Artystom wolno więcej – rozmowa z Maciejem Maleńczukiem

Artystom wolno więcej – rozmowa z Maciejem Maleńczukiem

Od pisarza wymagamy tego, żeby zanurzył się w całym możliwym życiowym szambie, bo dopiero wtedy napisze dobrą książkę – Artystom wolno więcej? – A jakiego rodzaju siły wymagamy od pisarza? Nie musi przecież podnosić ciężarów. Wymagamy tego, żeby zanurzył się w całym możliwym życiowym szambie, bo dopiero wtedy napisze dobrą książkę. Dlatego artystom do pewnego stopnia wolno więcej, zwłaszcza tym, którzy tworzą słowo. – To znaczy, że artysta w jakimś sensie musi się upodlić, żeby poznać życie? – Jeśli będzie tylko i wyłącznie sypiał z własną żoną, wstawał o godz. 8 i kładł się po 22, nie wierzę, że napisze dobrą książkę. Chociaż z tego, co czytałem, amerykański pisarz kryminałów Raymond Chandler był spokojnym, bardzo uczciwym człowiekiem i miał jedną, schorowaną żonę. Chodził w swetrze, podlewał kwiatki, a wykreował najbardziej męską z męskich postaci, detektywa Marlowe’a, którego specjalnością są kłopoty. Rządy kołtuna i starej baby – Nie tylko jego zresztą. Polska to kołtun i stara baba? – Powiedziałem to w kontekście Piesiewicza, że w Polsce rządzi stara baba i kler. To się zgadza. Kołtun to sfilcowane włosy, rodzaj dreda, który dochodził do półtora metra, i to się spotykało w Polsce w połowie XIX w. Istniał przesąd, że jeśli się go obetnie, człowiek umrze albo spadnie wielkie nieszczęście. Nie mówimy o V czy X w., tylko o XIX, kiedy już jeździły parowozy. To całkiem niedawno. Stara, głupia baba mówi ci, jak żyć. To typ moralistki, bardzo aktualny dzisiaj w Polsce. A winą Piesiewicza było to, że też próbował moralizować. I z niego też ten kołtun wyszedł, bo powinien powiedzieć: „Tak, wciągałem koks i włożyłem sukienkę, bo miałem taką fanaberię seksualną”. Nie udźwignął tego, a mógłby, bo jest artystą. Ja sam dla fanu mogę założyć sukienkę. Dlatego powiedziałem, że artystom wolno więcej. Wsadziłby kij w mrowisko, dopiero by się zagotowało, ale wyszedłby z tego. – Nie każdy ma w sobie taką siłę. Dlaczego polski show-biznes to gniazdo skorpionów? – Dla młodzieży. Nie chciałbym być młodym człowiekiem i zaczynać wszystkiego jeszcze raz. Sam miałbym wątpliwości, czy pomagać jakiemuś gówniarzowi, który może mnie zrzucić z gałęzi, na której już siedzę. W końcu każda gałąź ma swoją wytrzymałość. – Ma to związek z jakimiś traumatycznymi przeżyciami? – Nie, bo do 30. roku życia grałem na ulicy. W tym czasie młodsi ode mnie koledzy z T.Love czy innych kapel grali już na scenach, a ja na streecie czekałem na swoją kolejkę. – Spodziewałeś się, że wylądujesz zawodowo w punkcie, w którym teraz się znajdujesz? – Oczywiście, że tak. Kiedy grałem na ulicy, gromadziły się tłumy. Wystarczy, że wziąłem gitarę, zagrałem dwie piosenki i dookoła stał wianuszek ludzi. Wpadały pieniądze na tyle duże, że mogłem zignorować telefon, który czasem jednak dzwonił. Zapraszano mnie na koncerty, ale jeśli było za daleko albo zaspałem, potrafiłem olać sprawę. Wiedziałem, że wyskoczę na street i zarobię parę groszy. Średnia wypłata na początku lat 80. wynosiła 5-6 tys. zł, a ja na ulicy potrafiłem zgarnąć 1-1,5 tys. dziennie. – W zasadzie ekskluzywnym menelem, jak siebie określiłeś, stałeś się już wtedy. – Ależ oczywiście, kiedy decydowałem, że schodzę z ulicy, mój case jest pełny i nie chce mi się już grać, ciągnęła się za mną masa przyjaciół, którym stawiałem kolejkę. – Twoja droga na dużą scenę była jednak kosztowna. Jak przekułeś te marzenia z czasów, kiedy grałeś jeszcze na streecie? – Granie na ulicy skończyło się w 1989 r., razem z komunizmem. Wyjątkowość tego grania polegała właśnie na tym, że to robię, bo nie wolno, bo powodowałem zgromadzenia. Wielu ludzi uważało mnie za bojownika o wolność i demokrację. Brali mnie za politycznego, coś w rodzaju ulicznego Kaczmarskiego, chociaż jeśliby przysłuchać się moim piosenkom, były raczej o panienkach, relacjach międzyludzkich, narkotykach i niechcianych ciążach. – Co się stało po 1989 r.? – Nagle wolno było to robić. Okazało się, że stoję na ulicy, gram i nikt się nie zatrzymuje. Nagle zaczęła brzęczeć muzyka ze wszystkich stron. Ulica w latach 80. była cichą ulicą. Nic nie grało. Gdzieś między 1990 a 1995 r. przeżyłem okres wielkiej smuty, dramatycznego spadku zarobków. Na ulicy nie dało się zarobić, a założenie zespołu wymaga

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2010, 23/2010

Kategorie: Kultura
Tagi: Anja Laszuk