Dwa miesiące po zaprzysiężeniu prawicowego rządu naziści wychodzą z ukrycia, a wicekanclerz uderza w publiczne media – Siedzę sobie w mojej wiosce spokojnie, 10 km od granicy z Bawarią, mówimy sobie z sąsiadami grzecznie Grüss Gott. Czytam zaprenumerowaną „Süddeutsche Zeitung”, dyskutuję politycznie z moim mężem, Austriakiem. Nie mam austriackiej telewizji (nikt mnie nie zmusi do jej oglądania), czasem w niedziele „podnosimy sobie poziom inteligencji”, czytając „Kronen Zeitung” ze stojaka na przystanku autobusowym, jeżeli akurat uprawiamy poranny sport. Politykę robi się w dużych miastach, nie na prowincji. A już na pewno nie w Innviertel w Górnej Austrii – opowiada Dorota Fischer, Polka od 28 lat mieszkająca w Austrii. Tu nie dyskutuje się o polityce, chyba że lokalnej. Wiedeń jest daleko, Linz, stolica Górnej Austrii, też. W porównaniu z wyborami w roku 2013 zdecydowanie więcej mieszkańców zagłosowało na FPÖ i ÖVP. – Bo „nie przepadają za Unią Europejską”. I boją się uchodźców. Co prawda, nikt w gminie jeszcze uchodźcy nie widział, ale skoro słyszą, że należy się bać, to się boją. A rolnicy, trzon mieszkających tu ludzi, zawsze narzekali, więc narzekają i teraz. Nie wierzą, że ten rząd coś zmieni. Bo Heinz-Christian Strache mimo swoich przedwyborczych hasełek z UE nie zrezygnuje. A i oni nie mają ochoty rezygnować z unijnych dotacji. Uprawiają swoje zagony bez wiary w lepsze jutro pod turkusowym sztandarem – wyjaśnia lokalne klimaty Dorota, dziennikarka Radio PoloNews, polskiej redakcji Radia FRO, Freier Rundfunk Oberösterreich w Górnej Austrii. Żartuje sobie tylko z mężem, czy mając polskie obywatelstwo, powinna już pakować walizki, czy jeszcze może spać spokojnie. Maski spadają Stan polskiej demokracji w wersji 2015-2018 jeszcze niedawno bardzo się różnił od austriackiej. Te różnice zaczynają się zmniejszać. Od powołania konserwatywno-populistycznego rządu w grudniu ub.r. z kanclerzem Sebastianem Kurzem (ÖVP) na czele i Heinzem-Christianem Strachem (FPÖ) jako wicekanclerzem Austria dogania Polskę w okaleczaniu instytucji demokratycznych. Złudzeniem było ugrzecznienie polityków FPÖ, mających poglądy prawicowej ekstremy i neonazistowskie epizody w przeszłości, członków burszenszaftów – konserwatywno-prawicowych związków akademickich. Weszli na salony w drogich okularach i garniturach zamiast filcowych jupek z kościanymi guzikami, ale po kilku tygodniach rządzenia maski spadają. Polska polityka ma swój populistyczny język, gdzie hańba, wstawanie z kolan, patriotyzm, naród itd. są kluczowymi słowami, teraz jeszcze dochodzą hasła antysemickie. Austria też weryfikuje swoją mowę polityczną. Z pozycji legalnego rządu członkowie FPÖ pozwalają sobie na coraz większą bezczelność. Dwa tygodnie temu bohaterem głośnej afery był Udo Landbauer, polityk i członek rady miasta Wiener Neustadt, które uchodzi za centrum prawicowej ekstremy Austrii. Landbauer publikował w prawicowo-ekstremistycznym periodyku „Aula”, zakazanym ze względu na neonazistowskie treści. Niedawno zachęcał też do korzystania ze śpiewnika z takimi treściami, a wicekanclerz Strache nie widział w tym nic złego. Sam zresztą pojawiał się wcześniej na łamach „Auli”. Atak na dziennikarza U nas publiczne media zostały zagarnięte przez rządzących i szybko stały się organami partyjnymi, natomiast austriackie publiczne radio i telewizja ORF zajmowały krytyczne stanowisko wobec FPÖ, a Strache i jego ekipa czuli się tam raczej obco. Teraz przyszedł czas na wyrównanie rachunków, bo nie zapomnieli dziennikarzom tropienia ich „błędów młodości”, materiałów o hajlowaniu, antysemityzmie, nawoływaniu do nienawiści. Jednym z dziennikarzy znienawidzonych przez wicekanclerza Strachego i ministra transportu Norberta Hofera, niedoszłego prezydenta, jest Armin Wolf, gwiazda dysput politycznych, moderator, wiceszef działu informacji publicznej telewizji ORF. Wicekanclerz pokazał klasę europosła Czarneckiego. Na Facebooku opublikował zdjęcie Wolfa z podpisem: „Kłamstwo. Propaganda. Pseudokultura” – taka jest ORF”. Uzupełnił to rymowanką, że nadawca publiczny nadaje kłamstwa jako wiadomości i wymaga opłaty (abonament w zależności od landu wynosi 21-27 euro miesięcznie – przyp. red.). Asekuracyjnie dodał, że to wszystko satyra. Gwoździem do trumny stosunków między ORF i FPÖ była relacja z międzynarodowego spotkania w Monachium, w której nie pokazano ministra Hofera. Wtedy partia znów zaczęła mówić populistycznie o zniesieniu abonamentu, co jest zresztą częstym tematem politycznym. Organizacja autorów, IG Autorinnen Autoren, uważa taką krytykę mediów publicznych za niesprawiedliwą – nigdy