Białostoccy lekarze pomagają pacjentom chorym na otyłość Dla tych ludzi najważniejsze jest to, że wreszcie nie chce im się jeść. Być może, po raz pierwszy w życiu czują coś takiego – tak o skutkach przeprowadzonej w ubiegłym tygodniu operacji mówi prof. Andrzej Dąbrowski, szef Kliniki Gastroenterologii Państwowego Szpitala Klinicznego w Białymstoku. Białostoccy lekarze wszczepili do żołądka 56-letniej kobiety balon, który pomoże jej stracić zbędne kilogramy. Prosty balon z silikonu to zbawienie dla ludzi z nadwagą. Na wiele miesięcy zabija głód i gasi pragnienie. Dzięki niemu żołądek szybciej się zapełnia. Innymi słowy, żołądek się kurczy i do mózgu wysyłana jest informacja: dość jedzenia. Lekarze wprowadzają półlitrowy balon za pomocą gastroskopu prosto do górnej, najszerszej części żołądka pacjenta. Balon napełniony jest solą fizjologiczną i, dla bezpieczeństwa, niebieskim barwnikiem. W razie gdyby silikon pękł, mocz pacjenta zabarwi się na zielono i wtedy już wiadomo, że kuracja musi zostać przerwana. Prof. Dąbrowski podkreśla, że samo wszczepienie balonu jest tylko jednym z elementów walki z otyłością. – Nie da się wygrać z kilogramami bez diety i ruchu – uśmiecha się smutno. Pani Elżbieta z Warszawy, pierwsza „balonowa” pacjentka, do białostockiej kliniki przyjechała po raz pierwszy ponad miesiąc temu. Na badania i kwalifikacje. Wtedy ważyła 118 kg. Przez ostatnie kilkadziesiąt dni udało jej się zrzucić 3 kilo. Po półrocznym noszeniu balonu ma szansę schudnąć jeszcze 20, a może i więcej. – Chciałabym w końcu wyglądać normalnie – kwituje pani Elżbieta. – Nierzadko stosowałam diety, ale zawsze był efekt jo-jo i powrót do poprzedniej wagi. Prof. Dąbrowski: – Oryginalność białostockich zabiegów polega nie tylko na wszczepianiu balonu, lecz także na przeprowadzaniu szczegółowych badań hormonalnych u otyłych pacjentów. Pewnie dlatego dostaliśmy grant z Komitetu Badań Naukowych. Grant, niestety, pokrywa jedynie cenę badań. Za balon-cud pacjent musi zapłacić sam. Niemało, bo 3 tys. zł. Dąbrowski: – W Polsce balon kosztuje około 7 tys. zł. I tak jest tani. Nic więc dziwnego, że do Białegostoku przyjeżdża tak wielu pacjentów. Dziesięć miesięcy kuracji W tej chwili pod opieką prof. Dąbrowskiego i jego zespołu jest 20 osób. Pięć nosi już balony w żołądku, a do 8 lutego mają je mieć wszyscy pozostali. – Cena balonu może odstraszać, ale na pewno warto spróbować. Efekty mogą być bardzo zadowalające – przyznaje lekarz z zespołu prof. Dąbrowskiego. – Nie ma wątpliwości, że nasi pacjenci czują się lepiej także dzięki ćwiczeniom fizycznym i rygorystycznej diecie – mówi dr Marzena Konopko, która z balonowymi pacjentami spędza prawie cały dzień. I oczywiście wysłuchuje z uwagą każdego dzwoniącego pacjenta. Zwłaszcza wtedy, gdy ten pyta: „Kiedy mogę umówić się na zabieg?”. – Po zoperowaniu pierwszej pacjentki siedziałam przy telefonie kilka godzin bez przerwy – wyznaje dr Konopko. W sumie nowoczesna kuracja odchudzająca trwa dziesięć miesięcy. Pacjenci zjawiają się w klinice, tak jak pani Elżbieta, miesiąc przed planowanym zabiegiem. Lekarze uczą ich, jak zdrowo się odżywiać, i przygotowują zestaw niezbędnych ćwiczeń. Oprócz tego lekarze na bieżąco badają przemianę materii pacjentów oraz poziom insuliny i hormonów, które regulują głód. – Chodzi o to, żeby wyrobić w tych ludziach nawyk zdrowego życia. Muszą zdawać sobie sprawę, że balon nie jest na wieczność – dodaje prof. Dąbrowski. 15 minut i po krzyku Sama operacja trwa kwadrans. Pacjent jest znieczulony, ale musi mieć stały kontakt z lekarzami. Nie ma mowy o całkowitej narkozie. Pani Elżbieta już następnego dnia po operacji wróciła do Warszawy. – Pacjenci noszą balon przez pół roku. A później, no cóż… dieta, dieta, ćwiczenia itd. Nie ma lekko – przyznaje prof. Dąbrowski. Co ważne, lekarze nie operują każdej osoby z nadwagą. – Jest selekcja. Na przykład operujemy osoby, które przy 170 cm wzrostu ważą 120 kg – tłumaczy prof. Dąbrowski. – Mówiąc językiem medycznym: żebyśmy mogli wstawiać balon, stosunek wzrostu pacjenta do jego wagi musi przekroczyć wskaźnik 40 BMI (Body Mass Index). Nie przesadzać z ryzykiem Nie wszyscy lekarze podzielają entuzjazm dla
Tagi:
Łukasz Wigda