Polski nie stać na ciągłe odkładanie decyzji o budowie pierwszej elektrowni jądrowej Elektrownia to konkretne pieniądze dla naszej gminy, a stopień zagrożenia byłby teraz znacznie mniejszy niż przed laty. Wszystkie realia się zmieniły, inne jest społeczeństwo, inaczej też podchodzi do energetyki atomowej – mówi Krzysztof Rocławski, sekretarz gminy Krokowa. 19 lat temu, 2 grudnia 1989 r., rząd Tadeusza Mazowieckiego zdecydował o czasowym wstrzymaniu prac nad powstającą w tej gminie elektrownią atomową Żarnowiec. Rok później stało się ono definitywne. Dziś okolice Żarnowca znowu mogą zmienić się w plac budowy pierwszej w Polsce elektrowni atomowej. Wśród ośmiu lokalizacji, wstępnie rozważanych przez resort gospodarki, ten rejon ma największe szanse. Budowa jest planowana nie dokładnie w miejscu niedokończonej siłowni, lecz po drugiej stronie Jeziora Żarnowieckiego, na terenach pomorskiej specjalnej strefy ekonomicznej, w pewnym oddaleniu od miejscowości należących do gminy. Krzysztof Rocławski uważa, że gdyby obecnie w gminie Krokowa przeprowadzono referendum, jego wynik nie byłby taki jak w 1990 r., cztery lata po katastrofie w Czarnobylu, kiedy to 86% głosujących wypowiedziało się przeciw budowie elektrowni atomowej: – Zastanawialiśmy się w gminie, co ludzie powiedzieliby dziś. Mieszkańcy są raczej w kierunku atomówki, więc lekką przewagę mogą uzyskać zwolennicy budowy. Do referendum i do decyzji o budowie jeszcze jednak daleko, choć coraz więcej czynników przemawia za tym, by wreszcie ostatecznie postanowić, gdzie i kiedy w Polsce powstanie elektrownia atomowa. Ważnym głosem stał się szczyt klimatyczny w Poznaniu, poświęcony ograniczeniu emisji dwutlenku węgla. A właśnie energetyka jądrowa jest najskuteczniejszym dziś środkiem prowadzącym do zmniejszenia poziomu CO2 w atmosferze. Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej obliczyła, że gdyby tylko w krajach starej unijnej Piętnastki wyłączono reaktory jądrowe, zastępując je elektrowniami spalającymi gaz, to emisja dwutlenku węgla zwiększyłaby się o 460 mln ton rocznie. W przypadku ropy wzrost wyniósłby prawie 700 mln ton, elektrownie spalające węgiel zaś wysłałyby w powietrze aż o 920 mln ton CO2 więcej. Te wielkości wydają się nieprawdopodobnie wielkie, ale i tak stanowią tylko mały procent całej emisji dwutlenku węgla na kuli ziemskiej, szacowanej na prawie 30 mld ton rocznie. W każdym razie Komisja Europejska słusznie wymienia energetykę jądrową jako jedną z technologii ograniczających powstawanie dwutlenku węgla. Realnie o zagrożeniach Jeszcze istotniejsze niż ograniczenie emisji CO2 są względy bezpieczeństwa. Energetyka jądrowa jest zdecydowanie najbezpieczniejszym sposobem wytwarzania energii. W elektrowniach atomowych zdarza się najmniej awarii i wypadków, najrzadziej giną ludzie (tylko raz – śmierć poniosły wtedy 34 osoby). Nie można tego nawet porównywać z liczbą awarii i tragicznych zdarzeń w tradycyjnych siłowniach. Na świecie od 1970 r. w wyniku katastrof w elektrowniach węglowych zginęło ponad 25 tys. osób, w opalanych ropą – ponad 20 tys., w gazowych – ponad 2 tys. ludzi. – Zasady bezpieczeństwa przyjęte przy projektowaniu, budowie i eksploatacji elektrowni jądrowych okazały się tak skuteczne, że mimo nagromadzenia doświadczenia ponad dziesięciu tysięcy lat łącznej pracy elektrowni z reaktorami z moderatorem i chłodzeniem wodnym, nie było dotąd ani jednej awarii, przy której wskutek narażenia radiacyjnego straciłby życie lub zdrowie ktokolwiek z personelu lub ludności. Straty życia i zdrowia spowodowała tylko awaria w Czarnobylu, ale zdarzyła się ona w reaktorze zasadniczo innym niż reaktory wodne – twierdzi dr Andrzej Strupczewski z Instytutu Energii Atomowej w Świerku. Również skutki katastrofy czarnobylskiej są dziś oceniane bardziej racjonalnie niż kilkanaście lat temu. Najbardziej kompetentny raport stworzony przez Forum Czarnobyla, pracujące z udziałem ONZ, Światowej Organizacji Zdrowia i Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, stwierdza, iż w wyniku katastrofy i późniejszej choroby popromiennej zmarło 31 osób oraz trzech uczestników akcji ratunkowej. Na świecie ponad 600 tys. osób otrzymało zwiększoną dawkę promieniowania, lecz było ono trzykrotnie słabsze od promieniowania ze źródeł naturalnych, jakie rocznie otrzymuje mieszkaniec Polski – i kilkadziesiąt razy słabsze od promieniowania występującego w niektórych regionach świata, które nie wywołuje jednak żadnych niekorzystnych skutków dla mieszkającej tam ludności. Dlatego też po katastrofie nie stwierdzono
Tagi:
Andrzej Dryszel