Prawicowy populista i jego poplecznicy zawłaszczyli państwo Madziarów Osobliwe szaleństwo ogarnęło węgierskie władze. Premier Viktor Orbán i jego partia Fidesz zawładnęli krajem. Rząd wprowadził kneblową ustawę medialną i buduje „system jedności narodowej”. Komentatorzy mówią o półdemokracji, autokracji, a nawet, jak napisał publicysta niemieckiego magazynu „Die Zeit”, o państwie wodzowskim. Szef rządu w Budapeszcie zyskał przydomek „Pinocheta Europy Środkowej”. Tworzy projekt bardziej radykalny od IV Rzeczypospolitej braci Kaczyńskich, tyle że znacznie skuteczniej. Węgierski pisarz György Konrád ostro porównał sytuację w ojczyźnie z wczesną fazą hitlerowskiego reżimu: „Przypomina mi to bardzo rok 1933, kiedy NSDAP dzięki uzyskanej w wyborach większości w pozornie demokratycznych warunkach zdobyła władzę. Węgry są w porównaniu z Niemcami małym państwem i rządy terroru są tam nieprawdopodobne, jednak o demokracji mowy być nie może”. 1 stycznia Węgry objęły przewodnictwo Unii Europejskiej. Wiele wskazuje na to, że nie przyniesie ono sukcesu. Minister spraw zagranicznych Luksemburga Jean Asselborn stwierdził, że Budapeszt naruszył ducha i literę traktatów europejskich. Postawił też pytanie, czy Węgry są godne przewodzić Unii. Zdaniem Martina Schulza, lidera frakcji socjaldemokratów w Parlamencie Europejskim, Węgry z powodu swojej polityki będą miały wiele problemów. Po zmianie ustroju wśród bratanków ukształtowały się dwa obozy polityczne o mniej więcej podobnej sile – socjaliści oraz prawica. Niestety, ani jedni, ani drudzy nie hołdowali cnocie umiarkowania, usiłowali zdobyć jak najwięcej władzy i wszelkich płynących z niej korzyści. Politycznych adwersarzy traktowali jak wrogów zasługujących na pogardę. 47-letni Viktor Orbán z partią Fidesz (Związek Młodych Demokratów) rządził w latach 1998-2002 – wprawdzie bez wielkich osiągnięć, ale nauczył się wtedy sprawnie wykorzystywać media oraz antysyjonistyczne i antykapitalistyczne resentymenty rodaków. Socjaliści, pozostający u steru w latach 2002-2010, mieli sposobność zreformowania kraju, ale zawiedli na całej linii. Na Węgrzech szerzyły się korupcja i nepotyzm. Lewicowy premier Ferenc Gyurcsány skompromitował się doszczętnie, kiedy po wygranych z trudem wyborach w 2006 r. przyznał: „Żaden kraj nie popełnił tylu głupot, co my. Kłamaliśmy rano, wieczorem i w nocy”. Kiedy uderzył kryzys, tylko wsparcie Międzynarodowego Funduszu Walutowego i UE uratowało Węgrów przed bankructwem. Jak było do przewidzenia, w kwietniu 2010 r. partia Fidesz odniosła zwycięstwo wyborcze, zdobywając prawie 53% głosów. Dało jej to dwie trzecie miejsc w parlamencie, a więc także możliwość zmiany konstytucji i przyjmowania dowolnych ustaw. Podczas kampanii Fidesz nie zdystansował się od ksenofobicznej i antysemickiej partii Jobbik, która zdobyła aż 17% poparcia. Wielu głosowało nie tyle za Fideszem, ile przeciw socjalistom, a połowa elektoratu została w domu, Viktor Orbán uznał jednak, że wyborcza wiktoria daje konserwatywnej prawicy prawo do całkowitego przemodelowania kraju, i to na bardzo długi czas. Ideałem jest sytuacja, w której trwale rządzi tylko jedna partia całego narodu, i to bez demokratycznych instytucji kontrolnych, które, jak głoszą wszystkie populistyczne reżimy, „tylko przeszkadzają w rządzeniu”. Nowy rząd nakazał, aby w urzędach, koszarach i ministerstwach wisiały tablice o wymiarach 50 na 70 cm, z tekstem głoszącym, że po „zwycięskiej rewolucji w kabinie wyborczej” powstała nowa umowa społeczna. „Węgry postanowiły przyjąć nowy system, system jedności narodowej”. Władze dopełnią ową jedność „stanowczo i bez kompromisu”. Prezydent László Sólyom, wcześniej wybrany głosami Fideszu, nie zgodził się na tę propagandową deklarację w swej rezydencji. Odmówił też podpisania dwóch ustaw, w tym zezwalającej na zwalnianie urzędników państwowych bez podania powodu. Rząd nie zgłosił tego odważnego polityka do ponownego wyboru. Prezydentem został Pál Schmitt, olimpijski zwycięzca w szermierce, który przyrzekł, że bez wahania zatwierdzi każdą ustawę Fideszu. Ostatnim bastionem, który mógł jeszcze utemperować antydemokratyczne zapędy, był Trybunał Konstytucyjny, ale władze drastycznie ograniczyły jego kompetencje. W ramach totalnej „orbanizacji” zmieniono granice okręgów wyborczych, dzięki czemu po wyborach samorządowych w październiku Fidesz wystawia 95% burmistrzów. Rząd obsadził swoimi zwolennikami nawet mniej istotne stanowiska. Niepokornych, sympatyzujących z lewicą profesorów, a nawet dyrektorów teatrów zwolniono. Władze kunsztownie uprawiają orwellowską nowomowę. Gabinet Orbána nie jest rządem Republiki Węgierskiej, lecz „rządem spraw narodowych”. Ministerstwo Zasobów
Tagi:
Jan Piaseczny