25 marca nasze stowarzyszenie organizuje manifestację „Stop bankokracji”, bo widzimy, że to finansiści są dziś realną władzą w Polsce Arkadiusz Szcześniak – prezes Stowarzyszenia Stop Bankowemu Bezprawiu. Prezes Jarosław Kaczyński postanowił, że nie będzie żadnej ustawy mającej zmniejszyć obciążenia frankowiczów – i zalecił, żeby walczyli oni w sądach. Chyba należało tego oczekiwać? – Tak, od samego początku było widać, że prezydent i jego kancelaria przeciągają prace nad swoją ustawą. Prezydent najpierw obiecał dużo, potem bardzo szybko zaczął się wycofywać. Jedyny sensowny projekt rządowy, z 15 stycznia 2016 r., został zaś bardzo skrytykowany przez Komisję Nadzoru Finansowego i zarzucono go. Bo ponoć mógł doprowadzić sektor bankowy do ruiny. – W tym stanowisku KNF było wiele przekłamań. Napisali, że w wyniku realizacji tego projektu możliwa jest jednoroczna strata banków sięgająca 67 mld zł – pomimo że rocznie do banków z tytułu kredytów walutowych wpływało nie więcej niż 9 mld zł. Uważam, że chodziło o księgowy zabieg wykazania strat, który miał przestraszyć opinię publiczną. Komisja Nadzoru Finansowego zadziałała jak lobbysta bankowy. Jak widać, przestraszył się też prezes Kaczyński. Opinię wyrażoną przez specjalistów od finansów i bankowości, z których składa się KNF, można było przecież potraktować poważnie? – Członkowie kierownictwa Komisji Nadzoru Finansowego zostali też wezwani na świadków i zeznawali przed komisją badającą sprawę Amber Gold. Ciekawe, że w tym przypadku władza nie uznawała ich za osoby rzetelne. No ale przykładem może być pan Andrzej Jakubiak, który chwilę po tym, jak przestał być przewodniczącym KNF, został pracownikiem jednego z tych pięciu banków, które mają najwięcej kredytów frankowych. Nie wystawia mu to najlepszego świadectwa etycznego. Czy frankowicze rzeczywiście tak mocno dostali po kieszeni, że należy się nimi specjalnie zajmować? – Ponad 500 tys. rodzin spłaca te kredyty i wbrew temu, co mówią KNF i prezes Narodowego Banku Polskiego pan Adam Glapiński, nie są to osoby o dużych dochodach, lecz wręcz odwrotnie. Dlatego właśnie nie mogły wziąć kredytów złotowych, droższych wówczas o ok. 30%. Wtedy zamiast raty np. 1,3 tys. zł miesięcznie musiałyby płacić 2 tys. zł. Dziś prawie 200 tys. tych rodzin jest pod kreską, a ich nieruchomości są często dużo mniej warte niż kredyty. Z czystego rachunku ekonomicznego mogą więc przestać płacić – bo muszą spłacać np. 500 tys. kredytu, a mają mieszkanie warte 300 tys. Tymczasem podobne mieszkanie dziś na wolnym rynku można odkupić za 250 tys. Od ponad roku obowiązuje już ustawa o pomocy kredytobiorcom w trudnej sytuacji, przyjęta za rządów PO. Pomaga? – Ta ustawa jest niemal fikcją, bo zgodnie z jej przepisami niewykorzystane środki z funduszu wsparcia kredytobiorców wracają do banków – a to właśnie banki przyjmują i rozpatrują wnioski o pomoc. Proszę sobie wyobrazić, że z funduszu, na którym zgromadzono 600 mln, przez ponad rok wykorzystano zaledwie 7 mln zł, a pomoc otrzymało dotychczas tylko 390 osób. Może dlatego, że kredytobiorcy wcale tak masowo nie potrzebowali pomocy? – Nie, to banki robią wszystko, by odmawiać osobom, które składają wnioski. W sposób dogodny tylko dla siebie uznają, czy dany wniosek spełnił kryteria, czy nie. Niezgodnie z prawem żądają innych, niż wymienia ustawa, dokumentów potwierdzających dochody. Nie chcą uwzględniać wniosków złożonych przez osoby, którym wypowiedziano umowę kredytu – a przecież one są w najtrudniejszej sytuacji. Przeciągają też procedury, by zdążyć wypowiedzieć umowę kredytu i odmówić rozpatrzenia wniosku. Co wtedy robić? – Takim działaniom banków można się przeciwstawić skutecznie tylko na drodze sądowej – co też nie gwarantuje sukcesu, gdyż w tym czasie bank często próbuje zlicytować mieszkanie kredytobiorcy i rozpocząć egzekucję komorniczą. Banki chętnie rozwiązują umowy kredytowe i zabierają mieszkania klientów, bo zarabiają na tym szybko i dobrze, zwłaszcza gdy chodzi o „starych” kredytobiorców, którzy już dużo zdążyli im zapłacić. A jeśli ktoś spłaca raty i ledwo mu starcza, to trudno, żeby jeszcze znalazł kilka tysięcy na walkę w sądzie. Czy w sądach da się w ogóle walczyć z bankami? Procedury bankowe są przecież tak sformalizowane, że trudno zarzucić łamanie jakichś przepisów. – Da się.