Autorytaryzm tak się wżarł w naszą świadomość, że bez nienawiści nie umiemy żyć

Autorytaryzm tak się wżarł w naszą świadomość, że bez nienawiści nie umiemy żyć

(fragmenty wywiadu zamieszczonego w najnowszym numerze „Zdania”) Prof. Andrzej Romanowski Rozmawiają: Edward Chudziński, Stefan Ciepły, Filip Ratkowski – Gdyby pan dostał z „Polskiego Słownika Biograficznego”, którego jest pan redaktorem naczelnym, zamówienie na przygotowanie własnego biogramu, co jest oczywiście założeniem czysto hipotetycznym, bo wiadomo, że aby tam się znaleźć, trzeba najpierw umrzeć, jak by ta autobiografia wyglądała? – Dobry żart. Ale gdyby potraktować go poważnie, musiałbym najpierw odwołać się do tradycji rodzinnych. A jak na kryteria PiS-owskie, mam dobre papiery. Rodzina katolicka i patriotyczna. Żadnych partyjnych. Mój wuj Jan Bytnar-„Rudy” odbity z rąk gestapo podczas akcji pod Arsenałem. Oczywiście nie znałem wuja, natomiast byłem w wielkiej przyjaźni z jego matką zmarłą dopiero w 1994 r. To była moja ukochana ciocia, Zdzisława Bytnarowa, z którą utrzymywałem kontakt głównie korespondencyjny. Ona po cichu liczyła, że ja tradycje Bytnarów będę nadal kultywował. I coś było na rzeczy, bo w początkach mojej pracy w „Tygodniku Powszechnym” używałem pseudonimu Grzegorz Bytnar. Ale mam też inne pokrewieństwa – brat mojej babci od strony ojca, Tadeusz Załogowicz, zginął w walkach z Ukraińcami w rejonie Lwowa w 1919 r. Mój ojciec po nim otrzymał imię Tadeusz. Z kolei wuj od strony matki, Władysław Armata, zginął w Katyniu. I mam jeszcze wuja przyszywanego, z rodziny, która jest z moją rodziną zaprzyjaźniona od czasu pradziadków. To Stanisław Dydo, działacz WiN-u zamordowany przez UB we Wrocławiu 27 listopada 1948 r. A więc, jak panowie widzicie, są to tradycje antykomunistyczne. (…) WAŻNE DATY – Dochodzimy do dat ważnych dla pana profesora, do powstania „Solidarności” i głębokiego pańskiego zaangażowania w ten ruch i działalność podziemną… – Ale nie uważam się za ważnego działacza podziemia. Najpierw, w czasie „karnawału ťSolidarnościŤ”, byłem typowym, „Tygodnikowym” realistą, najdalszym od wszelkich radykalizmów, zresztą w zasadzie nie działałem na szerszym forum. Owszem, do „Solidarności” wstąpiłem od razu, ale uważałem, że od działania są mądrzejsi. Potem się okazało, że może niekoniecznie mądrzejsi i może trzeba było działać, więc teraz uważam swą postawę za błąd, za jeden z wielu moich grzechów zaniechania. Natomiast gdy wybuchł stan wojenny, to ja stałem się zoologicznym antykomunistą. Gdy patrzę dziś na siebie samego z tamtych czasów, to sądzę, że z Macierewiczem z dzióbków byśmy sobie pili. – Miał pan okazję spotkać się z nim w owych czasach? – Nie, Pan Bóg uchronił. Ale każdy partyjny był wtedy moim osobistym wrogiem. Zapewne nie powinienem się w tym gronie tak obnażać, ale traktuję tę rozmowę jako rodzaj rozrachunku z samym sobą. A ja wówczas naprawdę strasznie się wściekłem! Uważałem, że zostały przekroczone wszelkie granice, że złamano wszelkie ustalenia, że zerwano dialog. Sądziłem też, że to niesłychanie demoralizuje społeczeństwo, że polski żołnierz, w polskim mundurze, splamił ten mundur strzelaniem do narodu. Dziś wiem: nie doceniałem radykalnego nurtu w „Solidarności”. Byłem na to ślepy, bo w „Solidarności” miałem do czynienia z Kozłowskim, Turowiczem czy Michnikiem. Że był sobie Andrzej Rozpłochowski, który rzekł: „Trzeba im tak dopierdolić, żeby kuranty moskiewskie zagrały Mazurka Dąbrowskiego” – o tym pojęcia nie miałem. A jeżeli miałem pojęcie – to te zjawiska uważałem za margines. Tymczasem to był embrion PiS-u. – Z tych, którzy wówczas siedzieli cicho, teraz nadrabiają własne zaniechania. Zupełnie inne niż pańskie zaniechania. – Nie miałem też świadomości, że stan wojenny, z całym tym kubłem nienawiści, który został wylany, był w istocie działaniem w rękawiczkach. Liczba ofiar całego okresu stanu wojennego – według obliczeń IPN! – sięga 100 osób. Całego okresu – a to już jest nieścisłe, bo dolicza się tu tajemnicze morderstwa jeszcze z roku 1988. Tymczasem przewrót majowy w roku 1926 pochłonął 379 ofiar w ciągu trzech dni. – A do tego trzeba by doliczyć ofiary wydarzeń krakowskich z 1936 r., rozstrzelane strajki chłopskie, pacyfikacje na Wołyniu i w ogóle na „kresach”. – Takich zestawień wówczas nie brałem pod uwagę i – tak jak dziś PiS – idealizowałem Polskę przedwojenną. No i skąd mogłem wiedzieć, że Jaruzelski odda władzę? – A nie zauważył pan wówczas, że jest coś takiego jak nurt reformatorski w PZPR? I że ta orientacja w gruncie rzeczy wygrała? I że był to w istocie potężny nurt, który chciał być i był partnerem „Solidarności”? – Ale to byli ludzie, którzy odeszli z partii, a ja miałem

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 03/2009, 2009

Kategorie: Wywiady