Miało być polsko-ukraińskie pojednanie, a wyszła… W sobotę 31 marca przed pomnikiem gen. Karola Świerczewskiego w bieszczadzkich Jabłonkach starli się jego zwolennicy i przeciwnicy. Nikt fizycznie nie ucierpiał, ale musiała interweniować policja. Jak co roku śmierć generała, który 28 marca 1947 r. pod Jabłonkami został zabity przez UPA, uczcili m.in. weterani, część mieszkańców Bieszczadów i posłowie SLD. W tym roku przypadła 65. rocznica, toteż uroczystości miały być większe niż zwykle. Dotąd ograniczano się do przypomnienia życiorysu „Waltera” i złożenia kwiatów pod pomnikiem; teraz miała się odbyć także słowna rekonstrukcja potyczki polskich żołnierzy z banderowcami. Pogoda nie dopisała – było zimno i wietrznie, padał śnieg z deszczem, ale nikt nie marzł. Kiedy z autobusów wysiadła stuosobowa grupa osób chcących uczcić pamięć generała i innych poległych żołnierzy, „przywitali” ją młodzi ludzie, krzycząc: „Precz z komuną!”. Na sporych transparentach wymalowali hasła: „Generał Walter – pijak i morderca”, „Precz z gloryfikacją komunizmu”. – Już wtedy wiedziałem, że to się dobrze nie skończy – mówi chcący zachować anonimowość świadek tych wydarzeń. – Atmosfera gęstniała z minuty na minutę. Wielu starszych ludzi, weteranów wojennych, było oburzonych zachowaniem młodzieńców. Wdali się z nimi w utarczki słowne, a nawet się poszarpali. NIEZAGOJONE RANY Kiedy organizatorzy uroczystości chcieli odśpiewać hymn narodowy, protestujący na to nie pozwolili. – Nie mogliśmy dopuścić, by odegrano hymn pod pomnikiem zbrodniarza, który nie powinien nawet mieć polskiego obywatelstwa – tłumaczy Andrzej Budzicki z Sanoka. – Mam wrażenie, że ci weterani, ale też młodsi sympatycy „Waltera”, nie znają historii. – Co ci gówniarze mogą wiedzieć o tamtych czasach, kiedy strach było wyjść z domu, bo można było dostać od banderowców kulę w łeb, i kiedy łuny pożarów rozświetlały wioski noc w noc – denerwuje się starszy mieszkaniec Baligrodu. – Niech pan nie podaje moich danych, ja chcę mieć już spokój, a tu wciąż o to niełatwo. Bo niby tyle lat po wojnie i po akcji „Wisła”, a wciąż między Polakami a Ukraińcami tkwią zadry. To są ciągle niezagojone rany. Pamięć gen. Świerczewskiego postanowiło w tym roku oficjalnie uczcić Stowarzyszenie Lepsze Dziś, zawiązane przez studentów Uniwersytetu Rzeszowskiego. To ono było organizatorem wyjazdu do Jabłonek. A wszystko w ramach przygotowanego przez stowarzyszenie projektu „Pamięć i pojednanie jako niezbędny element dialogu polsko-ukraińskiego”. Na ten projekt Urząd Marszałkowski w Rzeszowie dał w dobrej wierze 10 tys. zł. – We wniosku nie było słowa o tym, że pieniądze mają być przeznaczone na uroczystości ku czci gen. Karola Świerczewskiego, gloryfikujące jego postać – wyjaśnia Wiesław Bek, rzecznik prasowy UM. – Był tylko zapis, że uroczystości mają na celu pojednanie polsko-ukraińskie i odbędą się w miejscu śmierci żołnierzy i samego generała. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd. OSTATNI ŚWIADEK Tymczasem jednak trwała awantura pod pomnikiem. Niebezpiecznie zrobiło się, kiedy protestujący nastolatek (przyjechało ich z Sanoka i innych okolicznych miejscowości kilkunastu) zaczął zabierać biało-czerwone flagi zatknięte u stóp postumentu. Weterani nie chcieli na to pozwolić – ktoś komuś strącił z głowy czapkę, ktoś zerwał kaptur, z ust padły kolejne epitety. Wśród uczestników wydarzeń był ostatni żyjący świadek potyczki żołnierzy z sotniami „Chrina” i „Stacha” 28 marca 1947 r., ppor. rez. Adolf Drążek. – Ci młodzieńcy nie wiedzą, co robią, ponieważ nie doświadczyli tego, co moje pokolenie. Po prostu nie mają pojęcia o tym, co tu się działo – mówi. – Wszystko wyszło nie tak, jak zamierzaliśmy – nie ukrywa Andrzej Patro, wiceszef Stowarzyszenia Lepsze Dziś. – Nam naprawdę chodziło o pojednanie, a miejsce wydało się do tego odpowiednie. Wcześniej wydrukowaliśmy plakat z wizerunkiem gen. Świerczewskiego. Wiedziałem, że oburzy część społeczeństwa, ale był to z naszej strony zamierzony chwyt reklamowy. Chcieliśmy pobudzić ludzi do poważnej dyskusji o relacjach polsko-ukraińskich. Zaczęło się niezbyt optymistycznie, ale wierzę, że uchyliliśmy drzwi do debaty. Na pytanie, dlaczego do Jabłonek nie zaproszono nikogo ze strony ukraińskiej, chociażby ze Lwowa, Patro odpowiada: – Bo chcieliśmy zwrócić uwagę zwłaszcza Polaków, żeby pamiętali o trudnej historii. Ale jestem pewien, że na uroczystościach byli jacyś Ukraińcy, przecież ukraińska mniejszość wciąż mieszka w Bieszczadach. W Jabłonkach
Tagi:
Krzysztof Potaczała