Bankierzy winni, ale bezkarni

Bankierzy winni, ale bezkarni

Żaden z finansistów winnych światowego kryzysu nie został pociągnięty do odpowiedzialności. Temida jest nie tylko ślepa, ale i bezsilna Światowy kryzys finansowy wyzwolił olbrzymie pokłady nienawiści do chciwych bankierów pogrywających sobie nie swoimi pieniędzmi. Minęły trzy lata i zatarły się w naszej pamięci twarze ludzi obciążonych do końca życia kredytami, których nigdy nie powinni byli dostać. Nikt nie odpowiedział za ich tragedie. Choć na kryzys złożył się skomplikowany zespół czynników, jesteśmy w stanie zidentyfikować ludzi na kluczowych pozycjach, którzy z racji doświadczenia i perspektywy powinni przewidzieć i powstrzymać nadchodzącą katastrofę. Żaden z nich nie poczuwa się do odpowiedzialności, nikt w zasadzie nawet nie przeprosił. Wszyscy nabrali wody w usta i zniknęli z oczu opinii publicznej. Ubezpieczenia bez pokrycia Gniew w pierwszej kolejności spadł na prezesów banków inwestycyjnych, od upadku których ostatni kryzys się zaczął. Ci sprzedawali inwestorom obligacje, których zabezpieczenie stanowiły m.in. kredyty hipoteczne. Kiedy kredytobiorcy przestali płacić raty, bankom zabrakło pieniędzy na spłatę obligacji. Na czele Lehman Brothers, który padł pierwszy, stał Dick Fuld, zwany na Wall Street „Gorylem”. Prezes żył oderwany od rzeczywistości; w siedzibie banku przy nowojorskiej Siódmej Alei miał osobną bramkę i windę do swojego biura, w ten sposób w drodze do pracy nie musiał się ocierać o szeregowych maklerów. Fuld rocznie wyciągał ze swej posady po kilkanaście milionów dolarów, łącznie w trakcie kariery – pół miliarda. Po upadku banku wylądował miękko, zahaczył się w jednym z funduszy rodziny Guggenheimów. Gorzej powiodło się Jimmy’emu Cayne’owi, prezesowi Bear Stearns, zapalonemu brydżyście, znanemu z tego, że z siedziby firmy helikopterem wylatywał na trzyipółdniowe turnieje golfowe. Jego pakiet akcji bankowych był wyceniany na miliard dolarów; sprzedał je za 61 mln. Cayne ostatecznie przeszedł na zawodową emeryturę; spełnia się teraz w roli brydżysty. Przed wymiarem sprawiedliwości nie stanął – i pewnie już nie stanie – Joseph Cassano, któremu przypisuje się doprowadzenie w pojedynkę do upadłości AIG. Cassano sprzedawał instrumenty pochodne, mające działać jak ubezpieczenia od ryzykownych długów – kiedy dłużnicy stawali się niewypłacalni, na AIG spadał obowiązek spłaty ich obciążeń. Firma ubezpieczeniowa zawsze musi mieć odłożone pieniądze, aby pokryć szkodę w wysokości przewidzianej przez ubezpieczenie. Problem polegał na tym, że od tego konkretnego typu produktu, który sprzedawał Cassano – CDS, czyli Credit Default Swap – AIG nie musiało nic odkładać. Kiedy więc sytuacja na rynku się posypała, ubezpieczeni zaczęli zwracać się do AIG po pieniądze – konkretnie po 300 mld dol., których firma nie miała. Cassano został nazwany „pacjentem zero kryzysu finansowego”. Termin pochodzi z epidemiologii, gdzie oznacza pierwszego człowieka zarażonego nową chorobą. Nie pracuje już w AIG i słuch o nim zaginął. Nie może jednak być mu źle, skoro mieszka w domu niedaleko Harrodsa. Produkty finansowych geniuszy takich jak Cassano oceniały oczywiście agencje ratingowe. Kathleen Corbet, szefowa agencji Standard & Poor,s, była jedną z tych, którzy nie zareagowali w porę na wystawianie przez jej podwładnych wysokich ocen śmieciowym papierom. Ustąpiła z funkcji jeszcze w 2007 r. i chociaż na agencję posypała się krytyka za swobodne podejście do papierów wartościowych, nie postawiono jej żadnych zarzutów. Wkrótce po odejściu ze Standard & Poor’s założyła własny fundusz kapitałowy, którym zarządza do dziś. Twórcy imperiów Zdaje się, że ręka sprawiedliwości dotknęła tylko Angela Mozila. Mozilo, przezywany „pomarańczowym człowiekiem” przez wzgląd na uwielbienie dla samoopalaczy, tak samo jak prezesi banków inwestycyjnych grał pierwszoplanową rolę w rozpętaniu kryzysu, choć bez wątpienia jest postacią mniej znaną. Mozilo kierował Countrywide, instytucją finansową specjalizującą się w pożyczaniu hipotek. Założył ją w 1969 r., ale dopiero atmosfera beztroskiego pożyczania pierwszego dziesięciolecia nowego milenium pozwoliła jej urosnąć ponad miarę. Countrywide kierowała się prostą zasadą: jeśli ktoś już kiedyś pożyczył klientowi pieniądze, to znaczy, że klient ten jest wystarczająco dobry, aby uciągnąć hipotekę. W praktyce oznaczało to, że każdy jest dobry. Ta polityka sprawiła, że Mozilo stał się ulubieńcem Departamentu Mieszkalnictwa i Rozwoju Miejskiego. W szczytowym roku działalności Countrywide pożyczyła 400 mld dol. i zarobiła

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2011, 36/2011

Kategorie: Świat