Bądźmy wstrzemięźliwi w ocenie ludzi

Bądźmy wstrzemięźliwi w ocenie ludzi

Z rezerwą odnoszę się do potępień, jakie zdarzają się polskim hierarchom wobec społeczeństwa Rozmowa z ks. prof. Stanisławem Obirkiem (SJ) – Jak by ojciec profesor zdefiniował stosunek Jana Pawła II do niewierzących? – Od paru lat się nad tym zastanawiam i tutaj wkład Ojca Świętego oceniam jako nieco dwuznaczny. Papież co roku zaprasza na słynne spotkania w Castel Gandolfo ludzi, stosując jako jedyne kryterium doboru kompetencję. Stworzył Papieską Radę Społeczną, do której również dobierał ludzi według jedynego kryterium: ich autorytetu. Celem działania Kongregacji ds. Kultury, której szefuje przyjaciel papieża, francuski kardynał Paul Poupard, jest także zbliżenie do niewierzących. Jest to jednoznaczne, pozytywne wyjście do niewierzących i próba zrozumienia tego świata. Jeśli mówię o dwuznaczności, to raczej mam na myśli reakcję niektórych moich niewierzących przyjaciół, którzy czują się obrażeni przez język takich zwrotów, jak: „tradycyjnie chrześcijańskie społeczeństwa Europy żyją tak, jak by Boga nie było”. Odbierają to tak: skoro ja jestem niewierzący, to automatycznie muszę być gorszy. – Pionierski dialog ks. Tischnera z Michnikiem i dialog, który ksiądz prowadził na łamach redagowanego przez siebie do niedawna kwartalnika krakowskich jezuitów „Życie duchowe”. Ale tak obiecująca rozmowa ludzi Kościoła z niewierzącymi to raczej wyjątek. Czy w Polsce nie ma w ogóle tradycji dialogu wierzący-niewierzący? – I tak, i nie. Mamy znakomite tradycje, choćby księdza Kłusaka, który spierał się z marksistami. Mamy ojca Tadeusza Ślipkę, mojego współbrata, był Tischner z jego książką „Polski kształt dialogu”. Są więc precedensy. Reprezentowali oni, poniekąd, swoje środowiska. Kłusak – Seminarium Krakowskie, Ślipko – ATK. To nie były przypadkowe inicjatywy. Powiedziałbym jednak, że nie mamy w tym treningu. To jest duży problem. Ja swoją formację zakonną odbywałem równolegle ze studiami uniwersyteckimi, gdzie niewierzący są czymś normalnym. Podobnie było z zainteresowaniami literaturą. Gombrowicz, Lem czy nawet Kafka. – To wszystko niewierzący… – No właśnie. Impuls do tego dialogu otrzymałem ze strony współczesnej humanistyki. Pytanie brzmi, ilu księży interesuje się tą literaturą, na ile postrzegają to jako ważną część naszego obecnego doświadczenia. – Zacytuję wydaną przez księdza książkę „Co nas łączy? – dialog z niewierzącymi”, którą wstępem opatrzył Leszek Kołakowski i która zawiera m.in. dyskusje i polemiki prowadzone elektronicznie między księdzem profesorem a wybitnymi „niedowiarkami”, m.in. prof. Janem Woleńskim i Stanisławem Lemem. Kołakowski napisał: „Wiara jest prawomocna. Niewiara jest prawomocna. Nie są to jednak dwa sprzeczne wzajem korpusy doktrynalne, dwa zbiory twierdzeń, ale raczej przeciwstawne postawy umysłowe i moralne. Mniemam, że obie są potrzebne naszej kulturze”. Mogę to, zapewne, potraktować jako założenie programowe tego zbioru polemik? – Nie ukrywam, że bardzo jestem dumny z tej przedmowy Leszka Kołakowskiego, bo przecież w Polsce nikt jak on właśnie miał prawo i kompetencje do napisania tego tekstu. Czy jest programowy? I tak, i nie. Tak, bo odpowiada ogólnemu założeniu wzajemnego szacunku do siebie wierzących i niewierzących, ale jednocześnie brak w nim jednoznacznej deklaracji, która jest obecna w tekstach pomieszczonych w naszym tomie. Inaczej mówiąc, Leszek Kołakowski nie zdeklarował się, właściwie po której stoi stronie. Dialog z prawosławiem to wielka porażka tego pontyfikatu – Przejdźmy do dialogu z wyznawcami innych religii. Wynikłe w znacznej mierze z niezrozumienia, o co w istocie chodzi, poruszenie polskiej opinii publicznej wywołała sprawa niewpuszczenia przez władze rosyjskie biskupa Mazura z powrotem do jego diecezji na Syberii. Była to inicjatywa moskiewskiego patriarchatu prawosławnego. Ale oto podczas podróży papieża do Bułgarii w maju tego roku Kościół prawosławny, po tylu staraniach Jana Pawła II, właściwie po raz pierwszy wyszedł naprzeciw jego wezwaniom do dialogu. – Dialog z prawosławiem to wielka porażka tego pontyfikatu. Tak to trzeba na pewno ująć i jest to źródło jeśli nie frustracji, to wielkiego bólu papieża. Dialog z Żydami wychodzi bardzo dobrze. Z islamem, przynajmniej na szczytach, z buddyzmem nawet, z dalajlamą itd., to wszystko się jakoś dobrze układa. A tutaj papież napotykał mur. Zwłaszcza ze strony Cerkwi moskiewskiej. I oto nagle się okazuje, że ten dialog jest możliwy, bo z ust przeora Rylskiego Monastyru w Bułgarii padają pamiętne już dzisiaj słowa o murach wzniesionych przez ludzi, które „nie sięgają nieba” i które „ludzie mogą obalić”. Mówi się: papież naucza. Ale on się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2002, 24/2002

Kategorie: Wywiady