Wpisy od Artur Zaborski
Nowy faszyzm nie ma już twarzy mężczyzny
Kryzys męskości często wykorzystują politycznie kobiety, jak Marine Le Pen we Francji czy Sue-Ellen Braverman w Wielkiej Brytanii.
Korespondencja z Karlowych Warów
Mark Cousins – (ur. w 1965 r.) znany z dzieł eksperymentalnych i dokumentalnych. Jego prace często poruszają tematy społeczne, polityczne i kulturowe („Marsz na Rzym” o faszyzmie, „Another Journey by Train” o brytyjskich neonazistach). Najnowszy film, „A Sudden Glimpse to Deeper Things”, zdobył główną nagrodę, czyli Kryształowy Globus, na zakończonym niedawno festiwalu w Karlowych Warach.
Jaką rolę odgrywa dziś kino?
– Kino jest formą snu. Świetnie sprawdza się w łączeniu nas z naszą podświadomością, z ego. Potrafi poddać analizie to, czego się boimy, co nas martwi. Pozwala doświadczyć tego w bezpiecznych warunkach. Podczas seansu w ciemnej sali kinowej możemy się wyluzować. Pozwolić, żeby zalały nas emocje, których unikamy poza kinem. Poddajemy się im, bo wiemy, że nie spotkają nas żadne konsekwencje. Pozwalamy sobie na strach, fantazję, gdybanie, jak wyglądałoby nasze życie, gdybyśmy byli w skórze bohatera. Łączymy się z pragnieniami i niepokojami, do których nie chcemy nawet się przyznać. Kino pozwala nam dotrzeć do dzikiej i nieujarzmionej części naszej natury.
Czyli wciąż ma ono znaczenie? Wiele osób utyskuje, że to już tylko chłam na platformach streamingowych.
– Pytanie, które należy sobie zadać, odnosi się do kreatywności. Pesymiści mówią, że kino umarło i został nam tylko streaming. Ale wystarczy się rozejrzeć, żeby dostrzec, że w tylu miejscach na świecie zachodzą ciekawe zjawiska. Każdy film, który zrobią Radu Jude z Rumunii albo Apichatpong Weerasethakul z Tajlandii, to wydarzenie. Kino nadal jest zasilane przez takich twórców.
Dawniej czytałem artykuły korespondentów z Cannes czy z Wenecji, a potem trzeba było czekać długie miesiące, aż te filmy się zobaczy. Dzisiaj filmów jest tyle, że człowiek nie nadąża z oglądaniem bieżących premier.
– Widzę, że ktoś tu jest nostalgiczny. Niebezpiecznie jest patrzeć w przeszłość. Warunki, w jakich odkrywaliśmy kino, wcale nie były idealne, miały mnóstwo wad, których z czasem zdajemy się nie dostrzegać. Popatrzyłbym na współczesność z odwrotnej perspektywy. Żyjemy w czasach idealnych do zakochiwania się w kinie, bo jeśli właśnie przeczytałem o filmie „La Strada” Felliniego, to mogę dotrzeć do niego w pięć minut. Kiedy czytałem w młodości o arcydziele Orsona Wellesa „Obywatel Kane”, musiałem czekać aż 10 lat, zanim udało mi się je zobaczyć. Oczywiście, że ten czas oczekiwania rozbudzał apetyt na filmy. Ale naprawdę wolałbym obejrzeć „Obywatela Kane’a”, kiedy miałem 12 lat, niż jako 22-latek.
Pamiętajmy o krajach, w których nie ma zbyt wielu kin, takich jak Arabia Saudyjska, albo gdzie panuje reżim polityczny – ludzie mogą dotrzeć do każdego rodzaju kina dzięki czarnemu rynkowi w internecie. Za mojej młodości nie było nawet czarnego rynku
Najlepsze rzeczy zrobiłem w PRL
Zawsze podchodzę z dystansem, z przymrużeniem oka. Tak się ukształtowałem. „Pat i Pataszon”, proszę pana.
Jerzy Stuhr – aktor i pedagog
Święta spędza pan z bliskimi czy na scenie?
– Tylko raz grałem w Wigilię, we Włoszech. Pracowałem wtedy w teatrze w Trieście i gdy zobaczyłem repertuar, zapytałem: „Gramy w Wigilię, 24?”. Mnie za komuny opowiadali koledzy, że musieli w latach 50., za stalinizmu, w Wigilię grać – na widowni samo wojsko siedziało, więc kompletnie się nie spodziewałem, że we Włoszech ktokolwiek na taki spektakl przyjdzie. Ale Włosi na to: „A dlaczego nie? Przecież tłumy ludzi będą. Potem pójdą na spacer i na kolację”. I zagraliśmy.
Był komplet?
– Tak. Życzenia żeśmy sobie w teatrze składali, każdy wylosował kolegę, któremu coś kupił. Przedziwne prezenciki sobie wtedy wymyślaliśmy. Zamartwiałem się o kolację, o rybę, ale na szczęście bliscy wtedy do mnie przyjechali. Wigilię spędziliśmy w restauracji, chyba jedyny raz, bo zawsze rodzina gotowała. Kiedyś my z małżonką, a teraz to się zmieniło – gotują dzieci, a my jesteśmy gośćmi. W tym roku u córki będzie kolacja. Potem zabieramy wnuczki do nas na wieś, pod Rabkę, gdzie będziemy je uczyć jeździć na nartach. Niech się uczą jak najwięcej od dziadków.
Pan dużo się nauczył od swoich?
– Babcia, proszę pana, która w młodości była śpiewaczką operową, wszystkiego mnie nauczyła: i pływać, i jeździć na rowerze. Wszystko babcia. Była dla mnie wielką osobowością. Do kina pierwszy raz też ona mnie zabrała, na „Pata i Pataszona”, kiedy miałem pięć lat. To była taka zwulgaryzowana wersja Flipa i Flapa, w której chodziło już tylko o to, żeby ktoś dostał tortem w buzię albo kopa w tyłek. Ja się wtedy bardzo cieszyłem. Mówiłem potem, że gdyby mnie babcia na „Hamleta” Laurence’a Oliviera zaprowadziła, to może byłbym zupełnie innym aktorem. Ale ona na „Pata i Pataszona”…
Dzieci sam pan zabierał do kina czy też zostawiał to babci?
– Nie pamiętam dokładnie, jak to było. Przypominam sobie za to, jak mój syn Maciej zadebiutował w „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego jako chłopczyk. Byłem potwornie zdenerwowany graniem z własnym dzieckiem. Z obcymi wchodzić w fikcję to coś innego, ale wygłupiać się z synem i opowiadać nieswoim tekstem było trudno. Zdenerwowany byłem strasznie, myliłem się. Kieślowski śmiał się ze mnie okrutnie, kiedy ja – który nigdy nie zapominałem tekstu – zapominałem. A Maciej wchodził w te sytuacje jak dziecko – jego bardziej interesowały śrubki na kamerze niż odtwarzanie jakichś tam słów.
Jakie filmy kochają Polacy?
Nieustannie bawią nas „Kogel-mogel” i „Sami swoi”, wzruszają „Pianista” i „Znachor”, a za najbardziej kultowe produkcje uznajemy „Janosika” i „Psy”.
Lata 90. Rodzinny zjazd wielkanocny. Na stole sałatki, mazurki i flaszki z wódką. Dookoła gwar rozmów. Przerywanych wtedy, gdy na ekranie stojącego w rogu telewizora zaczyna się ważna scena z któregoś filmu. Wszyscy śmieją się, gdy Kargul i Pawlak nawzajem tłuką sobie garnki i targają koszule. Wzruszają, gdy Kmicic tuli do siebie Oleńkę w sunących po śniegu saniach i wstrzymują oddech, gdy słychać kultowe zdanie: „Proszę państwa, Wysoki Sądzie, to jest profesor Rafał Wilczur!”.
Jeszcze trzy dekady temu święta miały swoje nieodłączne elementy – jednym z nich były emitowane w telewizji ukochane produkcje Polaków. Wtedy sprawa była prosta. Oglądaliśmy to, do czego mieliśmy dostęp, czyli filmy, które pokazywali nam kiniarze albo nadawcy telewizyjni.
Klęska urodzaju.
Dzisiaj platformy streamingowe nie oczekują, że zasiądziemy przed ekranem wyznaczonego dnia o konkretnej godzinie. Dzięki przepastnym bibliotekom, których zawartość jest dostępna na życzenie, możemy sobie włączyć tysiące produkcji o dowolnej porze dnia i nocy. Spektakularnie zwiększyła się też liczba premier – toniemy w zalewie nowych propozycji, które debiutują w streamingu niemal codziennie. Czy w czasach, kiedy oferta jest tak bogata, że nikt nie jest w stanie pochłaniać wszystkiego, co nam się proponuje, ludzie chcą jeszcze wracać do tego, co już kiedyś obejrzeli?
To, czy słowa inżyniera Mamonia, że najbardziej lubimy piosenki, które dobrze znamy, da się obecnie przełożyć na kino, sprawdziła grupa Kino Polska. Stacja od dwóch dekad oferuje nam mieszankę kultowych polskich produkcji i hitów ostatnich lat. Zlecone w czerwcu br. Agencji Badawczej Zymetria badanie „Popularność polskiego filmu wśród polskich widzów” miało odpowiedzieć na kilka pytań. Które polskie filmy najbardziej wzruszają Polaków? Czy zetki i milenialsi oglądają jeszcze kultowe polskie filmy sprzed lat? Jak bardzo preferencje pokolenia Z różnią się od wyborów filmowych baby boomersów? Które polskie filmy bawią poszczególne pokolenia i gdzie najchętniej oglądamy rodzime kultowe produkcje?
Reprezentatywna próba 1 tys. osób miała wybrać spośród kilkudziesięciu filmów te, które są dla nich kultowe, wzruszające albo zabawne. Co z tych badań wynika? Przede wszystkim obalają one stereotyp, że Polacy są zmęczeni rodzimymi produkcjami. Wbrew powszechnej opinii, że ciągle grają Karolak i Adamczyk, nie słychać dialogów, a nastrój polskiego kina jest dołujący, większość ankietowanych, niezależnie od generacji, do której przynależy, deklaruje, że je ogląda. I to w dużym natężeniu: ponad połowa (59%) twierdzi, że robi to co najmniej raz w tygodniu, a prawie jedna trzecia codziennie lub dwa-trzy razy w tygodniu. Ponad trzy czwarte widzów przyznaje, że lubi polskie filmy. Najbardziej docenia je pokolenie baby boomersów, czyli osoby w wieku 58-65 lat, spośród których aż 85% wskazało, że uważa polskie filmy za wartościowe.
Kamperem przed siebie
Każdy potrzebuje być szczęśliwy na własnych warunkach.
Agnieszka Kokowska – autorka zdjęć filmowych, reżyserka, edukatorka. Absolwentka Szkoły Filmowej w Katowicach na kierunku realizacja obrazu filmowego. Jej pełnometrażowy film dokumentalny „W stronę słońca” (2024) uczestniczył właśnie w 43. Koszalińskim Festiwalu Debiutów Filmowych Młodzi i Film.
W kinach od 19 lipca.
Bohaterowie twojego filmu dokumentalnego „W stronę słońca” – Kasia i Robert z trójką dzieci – zapragnęli zmiany. Porzucili dostatnie życie w Warszawie, sprzedali dom, kupili kamper i wyruszyli w świat. W czasie seansu nie dawało mi spokoju, czy zamienili wygodę na niewygodę, czy odwrotnie.
– Jak chcesz coś zmienić w swoim życiu na lepsze, to dosyć kontrowersyjnym pomysłem może być zamknięcie się w bardzo małej przestrzeni kampera z całą rodziną. Człowiek zostaje bez bieżącej wody w kranie i bez regularnego, comiesięcznego dochodu. Ale jak się głębiej zastanowić, to ta przestrzeń jest teraz nieograniczona, bo ich salon otwiera się na plażę, las, ocean, wszystko, co dookoła. Oni żyją przecież nie tylko w środku kampera, ale także na zewnątrz. Mają ogródek, o którym wielu z nas marzy, mieszkając w zatłoczonym mieście.
Marzyliśmy o nim w czasie pandemii!
– Zwłaszcza gdy pojawiły się absurdalne przepisy zakazujące wchodzić do lasów i parków. Myślę, że pandemia zmieniła życie wielu osób, którym zaczęło ono płynąć trochę spokojniej, co wywołało refleksje. We mnie pandemia wyzwoliła ogromną kreatywność. Możliwe, że bez niej bym się twórczo nie obudziła.
Mam ADHD i gdy miałam dużo obowiązków, nie potrafiłam sobie poukładać pewnych rzeczy. Byłam przebodźcowana, więc gdy nie można było pracować, bo branża filmowa się zamknęła podczas pierwszego lockdownu, to dało mi przestrzeń, żeby troszeczkę bardziej zagłębić się w to, co mnie dziecięco pasjonuje, czyli obserwowanie kamerą rzeczywistości. Uświadomiłam sobie wtedy, że też mam coś do powiedzenia i chcę reżyserować.
Moich bohaterów poznałam miesiąc przed ich wyjazdem. Od początku wiedziałam, że to będzie długi projekt, bo to, co mnie najbardziej interesuje w ich historii, to pierwsze dwa-trzy lata podróży. Po swoich doświadczeniach emigracyjnych wiedziałam, że kiedy jesteś nowicjuszem i wymyślasz sobie, że teraz będziesz w życiu robić coś innego, kierują tobą jakieś wyobrażenia. A mnie interesowało, jak weryfikuje to rzeczywistość.
W cieniu wojny domowej
Nic tak nie dzieli ludzi jak media społecznościowe Alex Garland – brytyjski pisarz, scenarzysta, reżyser i producent. W kinach możemy oglądać jego film „Civil War”. Tytuł pańskiego filmu nie brzmi dzisiaj jak abstrakcja, wojna domowa to możliwe następstwo napięć w podzielonych społeczeństwach Wielkiej Brytanii, z której pan pochodzi, Stanów Zjednoczonych, o których zrobił pan film, czy Polski, w której ja się urodziłem. – Moja ojczyzna ma ogromny problem z populistycznymi politykami, którzy w myśl zasady: dzielić, by rządzić, doprowadzają do coraz
Wolna jak Jagna
Rola Kamili Urzędowskiej w „Chłopach” odstaje od osiągnięć kolegów i koleżanek Ma dopiero 30 lat, na koncie udział w najchętniej oglądanym polskim filmie 2023 r. i nagrodę na jednym z najważniejszych festiwali filmowych świata. W odróżnieniu od wielu innych aktorek, które odniosły spektakularny sukces, Kamila Urzędowska nie boi się wykorzystywać popularności do tego, żeby mówić o istotnych dla niej sprawach. Tak jak całe jej pokolenie. Na Berlinale – najważniejszym obok Cannes i Wenecji festiwalu filmowym na świecie – odebrała prestiżową
Stulecia pogardy dla chłopów nadal pokutują
Jeśli chodzi o upokorzenie i wyzysk, to nie ma różnicy między tymi, którzy pracowali przy bawełnie i kukurydzy, a tymi, którzy pracowali tutaj przy zbożu Jacek Braciak – aktor teatralny, filmowy i dubbingowy Tadeusz Kościuszko należy do panteonu polskich postaci historycznych. Wielu osobom pewnie trudno sobie nawet wyobrazić, że można mówić o nim inaczej niż jako o bohaterze narodowym. Wy poszliście w stronę popkultury, bawicie się tą postacią i okolicznościami, w jakich przyszło jej działać. Nie bałeś się, że konserwatywni patrioci
Walka o kino
Palestynie potrzeba dziś nie tylko dobrych polityków, ale i dobrych filmowców – mówi reżyser Rashid Masharawi – Niedługo opowiadanie o wojnie w Gazie będzie modne – mówił na El Gouna Film Festival w Egipcie arabski aktor Amir El Masry. Miał na myśli to, że zarówno wielkie studia hollywoodzkie, jak i Netflix już chcą kręcić filmy, których akcja osadzona jest w bombardowanej Palestynie. Nie tylko jego martwi, że dla Zachodu będzie to kolejny nośny temat, na którym syci producenci będą mogli zarobić
Małe końce świata
Wbrew temu, co mówią nacjonaliści, nie da się historią kraju czy narodu przykryć naszych indywidualnych historii Asaf Saban – scenarzysta i reżyser W pana filmie izraelscy licealiści jadą na wycieczkę do Oświęcimia zobaczyć muzeum Auschwitz. Był pan na takim wyjeździe? – Byłem, miałem wtedy 17 lat. Pierwszy raz odwiedziłem wówczas Polskę. U nas to zupełnie normalne, że nastolatki jadą do miejsc pamięci utworzonych na terenach byłych obozów koncentracyjnych. Takie wyprawy wywołują sporo ekscytacji.
Nie ma jednego kina kobiet
Wspieramy osoby tworzące filmy, które mają wpływ na rzeczywistość Weronika Adamowska – współtwórczyni inicjatywy HER Docs, która od pięciu lat wspiera i upowszechnia kino dokumentalne kobiet w Polsce i za granicą; współorganizatorka HER Docs Forum. Weronika Adamowska – od 15 lat związana jest z branżą filmową, pracując naprzemiennie jako programerka i kuratorka, konsultantka przy projektach filmowych, organizatorka wydarzeń filmowych oraz dystrybutorka filmowa. Stypendystka programu Berlinale Talents. Rozmawia Artur Zaborski HER Docs