Sensacyjna książka niemieckiego historyka, który dowodzi, że naziści pod koniec wojny testowali broń jądrową Fizycy Hitlera o mało nie wygrali atomowego wyścigu zbrojeń. Pod koniec wojny mieli już taktyczne minibomby nuklearne i dokonali trzech próbnych wybuchów, na Rugii i w Turyngii. W eksplozjach zginęło kilkuset więźniów obozów koncentracyjnych. Z taką przynajmniej tezą wystąpił berliński historyk Rainer Karlsch. Jego książka „Hitlers Bombe”, wydana przez poważne monachijskie wydawnictwo DVA, stała się w Berlinie sensacją tygodnia. Na prezentację przyszło ponad 100 dziennikarzy. Większość przyjęła karkołomne poglądy autora, łagodnie mówiąc, sceptycznie. Tytuły prasowe mówią same za siebie: „Fikcyjna bomba”, „Eksplozja fantazji”, „Bomba niewypał”. A jednak Karlscha wziął w obronę znakomity amerykański historyk, Mark Walker, specjalista od nuklearnego programu III Rzeszy. Zdaniem Walkera, berliński badacz zapisał nowy rozdział w historii badań jądrowych hitlerowskich Niemiec. Do tej pory uważano, że badania te prowadził zespół fizyków z genialnym Wernerem Heisenbergiem na czele. Nie zdołał jednak zbudować działającego reaktora ani wywołać reakcji łańcuchowej. Brakowało fachowców, pieniędzy i wzbogaconego uranu. Karlsch przekonująco wykazał, że znaczne postępy na polu technologii nuklearnej poczyniła w III Rzeszy grupa fizyków jądrowych, skupiona wokół Kurta Diebnera i Walthera Gerlacha, pracująca dla SS. Wiele wskazuje na to, że zespół Diebnera skonstruował w Gottow na południe od Berlina reaktor lepszy od tego, który stworzył Heisenberg. Prawdopodobnie na przełomie lat 1944 i 1945 reaktor został uruchomiony – doszło w nim do krótkotrwałej reakcji łańcuchowej. Karlsch uważa, że Diebner i jego ludzie usiłowali stworzyć małe, taktyczne bomby nuklearne, wykorzystując koncepcje szefa Wydziału Badań Urzędu ds. Uzbrojenia Wojsk Lądowych, Ericha Schumanna. Ten profesor fizyki pozostawił dokument, w którym stwierdza, że w 1944 r. znalazł metodę wytwarzania za pomocą konwencjonalnych materiałów wybuchowych temperatur rzędu kilku milionów stopni Celsjusza oraz ekstremalnie wysokich ciśnień, umożliwiających rozpoczęcie syntezy jądrowej. Na tej właśnie zasadzie opiera się bomba wodorowa. Być może, Schumann wykorzystał ładunki kumulacyjne – wydrążone, mające niezwykłą siłę przebicia. Czysto teoretycznie rzecz biorąc, gdyby ustawić naprzeciwko siebie dwa stożkowate ładunki kumulacyjne, umieścić między nimi uranowe płyty i paliwo termojądrowe, a następnie te ładunki odpalić, można by, przy ogromnym szczęściu, spowodować bardzo krótką reakcję łańcuchową. Nie jest to właściwie bomba atomowa. Także Karlsch woli mówić o „nuklearnych granatach”, które, jak przyznaje, miały moc nieporównanie mniejszą niż amerykańskie bomby zrzucone na Nagasaki i Hiroszimę. Domniemana eksplozja takiego ładunku na Rugii jest słabo udokumentowana. Włoski dziennikarz i korespondent „Corriere della Sera”, Luigi Romersa, twierdzi, że w październiku 1944 r. odwiedzał Hitlera, a potem przewieziono go na jakąś wyspę na Bałtyku, gdzie oglądał potężny wybuch z dziwnym rozbłyskiem światła. Niemal na pewno natomiast jakąś niezwykłą broń testowano 3 marca 1945 r. na poligonie wojskowym w Ohrdruf w Turyngii. Około godziny 21.20 Cläre Werner spostrzegła ze wzgórza Wachsenburg wielką eksplozję: „Nagle pojawiła się jasność jakby setek błyskawic, w środku czerwona, na zewnątrz żółta, tak że można było w nocy czytać gazetę”. Potem nadeszła fala uderzeniowa. Nazajutrz Heinz Wachsman z miejscowej firmy budowlanej musiał pomagać esesmanom wznosić stosy drewna, na których spalono potwornie poparzone zwłoki więźniów obozów koncentracyjnych. Wykształcony w NRD Karlsch zna rosyjski i ma dobre kontakty z moskiewskimi archiwistami. Dzięki temu uzyskał dostęp do ważnych dokumentów, w tym do raportu radzieckiego wywiadu wojskowego z 23 marca 1945 r. Raport, powołując się na „wiarygodne źródła”, stwierdza, że w Turyngii przeprowadzono dwie silne eksplozje, prawdopodobnie z użyciem uranu 235. W wybuchach zginęło wielu jeńców wojennych, z niektórych dosłownie nic nie zostało. Ta nowa broń może spowolnić radziecką ofensywę – głosi raport, który dotarł na biurko Stalina. Badania gruntu w Ohrdruf wykazały podwyższoną radioaktywność. Badacze znaleźli tu kobalt 60, który powstaje, gdy neutrony z reakcji rozszczepienia uderzają w stal lub żelazo. Może to świadczyć, że podczas wybuchu doszło do reakcji jądrowych wraz z uwolnieniem znacznych ilości energii. Tak twierdzi Reinhard Brandt, chemik jądrowy z uniwersytetu w Marburgu.
Tagi:
Marek Karolkiewicz