – Często podkreśla pan swoje przywiązanie do Ameryki. – Wychowałem się na kulturze amerykańskiej, na filmach Disneya z Myszką Miki. Także amerykańska tragedia 11 września 2001 r. zrobiła na mnie spore wrażenie. – Stąd pomysł na napisanie Symfonii wrześniowej (September Symphony), której prawykonanie podczas otwarcia Festiwalu Muzycznego Unii Europejskiej spotkało się z owacyjnym przyjęciem publiczności. Krytyka odpowiedziała jednak chłodem… – Krytyk nie biorę do siebie, bo ja już się nie zmienię. Nie dokonają tego ani pokorne pochwały, ani nagany. Mam 71 lat i moja postawa wynika z przekonania, że człowiek kumuluje w sobie doświadczenia, więc nierzadko jest tak, że najlepsze rzeczy powstają pod koniec życia. Wolałbym jednak pozostać trochę dzieckiem, trochę amatorem, nie doprowadzić do stanu, kiedy tworzenie staje się tylko doskonałą akademicką sprawnością. Wiemy, iż artyści bardzo często potrafią przewidzieć przyszłość, zasygnalizować nowe prądy czy tendencje – krytycy niekoniecznie. Oni są raczej konserwatywni, przywiązani do tego, co było przedtem. Zresztą aby krytyk miał o czym pisać, najpierw kompozytor musi coś stworzyć, przewidzieć, odkryć. – Nie ma pan o recenzentach najlepszej opinii? – Krytyka jest dokładnie taka jak świat, jak miliony telewidzów, którzy wieczorami „łakną krwi”, a po kolacji kładą się z książką do łóżka i spokojnie zasypiają. Pełno więc w mediach brutalności, gwałtowności. Krytycy też czują, że ludzie „łakną krwi”, np. takiej, jaka leje się w filmach z Arnoldem Schwarzeneggerem. – One są bezsensowne i obrzydliwe! – Dlaczego? Lubię takie filmy, traktuję je lekko, jak jakieś kreskówki. A krytycy muzyczni mogą dostarczyć publiczności np. krew kompozytorów. – Czy to oznacza upadek kultury? – Nie. Taki jest ten świat. Zapewne gorzkie słowa nie są przyjemne. Znam przykłady, że niektórzy po takich niepochlebnych opiniach załamywali się. Pewien znakomity skrzypek przestał nawet występować solo, a znany mi kompozytor nawet przestał pisać muzykę, chociaż moim zdaniem, był jednym z największych talentów swego pokolenia. To się zdarza, ale generalnie nie jesteśmy delikatnymi panienkami. Wyznaję pogląd, że najważniejsze jest zdanie samego kompozytora, twórcy muzyki. To co ja napisałem, podlega głównie mojej ocenie i mnie ma się podobać. Możliwe jest i inne podejście, kiedy sąd nad utworem oddaje się wykonawcom i słuchaczom. Tworzy się przecież muzykę dla ludzi. – Czy wszystkie własne kompozycje podobają się panu w równym stopniu? – Jestem złym ojcem dla moich dzieci. Nie lubię wzruszeń i staram się patrzeć w przyszłość, co będzie, co nowego napiszę, a nie co do tej pory napisałem. Tych dzieci nie mam zresztą zbyt wiele. Napisałem ok. 30-35 utworów, z czego zaledwie jedna czwarta jest chętnie przyjmowana przez publiczność, przetrwała jakoś próbę czasu. Krzesany ma już 30 lat, Orawa – 20 lat, Exodus prawie
Tagi:
Bronisław Tumiłowicz